Reklama

Arnold Schwarzenegger: Zawsze wraca

"Były Mr. Olympia, Conan, Terminator i gubernator Kalifornii. Zabiłem Predatora. Mówiłem, że wrócę" - tymi słowami Arnold Schwarzenegger przedstawia się odwiedzającym jego profil na Twitterze. Lepiej się już nie da. W niedzielę, 30 lipca, ikona kina akcji kończy 70 lat.

"Były Mr. Olympia, Conan, Terminator i gubernator Kalifornii. Zabiłem Predatora. Mówiłem, że wrócę" - tymi słowami Arnold Schwarzenegger przedstawia się odwiedzającym jego profil na Twitterze. Lepiej się już nie da. W niedzielę, 30 lipca, ikona kina akcji kończy 70 lat.
Nie do wiary! Siedem dekad na karku i wciąż zachwyca sylwetką /Antony Jones /Getty Images

Arnold Schwarzenegger pragnął rozpocząć karierę aktorską zaraz po przeprowadzce z Austrii do Stanów Zjednoczonych w 1968 roku. Nie znał za dobrze angielskiego, ale miał już na koncie swój pierwszy tytuł Mr. Universe. Mimo to jego pierwsze próby aktorskie nie należały do najbardziej udanych. W 1969 roku wystąpił w tytułowej roli w komedii "Herkules w Nowym Jorku". Z powodu braków Arnolda w znajomości angielskiego wszystkie jego kwestie zostały zdubbingowane, dając niezamierzenie komiczny efekt.

Następnie początkujący aktor zagrał w "Długim pożegnaniu" (1973) Roberta Altmana, gdzie wcielił się w jednego z gangsterów pojawiających się na trzecim planie. Nie miał ani jednej linijki dialogu. Pierwszy sukces przyszedł wraz z rolą w "Niedosycie" (1976), gdzie wystąpił obok Jeffa Bridgesa i Sally Field. Za swój występ został nagrodzony Złotym Globem za najlepszy debiut. W 1980 roku Schwarzenegger po raz ósmy zdobył tytuł Mr. Olympia i postanowił zakończyć karierę kulturysty, skupiając się wyłącznie na aktorstwie.

Reklama

Przełomem w życiu Schwarzeneggera okazała się tytułowa rola w "Conanie Barbarzyńcy" (1982). Film opowiadał o młodym niewolniku szukającym zemsty na przywódcy wężowego kultu (James Earl Jones), który zamordował jego rodziców. Arnold był związany z rolą już od 1976 roku, gdy pojawiły się plany adaptacji cyklu opowiadań Roberta E. Howarda. W konfrontacji z bardziej doświadczonymi aktorami - prócz Jonesa na planie pojawił się także Max von Sydow - gra Schwarzeneggera nie prezentowała się najlepiej. Twórcy postanowili więc skupić się więc na jego zaletach, przede wszystkim tych natury cielesnej. Natomiast dialogi z jego udziałem ograniczono do minimum.

Podczas filmu Conan słyszy pytanie o najlepsze chwile w życiu. Odpowiada: "Zmiażdżyć swych wrogów, zobaczyć, jak kajają się przed tobą i usłyszeć lament ich kobiet". Tak oto pierwszy z wielu tekstów Arnolda przeszedł do historii popkultury. Schwarzenegger był zakontraktowany na realizację aż czterech sequeli filmu. Ostatecznie zrealizowano tylko jeden - "Conana Niszczyciela" (1984).

Pozycję Schwarzeneggera w Hollywood ugruntowała rola w "Terminatorze" (1984) Jamesa Camerona. Były Mr. Olympia wcielił się w tytułowego androida wysłanego w przeszłość, by zamordować Sarę Connor - matkę przyszłego przywódcy ruchu oporu, który poprowadzi ludzkość podczas wojny z maszynami. Chociaż do roli przymierzano między innymi Mela Gibsona oraz O.J. Simpsona, Cameron uznał, że to właśnie Schwarzenegger, ze swoją umięśnioną sylwetką oraz charakterystycznym akcentem, najlepiej wcieli się w niepowstrzymaną niszczycielską siłę. Chociaż w finale filmu Terminator zostaje zniszczony, aktor stał się twarzą serii i powrócił w sequelu zatytułowanym "Terminator II: Dzień sądu" (1991).

Tym razem wcielił się w przeprogramowanego cyborga, który miał chronić Sarę Connor i jej syna przed najnowszą wersją morderczej maszyny. Chyba żaden inny reżyser nie potrafił wycisnąć tyle z ograniczonych możliwości aktorskich Arnolda co Cameron. W "Terminatorze II" android i młody John Connor tworzą przekonująca relację ojcowsko-synowską, a końcowe sceny, w których robot poświęca się dla dobra ludzkości, kruszy serca nawet najtwardszych widzów. Schwarzenegger powrócił także w trzeciej (2003) i piątej (2015) części cyklu, nie powtórzyły one jednak sukcesu pierwszych odsłon.

Z uznaniem widowni spotkały się także inne filmy science-fiction z udziałem Arnolda, między innymi "Uciekinier" (1987) oraz "Pamięć absolutna" (1990). Jednak najlepszym z nich okazał się "Predator" (1987). Rozpoczęcie filmu nie zwiastowało niczego nadzwyczajnego. Ot, Schwarzenegger wpada ze swym oddziałem do dżungli i likwiduje dziesiątki wrogów. Żołnierze szybko trafiają jednak na bardziej wymagającego przeciwnika - kosmicznego łowcę, zbierającego trofea w postaci ludzkich czaszek, który postanawia na nich zapolować. Predator okazał się tak groźny, że udało mu się zranić i przestraszyć Arnolda. Ostatecznie ten i tak stawił czoła zagrożeniu, łagodząc napięcie obowiązkowym sucharem. Zresztą to właśnie z "Predatora" pochodzi kultowa kwestia "Get to the chopper".

Większość gwiazd kina akcji lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych kreowała się na cierpiętników. Sylvester Stallone bolał nad upadkiem amerykańskich wartości, Jean Claude Van Damme wcielał się w przypadkowych herosów mierzących się z osobistą tragedią, a Steven Seagal starał się nauczyć świat, jak żyć w pokoju - głównie za pomocą kopniaków i... truizmów. Schwarzenegger nie miał w tym okresie takich ambicji i chwała mu za to. Grani przez niego bohaterowie zdawali się także być obdarzonymi nadludzkimi zdolnościami - byli odporni na rany, a kule nigdy ich nie dosięgały.

Pierwszym filmem, w którym Arnold wymierzał sprawiedliwość z włączonym kodem na nieśmiertelność, nieskończoną amunicję i wszystkie bronie oraz czerstwym dowcipem na ustach, był "Komando" (1985). Wcielił się tam w byłego komandosa, który musi uratować swą córkę z rąk bezwzględnych porywaczy. On jest sam, wrogów są setki, ale wynik potyczki wydaje się z góry przesądzony. Przy okazji Schwarzenegger rzuca kilka kultowych tekstów, które jego fani będą powtarzać przez dziesięciolecia.

Rolę maszyny do zabijania złoczyńców Schwarzenegger kontynuował w takich filmach, jak "Jak to się robi w Chicago" (1986) czy "Czerwona gorączka" (1988). Szybko nauczył się także nabijać ze swojego ekranowego wizerunku. W przeciwieństwie do Stallone'a, u którego komediowe próby kończyły się kuriozami w rodzaju "Stój, bo mamuśka strzela", Arnold odnosił na tym polu spore sukcesy.

W "Gliniarzu w przedszkolu" (1990) aktor zaczyna film w typowy dla siebie sposób. W długim prochowcu, z okularami słonecznymi i kilkudniowym zarostem najpierw strzela, potem pyta. Jednak gdy śledztwo zmusza go do podania się za przedszkolnego wychowawcę, sprawy przybierają nieoczekiwany obrót. Arnold, który przez lata stawiał czoła najróżniejszym przeciwnościom losu, nie dawał rady grupie kilkulatków, reagując furią na ich niekończące się pytania oraz upór. Chociaż przedszkolaki okazały się większym wyzwaniem niż Predator, w konfrontacji z nimi Arnold także odniósł sukces.

Wspólnie z Dannym DeVito wystąpił w "Bliźniakach" (1988) i "Juniorze" (1994), tworząc udany komediowy duet. W pierwszym filmie obaj zagrali braci bliźniaków, którzy odnajdują się po latach rozłąki. Jeden jest wysportowany, dobroduszny i naiwny, drugi to drobny cwaniaczek. Obaj aktorzy zamiast gaż poprosili o 20% wpływów finansowych, inkasując tym samym największe wypłaty w swoich karierach. Z kolei w "Juniorze" wcielili się w naukowców pracujących nad metodą zmniejszającą możliwość utraty ciąży. W wyniku cięć budżetowych bohater grany przez Schwarzeneggera jest zmuszony eksperymentować na sobie i w rezultacie zachodzi w ciążę, którą postanawia donosić do końca.

Podobnie jak "Gliniarz w przedszkolu", oba filmy bazowały na bardzo prostych pomysłach. W wypadku "Bliźniaków" było to zestawienie ze sobą fizycznie nieprzystających aktorów. W "Juniorze" zaś Schwarzenegger odgrywał po kolei wszystkie stereotypy dotyczące kobiet w ciąży. Wyszło na tyle zabawnie, że otrzymał drugą w swej karierze nominację do Złotego Globu, tym razem dla najlepszego aktora w komedii lub musicalu.

W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych gwiazda Schwarzeneggera zaczęła przygasać. Komedia "Świąteczna gorączka" (1996), w której stara się kupić wymarzoną zabawkę dla swojego syna, okazała się katastrofą. Jeszcze gorzej przyjęto adaptację komiksu "Batman i Robin" (1997), w której wcielił się w antagonistę tytułowych bohaterów - Mr. Freeze'a. Złoczyńca co chwilę rzucał docinki z "lodowatym" podtekstem, wywołując zażenowanie wśród publiki. Równie nieprzychylne recenzje spływały po premierach kolejnych filmów sensacyjnych oraz science-fiction: "I stanie się koniec" (1999), "Szósty dzień" (2000), "Na własną rękę" (2002).

Arnold popełnił błąd, którego dotychczas udało mu się unikać - zaczął grać postaci borykające się z traumą przeszłości, w czym wypadał w najlepszym wypadku nieprzekonująco. Ze spadkiem formy aktorskiej w parze zaczął iść rozwój jego kariery politycznej. W 2003 roku Schwarzenegger został wybrany na gubernatora Kalifornii z ramienia partii republikańskiej, tym samym decydując się na przerwę ze światem filmu. W 2003 roku pojawił się na trzy sekundy w filmie akcji "Witajcie w dżungli", gdzie symbolicznie przekazuje pałeczkę gwiazdy niezobowiązującego kina sensacyjnego Dwayne'owi Johnsonowi. W ciągu następnych ośmiu lat Arnold grał sporadycznie i tylko w małe role.

Po zakończeniu drugiej kadencji gubernatora Kalifornii w 2011 roku Schwarzenegger postanowił powrócić do grania w filmach. Niestety, póki co nie zbliżył się nawet do świetności lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Rozczarowują jego występy w nostalgicznych "Niezniszczalnych" oraz próby poważniejszych ról w "Sabotażu" (2014) czy "Maggie" (2015). Z kolei udane nawiązania do początków kariery, np. "Likwidator" (2013), nie przynoszą oczekiwanych zysków.

Arnold próbował swych sił także w telewizji, przejmując po Donaldzie Trumpie prowadzenie programu "Celebrity Apprentice". Także tutaj wyniki oglądalności były niezadowalające, co zauważał czterdziesty piąty prezydent Stanów Zjednoczonych, darzący byłego gubernatora Kalifornii odwzajemnioną niechęcią. Reakcja Schwarzeneggera była szybka: "Hej, Donald, mam świetny pomysł. Może zamienimy się rolami? Ty wrócisz do telewizji, bo jesteś takim ekspertem od oglądalności, a ja wezmę twoją robotę i ludzie w końcu będą mogli spać spokojnie".

Marzenia Schwarzeneggera o prezydenturze wielokrotnie były obiektem dowcipów, także w kinie. W dziejącym się w 2032 roku "Człowieku demolce" (1993) okazuje się, że aktor zrealizował swoje plany, doprowadzając wcześniej do zmiany konstytucji i teraz ma bibliotekę swego imienia. Swoją pierwszą kadencję odbywa w opartym na popularnym serialu animowanym filmie "Simpsonowie: Wersja kinowa" (2007), gdzie wygłasza pamiętne zdanie: "Wybrano mnie, bym dowodził, a nie bym coś czytał". Prezydenckimi aspiracjami wytłumaczona jest także arogancja jego bohatera w "Niezniszczalnych". Jako urodzony poza terytorium Stanów Zjednoczonych Schwarzenegger nie ma jednak szans stać się gospodarzem Białego Domu. Nie oznacza to jednak, że wycofał się z życia politycznego. Obecnie prowadzi kampanię przeciwko gerrymanderingowi - manipulowaniu granic okręgów wyborczych.

Nie zrezygnował także z kariery aktorskiej. W 2017 w kinach zadebiutuje "Why we're killing Gunther", komedia o grupie zabójców, którzy postanawiają pozbyć się tytułowego Gunthera - w tej roli Schwarzenegger - najlepszego płatnego mordercy na świecie i przy okazji irytującego aroganta. W planach jest także "The Legend of Conan", w którym po 35 latach wcieliłby się w postać, która dała mu popularność.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Arnold Schwarzenegger
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy