Reklama

Armie Hammer zakłada maskę

Wcielając się w zamaskowanego mściciela, nie posiłkowałem się wspomnieniami moich podwórkowych zabaw, bo było to zwyczajnie niemożliwe - mówi Armie Hammer, odtwórca tytułowej roli w "Jeźdźcu znikąd".

- Owszem, w dzieciństwie razem z kolegami odgrywaliśmy sceny z tego popularnego w latach 50. serialu, do którego odwołuje się film Gore'a Verbinskiego. Ale w tych zabawach zawsze przypadała mi rola Apacza Tonto - tłumaczy aktor. To już jednak stare dzieje. Teraz to Armie Hammer paraduje w masce i strzela do złoczyńców srebrnymi pociskami. A Tonto, który wiernie trwa u jego boku, to nie kto inny, jak trzykrotnie nominowany do Oscara Johnny Depp.

Hammer wyznaje, że zagranie zamaskowanego stróża prawa nie przyszło mu łatwo - chociaż, w porównaniu ze żmudnym procesem poszukiwania odpowiedniej maski, i tak była to przysłowiowa "bułka z masłem".

Reklama

- Przymiarki ciągnęły się w nieskończoność - wspomina. - Ktoś mógłby sądzić, że aktor ma w takiej sytuacji poczucie, że uczestniczy w czymś absurdalnym, ale tak nie jest, a przynajmniej ja tego tak nie odczuwałem. To było po prostu wpisane w tę konkretną rolę. A zatem zebraliśmy się w garderobie, w której zgromadzono kilkaset masek. I zaczęło się: "Armie, przymierz tę", "Nie, ta nie pasuje. Sprawdźmy teraz tamtą...", "Ta jest do niczego. Zakładaj następną"...I tak bez końca.

Wreszcie wysiłki ekipy uwieńczone zostały sukcesem.

- Była tam jedna maska, która idealnie opierała się na kości mojego nosa. "Chłopaki, chyba znaleźliśmy to, o co nam chodziło" - powiedziałem. Niestety, nie był to żaden metafizyczny moment "oświecenia", chociaż chciałbym móc uraczyć cię taką fajną historią. Nie wysiadły żarówki w garderobie ani nic w tym stylu. Ot, po prostu przymierzyłem kolejny rekwizyt i okazało się, że to właśnie to.

Kumpel Deppa

Bohater, w którego w "Jeźdźcu znikąd" wciela się Hammer - prywatnie jeden z najbardziej uroczych i skromnych aktorów w Hollywood - to John Reid, nieustraszony i prawy strażnik Teksasu. Kiedy jego brat zostaje zamordowany przez bandę wyjętych spod prawa zbirów, przywdziewa maskę, by pomścić jego śmierć. W realizacji tej misji pomaga mu Indianin o imieniu Tonto, ani na chwilę nie opuszczający dzielnego stróża prawa w walce o sprawiedliwość.

Zdaniem 26-letniego aktora, "Jeździec znikąd" opowiada przede wszystkim o nadludzkiej determinacji.

- Dla mojego bohatera najważniejsze jest jego wysoko rozwinięte poczucie tego, co słuszne. Jego praca polega na zaprowadzaniu ładu i porządku. O tym właśnie traktował serial, na którym bazowaliśmy, a także wcześniejsze słuchowisko radiowe. I o tym też jest nasz film. To także historia męskiej przyjaźni; historia człowieka, który spotyka na swojej drodze świetnego kumpla - pomocnika, ale też wesołego towarzysza.

Rzadko zdarza się, by aktor o pozycji i dorobku Johnny'ego Deppa grał rolę w istocie drugoplanową. Hammer zdaje sobie z tego sprawę - i nie może się nachwalić profesjonalizmu swojego słynnego kolegi po fachu.

- Johnny to wspaniały aktor, a do tego facet, który, jak to mówią, ma gest. Jest wprost stworzony do ról wiernych przyjaciół w filmach takich jak ten, w centrum których jest właśnie męska przyjaźń.

Pomijając kwestie pierwszego i drugiego planu, pod jednym względem Depp miał zdecydowanie trudniej...

- Charakteryzacja Johnny'ego trwała codziennie półtorej godziny - zdradza Hammer. - Zdarzało się, że chodził spać w tym makijażu. Nie przesadzę, jeśli powiem, że z tego powodu nikt nie chciał chodzić z nim na obiady - okropnie śmierdziała ta "tapeta".

Śladami klasyki

Twórcy "Jeźdźca znikąd" postawili sobie nie lada zadanie: przybliżyć tego klasycznego bohatera (który po raz pierwszy dał się poznać amerykańskim radiosłuchaczom w latach 30. XX wieku, a później widzom serialu emitowanego w latach 50.) młodemu pokoleniu, dla którego naturalnym środowiskiem jest Internet i gry wideo, a nie słuchowiska radiowe i kino spod znaku westernu...

- Dajemy im coś nowego - przekonuje Hammer. - Nasz John Reid jest też inny o tyle, że uczyniliśmy tę postać bardziej "mięsistą" i bardziej aktywną na ekranie. Ma więcej rozterek i dylematów, o czym widz przekona się, zawierając bliższą znajomość z nim i z Tonto - dwoma towarzyszami złączonymi przez los we wspólnym celu.

We wspomnianym klasycznym słuchowisku, którego pierwszy odcinek nadano w 1933 r., tytułowy Jeździec Znikąd (w oryginale "Samotny Jeździec" - red.) mówił głosem George'a Seatona, strzelał srebrnymi pociskami i dosiadał rumaka o imieniu Silver. Audycja okazała się prawdziwym hitem, a jej bohater szybko zagościł na kartach niezliczonych książek i komiksowych opowieści. W 1949 r. zadebiutował w telewizji: w tym emitowanym aż do 1957 r. serialu główne role zagrali Clayton Moore (Strażnik) i Jay Silverheels (Tonto). Radiosłuchacze z kolei pożegnali tę parę po ponad dwudziestu latach, w 1954 roku.

Próby ożywienia legendy "Jeźdźca znikąd" podejmowane były kilkakrotnie. W 1981 r. na ekrany kin wszedł western "Legenda o samotnym jeźdźcu", a w 2003 r. telewizyjna sieć The WB zaprezentowała dwugodzinny film telewizyjny pt. "The Lone Ranger", w którym główną rolę zagrał Chad Michael Murray. Żadne z tych przedsięwzięć nie zakończyło się sukcesem - i właśnie dlatego Gore Verbinski i jego współpracownicy sięgnęli do klasyki. Hammer przyznaje, że to czcigodne źródło inspiracji początkowo spędzało mu sen z powiek.

- Trochę się bałem, bo słuchowisko z lat 30. i późniejszy serial mają właściwie status legendy - mówi. - Pomyślałem sobie jednak, że mogę przekuć ten lęk w motywację. Wytłumaczyłem sobie, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby ci, którzy pamiętają bohaterów tamtych klasycznych produkcji, zachowali swój nostalgiczny stosunek do nich, podczas gdy my będziemy starali się przybliżyć te postacie młodemu pokoleniu. Nie chciałem tylko zawieść jako aktor.

Za duży na... konia

Mierzący imponujące 196 cm wzrostu Hammer miał też kilka znacznie bardziej przyziemnych problemów podczas pracy na planie, która trwała prawie 8 miesięcy. W tym czasie zmuszony był stawiać czoła krańcowo różnym ekstremalnym warunkom pogodowym - od upałów po zamiecie śnieżne. Najtrudniejsze jednak okazało się znalezienie odpowiedniego dlań... konia.

- To musiał być wysoki koń - wzdycha aktor. - Nie żartuję. Nie mogłem w żaden sposób podkulić nóg, by ukryć dyndające stopy, a mój bohater nie mógł przecież wyglądać tak, jakby siedział na kucyku...

Na szczęście z pomocą przyszli mu profesjonaliści. - Wszyscy, to znaczy wszyscy aktorzy, wzięliśmy udział w trzytygodniowym obozie jeździeckim na ranczo w Nowym Meksyku - opowiada artysta. - Zapakowano nas do jakiejś furgonetki, zawieziono na miejsce, a tam... Cóż, usłyszeliśmy, że "teraz to dopiero zobaczymy". I tak było.

Osobną trudność sprawiały dzikie plenery. - Do niektórych miejsc w żaden sposób nie dało się dotrzeć samochodem - mówi Hammer. - Operatorzy musieli dźwigać sprzęt, wspinając się w górzystym terenie. Jak oni to robili? Nie mam pojęcia.

Pierwsza główna rola w superprodukcji to dla Armiego Hammera zupełnie nowe doświadczenie. Młody aktor, który jest prawnukiem słynnego milionera, potentata naftowego i filantropa Armanda Hammera, zaczął próbować swoich sił na scenie w wieku 13 lat, grając w szkolnym teatrze w rodzinnym Los Angeles. Okazało się, że był to dobry trop - zanim młody Armie skończył szkołę średnią, wiedział już, że chce być właśnie aktorem.

- Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że to jest to - wspomina. - Czułem, że muszę to robić, chociaż wiele osób z mojego otoczenia sądziło, że wybiorę raczej świat wielkiego biznesu.

Ma brata bliźniaka?

Na małym ekranie Hammer zadebiutował w 2005 r., pojawiając się w jednym z odcinków serialu "Bogaci bankruci". Trzy lata później zagrał główną rolę w telewizyjnym filmie "Billy: The Early Years". Przełomem w jego karierze okazał się podwójny aktorski popis, jaki dał w "The Social Network" Davida Finchera (2010), gdzie wcielił się w bliźniaków Winklevoss. Na koncie ma również interesujący występ u boku Leonardo DiCaprio w dramacie "J.Edgar" (zagrał w nim Clyde'a Tolsona, zastępcę potężnego dyrektora FBI i jego domniemanego kochanka), a także rolę Księcia w "Królewnie Śnieżce" z Julią Roberts i Lily Collins.

- Mój udział w "The Social Network" i możliwość wypowiadania przed kamerą kwestii napisanych przez samego Aarona Sorkina wspominam dziś jako dar od losu - mówi Hammer. - To tak, jakbym był muzykiem, któremu wręczono przepiękny utwór do odegrania na fortepianie. Nawet najdrobniejsza pomyłka równała się uderzeniu w niewłaściwy klawisz - i wydobyciu zeń fałszywego dźwięku.

W filmie o twórcy Facebooka Armie Hammer - dzięki magii kina - pojawił się na ekranie w dwóch osobach. Wypadło to tak przekonująco, że nie wszyscy uwierzyli w autentyczność tej filmowej sztuczki.

- Niektórzy do dziś są przekonani, że mam brata bliźniaka - śmieje się aktor. - Różni ludzie pytają mnie, co robi albo gdzie mieszka. Odpowiadam, że nie widzę w pobliżu żadnego dryblasa, który dorównywałby mi wzrostem!

Jeśli wszystko pójdzie dobrze, już niebawem zobaczymy Hammera w kolejnym obiecującym filmie. Będzie to "The Man from U.N.C.L.E." w reżyserii Guya Ritchiego. Aktor zagra w nim super szpiega Napoleona Solo, a partnerować mu będzie m.in. Henry Cavill. To kolejna szansa dla Armiego, który po ośmiu latach w branży filmowej wciąż wierzy, że to, co najlepsze, dopiero przed nim.

- Po tym, jak zagrałem w "The Social Network", zrozumiałem, jak trudna jest ta praca - mówi. - Siedemnastogodzinne dni zdjęciowe... Chyba każdy przyzna, że nie jest to spacerek. Ale zarazem byłem już na sto procent przekonany, że bez względu na wszystko właśnie aktorstwu chcę poświęcić swoje życie. I że to uwielbiam.

- Kocham tę świadomość, że widz czerpie przyjemność z oglądania efektów mojej pracy w ciemnej sali kinowej. Kto wie, może nawet wychodzi z niej z uśmiechem na twarzy? Niewielu ludziom jest dane wykonywać tak satysfakcjonujący zawód.

© 2013 Cindy Pearlman

Tłum. Katarzyna Kasińska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy