Reklama

Andrzej Żuławski: Wywalanie prawdy

Jak pozbyć się uwierających ograniczeń autocenzury? Pisać dziennik do szuflady. A potem go wydać! "Nocnik" Andrzeja Żuławskiego jest niezwykle ciekawą próbą przełamania modelu poczciwej diarystyki.

"Sztuka, wedle Hannah Arendt, to nie tyle mówienie prawdy, ile jej wywalanie" - Żuławski cytuje niemiecką filozof na początkowych stronach swego opasłego tomu. Można traktować te słowa jak motto "Nocnika". Kiedy w opisie obchodów Roku Conradowskiego, zorganizowanym na "Darze Pomorza", znajdziemy złośliwe uwagi dotyczące organizatora imprezy i jego małżonki, Żuławski kończy akapit słowami: "Zaprzyjaźnieni, choć mnie nieswojo z nikim i niczym się zaprzyjaźniać. Niemniej jednak cień przykrości, że może kiedyś to przeczytają". Podoba mi się ta niemądra odwaga Żuławskiego, bezkompromisowe ustalenie priorytetów, wóz - albo przewóz, ja - albo oni. Na śmierć i życie. "Pisanie osiąga w dziennikach stan metafizycznego obnażenia" - to znów Żuławski.

Reklama

Czytam jego "Nocnik" jako wyraz sprzeciwu wobec intelektualnych dzienników wielkich polskich pisarzy, m.in. Jarosława Iwaszkiewicza (dostaje mu się za "żałosne mlaszczenia"). Przeciwko czemu buntuje się Żuławski? Dając charakterystykę braci Gouncourtów ocenia, że "byli salonowi, plotkarscy, niebywale wpływowi, nie mówiąc o wyrafinowaniu kulturalnym, więc pisali kiepskie powieści". Żuławski protestuje przeciwko: elegancji, higienie i dobremu tonowi. Jego "Nocnik" jest pisany "do góry nogami, opacznie, w poprzek". "Takiej formy nieowiniętej w bawełnę, niebeletryzowanej, niezastanawiającej się nigdy nie próbowałem" - notuje autor. I dalej, za Tołstojem, wykłada: "Masz uważać, psia krew!, co czytasz, uważać jak piszesz. Nie skreślaj nieporadności, nieumiejętności, potknięć. Odwrotnie! Zostaw je, korzystaj z nich, twórz je, gdy ich brak: na tym polega rzemiosło, fach, talent pisania".

To tyle, jeśli idzie o zamiary. "Nocnik" nie różni się bowiem narracyjnie od poprzednich powieści Żuławskiego. Mamy więc obszerne sprawozdania z lektur (Junger, Sebastian, Tołstoj, Marai, Woolf), przetykane dziennikowymi notatkami i "strzępami powieściowymi" (w których alter ego autora jest postać o imieniu Hadrian). Czymże są "strzępy powieściowe"? Próbą ożywienia dziennika, wprowadzeniem w jego prawdziwą strukturę "materii zmyślonej, wykoncypowanej". Stąd m.in. wątek historyka (Hilary), którego narrator spotyka podczas festiwalu w Moskwie, gdzie przewodniczył obradom jury (prawda, Żuławski przejął tą funkcję po nagłej rezygnacji Michaela Haneke). I wątek kryminalny - historyk popełnia w Moskwie morderstwo. Organiczne współistnienie dziennika, literatury faktu i powieści to być może powód największej czytelniczej konfuzji przy lekturze "Nocnika".

Po co się bawić w te pseudonimy? - mógłby zapytać czytelnik. Pyta sam siebie również Żuławski, słowami wspomnianego historyka. "Po co się bawić w te pseudonimy? W tę ciuciubabkę. Ty jesteś Andrzej, mów mi Jasiek. Milczenie. 'Po co?' zostaje za kulisami, ciemne a przejrzyste. Bez twarzy". Dla czytelnika twarzą Esterki jest jednak Weronika Rosati. Bez trudu rozpoznamy też w "Nocniku" innych zakonspirowanych bohaterów życia publicznego. Ta mistyfikacja nazwisk i imion, mieszanie postaci rzeczywistych z wyobrażonymi, jest częścią strategii polegającej na beletryzacji dziennika. Albo ugazetowieniu powieści. W deklaracji Żuławskiego, że "Nocnik" należy traktować jako powieść, odnajduję echo stworzonego przez niego w książce "Perseidy" terminu "autopowieść". I wszystko jasne. "Jestem kłamstwem, które mówi prawdę" - wyjaśnia Żuławski słowami Jeana Cocteau.

"Nocnik" Żuławskiego jest ideą, nie książką. Nocnik jest stanem umysłu. Autorską filozofią. Słowem-kluczem. Obsesyjna jest semantyczna wrażliwość Żuławskiego, którą wyraźnie widać np. w wyborze imienia dla swojego powieściowego sobowtóra. Wyczulenie na słowo odnajdujemy również w sarkastycznych żachnięciach pod adresem polskiego tłumacza "Dzienników" Ernsta Jungera, czy wprowadzanych dla zabawy w nawiasach spolszczeniach zagranicznych nazwisk. Także nocnik. "Literatura jest owszem mrówczą pracą, ale i bluźnierczą plotą" - Żuławski odkrywa wszystkie karty na początku książki. I dotrzymuje słowa. Mrówczą pracą jest też lektura 640-stronicowego "Nocnika". By uniknąć osadzania się nieoszlifowanej prozy Żuławskiego "w ustach i głowie" ("aby proza nie toczyła się gładko, żeby zatrzymywała się w ustach i głowie, jak na kamyczkach" - to znów o Tołstoju) polecam czytać go, tak jak był pisany. Ustęp dziennie. Może być w ustępie - spodobałoby się autorowi.

Czytaj też: Andrzej Żuławski: Nie ma żadnych granic.

Andrzej Żuławski - "Nocnik", Wydawnictwo Krytyki Politycznej

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Andrzej Żuławski | Prawda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy