Andrzej Wajda: Ciągle wierzę w kino
- Ciągle wierzę w kino - mówił na spotkaniu z dziennikarzami reżyser Andrzej Wajda, który w Łodzi realizuje swój nowy film "Powidoki" poświęcony postaci awangardowego malarza Władysława Strzemińskiego. Piątek był ostatnim dniem zdjęciowym.
Wajda przyznał, iż cieszy się, że udało mu się zrobić jeszcze jeden film. Tym razem film o Strzemińskim, człowieku, który - jak mówił - odegrał bardzo ważną rolę w polskiej kulturze. Przypomniał, że jego bohater był nie tylko artystą, ale jeszcze i teoretykiem. Zapewnił, że film, którego akcja obejmuje lata 1948-1952, będzie gotowy do końca roku.
Reżyser zwrócił uwagę, że końcowe kadry do "Powidoków" kręcone były w kinie Tatry, jednym z najstarszych kin w Polsce, które powstało w 1907 roku. Przyznał, że ze wzruszeniem wchodził teraz do tego kina, bo pamięta je jeszcze z okresu studiów. Cieszy się, że mimo kłopotów, placówka jeszcze działa, a to pozwala mu "ciągle wierzyć w kino". - Kino może ciągle coś powiedzieć (...), że istnieje świat, który właśnie w kinie najbardziej może być obecny, najbardziej może być pokazany - mówił. Według niego, kino to sztuka obrazu, obrazu, który pokazuje, jacy jesteśmy, do czego dążymy, czego chcemy. - I takiego kina po polskich filmowcach się spodziewam - dodał.
W trakcie spotkania z mediami Wajda pytany był o słowa, wypowiedziane kilka dni wcześniej przez Bogusława Lindę, który gra rolę Strzemińskiego. Aktor zapytany o Łódź Filmową miał powiedzieć wówczas m.in., że Łódź popełniła straszny błąd, zamykając wytwórnię filmową, bo straciła kulturę, że dzisiaj to miasto jest umarłe, to miasto meneli. Słowa aktora wywołały w mieście oburzenie, do tego stopnia, że dochodziło do przeszkadzania w realizacji filmu.
Wajda nie chciał wypowiadać się na ten temat, poprosił, aby nie wracać już do tego. Powiedział, że podoba mu się "próba ożywienia miasta", że będąc w Łodzi zauważył nowe, wielkie budynki, nowe hotele. Przypomniał jeszcze raz, że jest z tym miastem bardzo związany, przede wszystkim swoimi studiami, jak również filmami, które tu realizował w łódzkiej wytworni. - Smutne jest, że wytwórni nie ma, ale to nie wina miasta. Przemysł filmowy w Europie cały jest ulokowany w stolicach krajów, który ten przemysł ma - zaznaczył.
Z dziennikarzami spotkał się też Linda. Zarzucił dziennikarzom, że jego zdanie wyrwane było z kontekstu. Przypomniał, iż mówiąc o dawnej Łodzi Filmowej, miał na myśli to, iż żal mu wszystkich ludzi, którzy pracowali w wytwórni a zostali bez pracy, żal mu "całej tej kulturalnej Łodzi, która tu była". Jak mówił każdy ma swój punkt widzenia. - Dla mnie ta Łódź wyglądała inaczej, żyła inaczej, mimo tych ciężkich czasów PRL-u. Inaczej wyglądały ulice, to miasto było radosne. Taka jest prawda. Nie uważam, że kogoś uraziłem (...). Ja myślę, że to są nasze kompleksy, które my mamy, jako Polacy, lubimy sobie stwarzać jakieś problemy - powiedział.
Pytany o rolę, przypomniał, że gra człowieka, który nie ma jednej ręki i nogi, dla którego problemem jest np. wejście do kina. - To było dosyć przygnębiające dla mnie - mówił. Mówiąc o samym Strzemińskim, stwierdził, że był to "nieprawdopodobnie mocny człowiek, który się nie poddawał przez całe życie", także wtedy, kiedy niszczono jego obrazy, kiedy niszczono o nim pamięć.
Władysław Strzemiński (1893-1952) był pionierem awangardy w Polsce lat 20. i 30. XX wieku, malarzem, grafikiem, projektantem, teoretykiem sztuki i pedagogiem w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi (obecnie ASP im. Strzemińskiego). Teoria unizmu, której był autorem, stanowi istotny wkład w światową historię sztuki minionego stulecia.
W 1929 wraz z członkami grupy "a.r." Strzemiński rozpoczął gromadzenie Międzynarodowej Kolekcji Sztuki Nowoczesnej, na którą złożyły się dary przedstawicieli awangardy europejskiej, m.in. Ernsta, Schwittersa i Picassa. Po wojnie zaprojektował istniejącą do dziś Salę Neoplastyczną w łódzkim Muzeum Sztuki, przeznaczoną specjalnie do prezentacji tej kolekcji.