Andrzej Łapicki: Małżeństwo w niczym mu nie przeszkadzało
Kochały się w nim kobiety jak Polska długa i szeroka. A on potrafił z tego korzystać. Po czym spokojnie wracał do domu, do żony, którą czule nazywał "kapitanem portu".
Lubił kokietować, twierdząc, że aktorem został przez przypadek. Zresztą, co tu kryć: kokietowanie było jego ulubionym zajęciem. Gdyby nie to, może w ogóle nie trafiłby na scenę - postanowił zdawać do szkoły teatralnej dopiero, gdy dowiedział się, jak piękne studiują tam dziewczyny. Zamiast ćwiczyć tekst i dykcję, skupiał uwagę na koleżankach. Mógł sobie na to pozwolić - natura wyposażyła go nie tylko w męski profil i głęboki głos, ale i legendarnie doskonałą pamięć. Zazdrościł mu jej nawet sam profesor Zelwerowicz.
"On przeszedł do historii teatru, jako ten, który miał najlepszą pamięć - wspominał słynnego wykładowcę Łapicki. - Raz czytał, a potem egzemplarz wrzucał w dziurę w scenie. Powiedział do mnie: 'Podobno pan ma świetną pamięć, to proszę się na jutro nauczyć całego "Świętoszka". "Rano stanąłem przed nim: 'No ciekawe, ciekawe, słucham'. Więc ja mówię: 'Akt pierwszy, scena pierwsza, wchodzi ten i ten..., scena druga..., scena trzecia...'. W połowie aktu już się załamał: 'Dosyć, dosyć - szarlataneria!'" - opowiadał z satysfakcją Łapicki.
Teatr od dziecka był mu bliski. Mama, ideał kobiety, od małego prowadzała go na premiery, sama zresztą pewnie zostałaby aktorką, gdyby nie to, że szlachciance zwyczajnie nie wypadało. Ojcu, profesorowi prawa rzymskiego, brak było czasu na takie fanaberie, dystans i stalowe spojrzenie odziedziczył po nim. "Brak szaleństwa zawsze utrudniał mi aktorstwo. Aktor powinien być szalony, a ja nie byłem. Ja byłem konkretny i chłodny" - tłumaczył po latach.
Nawet podczas wojny nie stracił trzeźwego osądu. Ale po kolei: dokończył naukę w liceum, maturę zdał na tajnych kompletach w 1942 r., potem poszedł do tajnego Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej, a w 1944 r. - do Powstania Warszawskiego. Nie marzył o umieraniu za ojczyznę. "Choć była wojna, bawiliśmy się, piliśmy wódkę, tańczyliśmy, kochaliśmy się" - opowiadał.
Nie inaczej było po wojnie. Zwłaszcza kochania było sporo, mimo że w 1947 roku, w wieku 23 lat, Łapicki stanął na ślubnym kobiercu. Jego wybranką była Zofia Chrząszczewska, młodziutka wdowa. Jej synka Grzegorza aktor adoptował. Po paru latach doczekali się córki Zuzanny.
Bycie mężem i ojcem nie przeszkadzało mu jednak w prowadzeniu bujnego życia towarzyskiego - wszyscy szeptali o jego romansach z Beatą Tyszkiewicz i Elżbietą Czyżewską, a później z młodszą o 23 lata Anną Nehrebecką - on sam po dżentelmeńsku zachowywał dyskrecję.
Uwielbiał chwalić się niewinnymi flirtami z gwiazdami światowego formatu. W połowie lat 50. krążyła plotka, jakoby w warszawskim Krokodylu gryzł w palec u nogi samą Vivien Leigh. Nie zaprzeczał. "Może i gryzłem - wzruszał ramionami.
"Kochałyśmy się w nim wszystkie" - mówiła Krystyna Janda, studentka Łapickiego. Gdy zdawała egzamin na wydział aktorski, poprosił ją, by wyznała mu miłość fragmentem z "Niebezpiecznych związków". "Zrobiłem sobie taką przyjemność. Mówiła to tak świetnie, że jedna z pań [także zasiadająca w komisji - przyp. red.] przerwała jej w połowie i poprosiła o wymianę egzaminatora" - śmiał się.
W Łapickim kochała się nie tylko Janda, ale cała damska Polska, zwłaszcza odkąd zasłynął rolami we "Wszystko na sprzedaż" (z Tyszkiewicz i Czyżewską) oraz w "Jak daleko stąd, jak blisko". Reżyser tego drugiego, Tadeusz Konwicki, wybrał właśnie jego, bo uznał, że nikt w Polsce nie będzie umiał tak zagrać śmiałych scen erotycznych. I nie mylił się. On sam twierdził, że filmowanie scen erotycznych tak naprawdę nic wspólnego z erotyką nie miało. Wszyscy prosto z pociągu, raz-raz, wyskakują z ubrań, na siano. "Gdzie tu miejsce na jakieś prawdziwe emocje?" - Łapicki mimo wszystko zawsze usiłował je wykrzesać.
Na planie "Zazdrości i medycyny" w jednej ze scen podchodzi do niego nagusieńka Ewa Krzyżewska - kamera widzi jej nagie pośladki, a on to, co z przodu. Jakież było zdziwienie aktora, gdy po pierwszym klapsie, owszem, ujrzał Krzyżewską, ale całą pozaklejaną plastrami. "Nie będę grał do plastrów" - oświadczył i rozpoczął długie pertraktacje, zgodnie z wyznawaną przez siebie zasadą, że "zainteresowania kobietą, podobnie jak inteligencji, nie da się zagrać". Odkleiła.
Nieważne, udawane czy prawdziwe namiętności, Łapicki mimo wszystko zawsze w końcu wracał do domu, do żony, którą nazywał "kapitanem portu". "Przypływałem do tego portu czasami z poobijanymi bokami, po sztormach, ale zawsze ten port był" - mówił. Żona żyła wyłącznie jego życiem, nie pracowała, zajmowała się dziećmi. I czekała. "Wiedziała, że nie należy mnie za bardzo krępować. Miałem pewne przyzwolenie na szaleństwa, na życie nocno-knajpiane" - wyjaśniał.
Kiedy w 2005 r., po 58 latach doskonałego odgrywania swojej roli, Zofia Chrząszczewska zmarła, aktor zawinął do portu na dłużej i przechodził swój - jak mawiał - "okres szlafrokowy".
Żałobę zakończył, wracając na scenę po 12 latach przerwy, którą zarządził sobie jeszcze w 1995 r., zmęczony dzieleniem życia między stanowiska rektora warszawskiej PWST, prezesa ZASP-u i posła na Sejm. Z dołka wyciągnęła go oczywiście, kobieta.
60 lat od niego młodszą recenzentkę Kamilę Mścichowską poznał w redakcji miesięcznika "Teatr". Przyjęła jego felieton, jak zwykle pisany ręcznie, potem dzwoniła, by upewnić się, że wszystko dobrze odczytała. I jakoś wyszedł z tego, jak mówił, "przedwojenny rodzaj flirtu", choć w Kamili cenił przede wszystkim "nowoczesność", "męski umysł" i to, że nie czuł dzielącej ich różnicy wieku.
Ich ślub w 2009 r. w Sokołowie Podlaskim (tam najszybciej był wolny termin) był cichy, ale małżonkowie nie mogli liczyć na podobną ciszę w mediach. "Zagrałem w życiu 150 ról i nigdy nie było takiego zainteresowania moją osobą jak teraz" - narzekał aktor. Wyraźnie jednak odżył. Zaczął bywać na salonach, udzielał wywiadów, miał sesje zdjęciowe. Żartował, że stał się celebrytą. Koledzy z branży nie przyjęli ciepło jego partnerki.
Także córka aktora Zuzanna Łapicka-Olbrychska długo nie mogła się pogodzić z wyborem ojca. Kamila tłumaczyła: "Chciałabym, żeby ludzie poczuli normalność naszego związku. Związku dwojga ludzi, którzy postanowili kawałek drogi przejść razem". Na niewiele to się zdało. Łapicki złościł się, że z racji wieku odbiera mu się prawo do myślenia o przyszłości. "Powiedziałem: narzekajcie sobie, a ja się ożenię, ponieważ nie zgadzam się na starość i co mi zrobicie? Zorganizowałem sobie jakieś POTEM i uciekłem od starości" - mówił. Ale nawet on nie zdołał uciec śmierci. Zmarł w swoim mieszkaniu na warszawskim Moktowie 21 lipca 2012 r. Miał 88 lat.