"Amerykańskie pasaże" na Transatlantyku
Obraz "American Passages" uznanej dokumentalistki Ruth Beckermann to jedna z tegorocznych premier Międzynarodowego Festiwalu Filmu i Muzyki Transatlantyk 2012. Poruszający dokument austriackiej reżyserki, zapis jej wędrówki z kamerą przez Stany Zjednoczone, pokazany zostanie w sierpniu w poznańskim Multikinie 51 w ramach sekcji Transatlantyk Docs.
"Amerykańskie pasaże" miały swoją światową premierę w Paryżu podczas ubiegłorocznego międzynarodowego festiwalu filmów dokumentalnych Cinéma du Réel.
"We are free! We are free!" - skandują czarnoskórzy mieszkańcy Nowego Jorku na wieść o zwycięstwie Obamy w wyborach prezydenckich. Podróż Ruth Beckermann zaczyna się w tym szczególnym momencie - rozbudzonych wielkich nadziei na głęboką społeczną i polityczną zmianę ("Yes, we can" - by wspomnieć słynne hasło z kampanii Obamy), ale też szoku spowodowanego krachem na rynku nieruchomości i kryzysem ekonomicznym.
Pisarz Krzysztof Rutkowski nazwał literacką formę, jaką jest pasaż, "patchworkiem", "połataną peleryną włóczęgi" i określenia te pasują także do filmu Beckermann. Jej wędrówka z kamerą przez Stany jest zbiorem wrażeń, obserwacji, luźnych impresji. O dynamicznym, zmiennym, nieuchwytnym fenomenie, jakim jest Ameryka, być może nie da się opowiedzieć inaczej - czego dowodził już Jean Baudrillard.
Reżyserka szybko opuszcza Nowy Jork, interesują ją inne Stany, te oddalone od centrum, jak Mississipi, Arizona, Missouri, Oklahoma. Rozmawia ze spotkanymi po drodze ludźmi, zagląda do domów i do muzeów; do sądów i do kanałów; do barów i na prywatne przyjęcia, do kasyn i do hal sportowych - na mityngi chrześcijańskich fundamentalistów; na osiedla afroamerykańskiej biedoty i do sądów. Obserwuje fenomen utopii, jakim był od początku, czyli od ustanowienia konstytucji, amerykański "projekt". Nigdy nie mówimy o "francuskim śnie" czy "niemieckim śnie". - mówi o jego sile i oddziaływaniu jedna z bohaterek filmu - Zawsze o amerykańskim.
Ruth Beckermann dowodzi, że choć każdy tu posługuje się tym określeniem, każdemu śni się jednak co innego - szczególnie, gdy śniący mają odmienny kolor skóry. Dokument austriackiej reżyserki jest właściwie opowieścią o głębokich podziałach. Ameryka nie ma nawet jednej historii - każda grupa społeczna, etniczna czy religijna opowiada własną jej wersję (To była nasza ziemia, gringo nam ją ukradli - przekonuje meksykański robotnik). "Amerykańskie pasaże" to podróż przez różne warianty fundamentalnych tu pojęć, takich jak "wolność", "szczęście" czy "sukces". Beckermann jest świetną obserwatorką, zręcznie wyłapuje paradoksy, jak wówczas choćby, gdy zagląda do magazynów, w których ludzie pozbawieni domów zostawiają na przechowanie rzeczy. Gdy nie mogą ich nigdzie przenieść, cała zawartość magazynu idzie pod młotek - kupujący nie wiedzą nawet, co się w nich znajduje. Codziennie mam tu Boże Narodzenie - cieszy się kobieta, która za 210 dolarów kupiła właśnie czyjś dorobek życia. Zarobi na tym, że ktoś stracił, że stał się ofiarą kryzysu.
W tej niezwykle rozległej i pojemnej przestrzeni, jaką geograficznie, kulturowo i mentalnie są Stany, jest miejsce na niemal każdą "przygodę". Na niemal każde szaleństwo, na niemal każdy sen. I jeśli cokolwiek łączy mieszkańców tego kraju, to chyba uwaga rzucona od niechcenia przez nałogowego gracza z Las Vegas: "Tu przecież chodzi o pieniądze".
"American Passages" to także rzecz o kinie, o przemożnym wpływie amerykańskich mitów na naszą wyobraźnię. Jest filmem drogi i zarazem refleksją nad tym gatunkiem. Beckermann gra z naszymi skojarzeniami, przypomina, jak bardzo Ameryka jest miejscem "zaprojektowanym" przez kino. Inspiracją dla reżyserki, która w latach 70. studiowała w Nowym Jorku jest także amerykańska fotografia dokumentalna, szczególnie dokonania Roberta Franka, który kilka dekad temu odbył podobną podróż przez Stany - zamiast kamery miał jednak w ręku aparat fotograficzny.
Bo to jest kolejna niezwykła cecha Ameryki - że da się przemierzać i opowiadać bez końca.