Aleksander Żabczyński: Dlaczego zniknął z ekranów?
Był jednym z pierwszych amantów polskiego kina. "Obdarzony urodą, osobistym urokiem, świadomy swoich atutów" - mówił o nim krytyk Andrzej Kołodyński. Kobiety go uwielbiały, a on słynął z romansów. II wojna światowa okazała się jednak końcem kinowej kariery Aleksandra Żabczyńskiego. Po jej zakończeniu nie wrócił na duży ekran.
Urodził się 24 lipca 1900 roku w Warszawie. Pierwsze imię otrzymał po ojcu. Drugie — Bożydar — miało zaznaczyć, jak bardzo wyczekiwanym był dzieckiem. W wieku kilku lat zaczął przejawiać talent muzyczny i zapisano go na lekcje fortepianu. Mimo to rodzice wciąż byli przekonani, że — podobnie jak ojciec — podejmie on karierę wojskową.
W wieku 19 lat wstąpił do Szkoły Podchorążych Artylerii w Poznaniu. Jednocześnie rozpoczął studia prawnicze w Warszawie. Dołączył także do tamtejszej Szkoły Gry Sceniczno-Filmowej. Wkrótce stało się jasne, że miłość do sztuki przyćmi zajęcia na Wydziale Prawa.
Zadebiutował w wigilię Bożego Narodzenia 1922 roku w założonym przez Juliusza Osterwę i Mieczysława Limanowskiego teatrze Reduta w "Pastorałce" Leona Schillera, wcielając się w postaci Archanioła Gabriela i Chleburada.
Wprawdzie ówczesna krytyka nie dostrzegła wtedy wschodzącego aktorskiego talentu, ale sam Żabczyński nie miał już wątpliwości. "Każde przedstawienie teatralne było dla mnie objawieniem" - przyznał po latach.
To w zespole Reduty Żabczyński poznał aktorkę Marię Zielenkiewicz, którą poślubił w 1923 roku. Byli razem 35 lat aż do śmierci przedwojennego amanta. Na ślubie oprócz najbliższych i przyjaciół państwa młodych pojawiły się także wielbicielki aktora. Niektóre przyszły w żałobnych sukniach.
Ciężkimi próbami dla małżeństwa były liczne romanse Żabczyńskiego. Najgłośniejszy łączył go z tancerką i aktorką Lodą Halamą, posiadaczką najdłuższych nóg w przedwojennej Polsce, która była właśnie świeżo po ślubie z hrabią Andrzejem Dembińskim.
Żabczyński nie zdecydował się jednak zostawić żony dla Halamy i ta postanowiła o zakończeniu romansu. Wiele lat później, już po śmierci Żabczyńskiego (którego nazywała Alem), Halama wyznała, że pierwszy amant II RP był jej pierwszą wielką i największą ze wszystkich miłością. Do końca życia wspominała go z rozrzewnieniem jako najcudowniejszego mężczyznę, jakiego dane jej było poznać.
"Pracowałam wtedy w Wielkiej Rewii na Karowej. Al przyszedł do mnie na decydującą rozmowę o naszej przyszłości. Widziałam, ile go to wszystko kosztowało, choćby świadomość, że krzywdzi żonę […]. Ja miałam teraz decydować o jego rozwodzie! Czułam, że to nie jest w porządku. Powiedziałam krótko: chyba wrócę do Andrzeja. Wyszedł. Wiedziałam, że to już jest koniec. Prawdziwy" - wspominała po latach na kartach swej książki "Moje nogi i ja".
Chociaż Żabczyński znakomicie sprawdzał się w ambitnym repertuarze, nie stronił też od występów w rewiach i kabaretach. Na deskach legendarnego teatru rewiowego Morskie Oko po raz pierwszy zaśpiewał swój wielki szlagier - "Całuję twoją dłoń, madame".
Na kinowym ekranie zadebiutował w kryminalnym filmie Henryka Szaro "Czerwony błazen", w którym dzielił ekran z innymi gwiazdorami przedwojennego kina: Adolfem Dymszą i Eugeniuszem Bodo. W ciągu swojej kariery wystąpił w 25 filmach.
Najwcześniejszym zachowanym obrazem, w którym występuje, jest jednak "Janko Muzykant" (1930). Żabczyński wcielił się w nieczułego na piękno sztuki dziedzica Zarubę. Jednak ta i kolejne dramatyczne role nie przyniosły mu upragnionego sukcesu. Tak samo jak podejmowane przez aktora próby przekonania dziennikarzy, że urodził się w Wenecji.
Przed wybuchem II wojny światowej Żabczyński wystąpił prawie w trzydziestu filmach, w których mogliśmy usłyszeć go wykonującego niezapomniane przeboje: "Ach, jak przyjemnie", "Przyjdzie dzień" czy "Na moje wady nie ma już rady".
"Obdarzony urodą, osobistym urokiem, świadomy swoich atutów. Z upodobaniem grywał playboya z pieniędzmi, o mocnej pozycji społecznej. Także w życiu publicznym Żabczyński przypominał swoich bohaterów. Miał słabość do wykwintnych strojów i bywał w snobistycznych towarzystwach" - krytyk filmowy i historyk kina Andrzej Kołodyński mówił na antenie Polskiego Radia.
Z kolei historyk Sławomir Koper zwracał uwagę w swojej książce "Gwiazdy Drugiej Rzeczpospolitej", że Żabczyński miał tyle wielbicielek, które wystawały pod jego mieszkaniem, okazując mu miłość w formie napisów na ścianach kamienicy, że aktor raz na pół roku musiał z własnej kieszeni przeprowadzać remont klatki schodowej.
Tuż przed wybuchem II wojny światowej — w sierpniu 1939 roku — Żabczyński został włączony do 1 pułku artylerii przeciwlotniczej im. Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego w Warszawie. Aktor postanowił walczyć, zostawiając w domu ciężarną żonę (urodziła martwą córeczkę w grudniu 1939 roku). Kolejny raz zobaczył ją dopiero po siedmiu latach.
Po zakończonej niepowodzeniem kampanii wrześniowej ewakuował się z tysiącami innych żołnierzy do Rumunii. Został jednak internowany i trafił do węgierskiego obozu, skąd udało mu się uciec i przedostać do Francji, gdzie wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.
Klęska Francuzów oznaczała jednak dla Żabczyńskiego konieczność ewakuacji. Po ucieczce do Wielkiej Brytanii zasilił szeregi armii polskiej na Biskim Wschodzie, następnie trafił do II Korpusu generała Andersa i brał udział m.in. w bitwie o Monte Cassino, w trakcie której został ranny. Odwaga na polu bitwy przyniosła mu pięć odznaczeń.
Do Polski wrócił już po wojnie, w grudniu 1946 roku. Na dworcu czekała na niego żona. Nie poznała go. Później przyznała, że to przez kolor włosów. W ciągu siedmiu lat rozłąki Żabczyński całkowicie osiwiał. W ciągu kolejnych lat oboje z trudem wiązali koniec z końcem.
Szykanowany przez UB, nigdy już nie pojawił się na kinowym ekranie. "To, co wyprawiała bezpieka wobec niego, jak go śledziła, kontrolowała korespondencję... Ten człowiek miał bardzo silne nerwy, że to wszystko wytrzymał, że o tym nie mówił" - Ryszard Wolański, autor biografii "Aleksander Żabczyński. Jak drogie są wspomnienia", mówił radiowej audycji "Muzyczna Jedynka".
Przed kamerą oglądaliśmy go po wojnie tylko raz — w 1957 roku zagrał w spektaklu telewizyjnym "Heloiza i Abelard" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Aktorstwa jednak nie rzucił — do śmierci był aktorem Teatru Polskiego.
Przed śmiercią zadebiutował również na antenie Polskiego Radia. Nagrał wówczas kilka swoich najbardziej znanych piosenek - "Całuję twoją dłoń, madame", "Jak drogie są wspomnienia" i "Nikt mnie nie rozumie tak jak ty".
Niedługo po powrocie aktora do Polski zaczęły się poważne problemy ze zdrowiem. W nocy z 19 na 20 maja 1958 roku dostał zawału serca. Po kilku dniach w szpitalu doszło do tego zapalenie i obrzęk płuc. Zmarł 31 maja 1958 roku. Spoczął na Cmentarzu Powązkowskim. Maria została pochowana obok niego w styczniu 1981 roku.
W 2015 został pośmiertnie odznaczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.