Agnieszka Osiecka: Kino to śmiertelna nuda
15 lat temu - 7 marca 1997 roku - zmarła Agnieszka Osiecka, pisarka, dziennikarka, dramaturg, ale przede wszystkim autorka tekstów ponad 2 tys. piosenek. Nie wszyscy wiedzą, że miała również flirt z X Muzą.
Po studiach na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Dziennikarskim Osiecka postanowiła spróbować swych sił jako reżyser filmowy i złożyła podanie o przyjęcie do Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi.
"Proszę uprzejmie o przyjęcie mnie na pierwszy rok studiów na wydziale reżyserskim Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej. Wydaje mi się, że jestem do studiów dostatecznie przygotowana. Ukończyłam specjalizację teatralną na wydziale dziennikarstwa UW, uczęszczając jednocześnie dodatkowo na specjalizację filmową. Przez dwa lata pracowałam jako 'tekściarz' w Studenckim Teatrze Satyryków w Warszawie i przez rok pisałam recenzje filmowe. Kilka z nich załączam. Jednak przedmiotem moich zainteresowań jest przede wszystkim twórczość filmowa, nie krytyka" - brzmi treść podania, które początkująca poetka i pisarka złożyła 8 czerwca 1957 roku w łódzkiej "filmówce".
Do aplikacji dołączyła recenzje filmowe, które opublikowała w gazetach: "Sztandar Młodych" i "Walka Młodych" oraz zdjęcia Marka Hłasko, które zrobiła w Kazimierzu.
Była jednym z siedmiu studentów, przyjętych na reżyserię w roku 1957/58. Wśród kolegów z jej rocznika nie było przyszłych sław, jednak na wyższych latach studiowali już: Roman Polański, Janusz Majewski, Andrzej Kondratiuk, czy Henryk Kluba.
Według Wojciecha Solarza, który studiował z Osiecką, filmówka była dla niej "przeskokiem w inną rzeczywistość". "Tu żaden z kolegów nie marzył o przywilejach politycznych, ale jak zostać największym reżyserem na świecie" - Solarz wspominał w jednym z wywiadów.
Swoją przygodę w kinem Osiecka rozpoczęła od realizacji etiudy "Czarne i białe"; jak sama twierdziła - najlepszego w jej dorobku filmu.
"W etiudzie tej wszystko jest przedstawione tylko w dwóch kolorach: czarny fortepian z czarno-białą klawiaturą, czarny telefon, biała dziewczyna ubrana na czarno bawi się czarno-białą kostką, porzucona czarna skarpeta na białym tle, a na koniec kominiarz na szczęście. Nie ma żadnej fabuły, tylko zabawa obrazem" - w biograficznej książce o Osieckiej opisywała tematykę "Czarnego i białego" Zofia Turowska.
Kolejny film - "Solo na kontrabasie" - był ekranizacją... piosenki Osieckiej, opowiadającej o śmiesznym staruszku, który stracił pracę w orkiestrze i ze swym tytułowym instrumentem obchodzi okoliczne podwórka.
"A stary łaził, szedł ulicą / paletko liche, kapelusz istne bógwico / idzie i gra na kontrabasie - / wytrzymaj tu w takim hałasie..." - brzmią słowa piosenki.
"Co zrobić, żeby na ekranie ten samotny, błąkający się kontrabasista też był tak niesamowity jak w piosence? Wmyśliliśmy, że będziemy go fotografować w lustrze wklęsłym, takim jak w beczce śmiechu. Cała Łódź odbijała się w lustrach, domy wyginały się jak w śnie narkotycznym" - wyjaśniała realizacyjną strategię Osiecka, kończąc film cytatem z piosenki: "Samotność to bardzo podłe solo na kontrabasie".
Autorem zdjęć do obu etiud był Marek Nowicki. "Była niesłychanie naturalna, niesłychanie niepodległa, bez cienia pychy czy zarozumialstwa. słowem: spontaniczna naturalność życia i bycia. Ginęła w ekipie, bo nikt, na przykład widząc ją na planie w rannych papuciach, nie czuł 'twardej' ręki reżysera, który musi podejmować decyzje scalające różne interesy występujące zawsze w produkcji filmowej" - wspominał późniejszy operator "Rejsu" Marka Piwowskiego.
Na drugim roku studiów Osiecka nakręciła "nieco gorszy filmik" - według opowiadania "Słoń" Sławomira Mrożka.
"Etiudę otwiera hasło reklamowe: 'Poleca się gorąco słonice gumowe wykonane przez zakłady 'Semperit'"... Na ekranie pojawia się szkolna wycieczka, która w jakimś mieście zwiedza ogród zoologiczny - 'ani piękny, ani brzydki, tyle że jest'. Przewodnik informuje, że w ogrodzie jeszcze nie ma słonia, ale zastępują go trzy tysiące królików... Przewodnika gra Henryk Kluba, a jedną z uczennic - uczestniczek wycieczki - późniejsza żona Romana Polańskiego - Barbara Kwiatkowska" - przypomina Nurowska.
Kolejne przygody na planie filmowym utwierdziły jednak Osiecką w przekonaniu, że nie nadaje się na reżysera.
"Na drugim czy trzecim roku zrozumiałam, że nie będę reżyserem, kiedy zaczęłam pisać piosenki i artykuły. Bo człowiek, który pisze, może to robić sam w pokoiku, tramwaju, pod ulubionym drzewem, a do filmu trzeba mieć szaloną energię, zdrowie i umiejętność przebywania w dużych grupach ludzi. Kiedy robiłam etiudy i byłam początkującym reżyserem, wszelkie ustawianie ludzi, wydawanie im poleceń, pokazywanie, z której strony mają wchodzić i jak się zachowywać, to był po prostu gwałt zadany mojej naturze" - tłumaczyła w jednym z prasowych wywiadów.
Gwoździem do trumny okazał się dyplomowy "Szampan" według Czechowa.
"Kiedy w siódmym czy dziesiątym dublu zwróciłam aktorowi uwagę, aby z większym przejęciem tańczył ze swą ukochaną, on powiedział: 'Ale ja czuję do niej wstręt fizyczny'. Elektrycy pokładali się ze śmiechu, aktorka płakała, ja zupełnie nie potrafiłam zapanować nad sytuacją. Nie miałam po prostu pomysłu na ten taniec. Liczyłam, że jak już zaczną tańczyć, to miłość sama będzie buchać" - wspominała Osiecka.
Według operatora Mieczysława Jahody, Osiecka była człowiekiem słowa, nie - obrazu. Świadczyć miały o tym scenariusze filmowe, które wymyślała ad hoc, na poczekaniu.
"To były scenariusze życia, nie filmów. Kochała słowo, o czym świadczy cała jej twórczość. Człowiek tak szalenie wolny, jak Agnieszka, nie potrafi się poddać rygorom, jakich wymaga realizacja filmu. W absolutnej sprzeczności stały ze sobą reżyseria i charakter Agnieszki. Nie mogła się skrępować tym, że przez trzy miesiące będzie wstawać o siódmej rano, jechać na plan, a wieczorem przygotowywać na następny dzień, jak prowadzić aktorów, ustawić zdjęcia..." - Mieczysław Jahoda wyjaśnił, skąd wzięła się porażka Osieckiej-reżysera.
Ostatnie egzaminy w "filmówce" Osiecka zdała w 1960 roku. Dyplomu nie złożyła. Stwierdziła, że do kina brakuje jej cierpliwości."Poza tym to jest żmudna praca. Żeby rezultat był podobny do pomysłu, ileż trzeba cierpliwości i wyobraźni. A tekściarzowi, tak jak mnie, kiedy przychodzi coś do głowy, wystarczy kartka i ołówek. Już widzę jasno na papierze, czy to coś jest warte" - tłumaczyła.
Po zerwaniu z Filmówką Osiecka pracowała jeszcze przy filmie "Jutro premiera" Janusza Morgensterna, gdzie pełniła obowiązki asystentki reżysera.
"W tym filmie grały same tuzy: Kraftówna, Bardini, Holoubek, Dziewoński, no, coś niesamowitego. Wszyscy mieli skłonności do błazeństwa. Ja na przykład musiałam o świcie zbierać statystów i utrzymywać między nimi jaką taką dyscyplinę. Ale o ósmej przychodził Holoubek i mówił do mnie na cały głos: 'No i jak się pani czuje, panno Ziuto, po wczorajszym?'. Wtedy cały porządek naturalnie pryskał" - skarżyła się.
"Dziś cały ten film ma tylko jedną zaletę. Widać na nim Leopolda Tyrmanda wchodzącego do kawiarni, siadającego przy stoliku, uśmiechającego się" - przyznała z przekąsem.
"Agnieszce na planie nie towarzyszyło żadne uczucie prócz śmiertelnej nudy" - napisała Maria Nurowska, cytując Osiecką: "Poza reżyserem i główną gwiazdą wszyscy się tam bardzo nudzą".
- - - - - - - - - - -
W tekście wykorzystano fragmenty książki Zofii Turowskiej "Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką".