Aaron Eckhart idzie na wojnę
Powiedzieć, że Aaron Eckhart lubi pracować, to stanowczo za mało. W wieku 42 lat - niecałe 14 lat po zagraniu swojej pierwszej roli głównej w "Między nami facetami" (1997) - Eckhart ma na swoim koncie ponad trzydzieści występów w filmach.
Są wśród nich zarówno perełki kina niezależnego, jak i kilka ekranowych szlagierów, takich jak "Kochankowie z sąsiedztwa" (1998), "Erin Brockovich" (2000), "Dziękujemy za palenie" (2006) czy "Mroczny rycerz" (2008).
Nawet sam aktor przyznaje, że niedawno ledwo uniósł ciężar pracy przy trzech projektach, realizowanych jeden po drugim: dramacie "Między światami", którego światowa premiera odbyła się we wrześniu 2010 r., oraz dwóch innych filmach - "The Rum Diary" i "Inwazja: Bitwa o Los Angeles".
- Na tym etapie mojego życia, chociaż moje nastawienie zmienia się z każdym kolejnym rokiem, przyjemność sprawia mi praca na najwyższych obrotach - mówi Eckhart. - Niektóre filmy są oczywiście trudniejsze w realizacji. "Inwazja: Bitwa o Los Angeles" była trudna, naprawdę trudna - ale cieszyła mnie praca na planie tego filmu; samo wyzwanie, jakim było codzienne wstawanie, by przez dwanaście lub więcej godzin doprowadzać się do stanu fizycznego wyczerpania, a następnego dnia przeżyć powtórkę z rozrywki. Było to również wyzwanie mentalne, ponieważ wcielaliśmy się w żołnierzy walczących z wrogiem, w związku z czym musieliśmy myśleć w kategoriach całej tej logistyki.
Przeczytaj recenzję filmu "Inwazja: Bitwa o Los Angeles" na stronach INTERIA.PL
- Był to najtrudniejszy film ze wszystkich, w jakich dotąd zagrałem, zarówno pod względem wymogów psychicznych, jak i fizycznych - dodaje aktor. - Każdego ranka, wsiadając do samochodu, mówiłem sam do siebie: "Nie wiem, jak uda mi się przetrwać ten dzień" - i każdego wieczoru, wsiadając do samochodu po zakończeniu zdjęć, stwierdzałem, że nie wiem, jak mi się to udało. I tak to trwało przez pięć miesięcy.
- Ale podoba mi się taka praca - zaznacza. - Dlatego właśnie jestem aktorem.
Wymagające okazały się również "The Rum Diary" i "Między światami", dodaje Eckhart - a zwłaszcza ten drugi film, w którym on i Nicole Kidman (nominowana za swoją rolę do tegorocznej Nagrody Akademii w kategorii Najlepsza Aktorka) grają małżeństwo zmagające się z żałobą po stracie synka, zabitego w wypadku drogowym.
- Co do "The Rum Diary", to powiedziałbym, że nie był to aż tak trudny projekt - przyznaje aktor. - "Między światami" owszem, było trudne, ale pod innymi względami. Zadawano mi wiele pytań w związku z tym filmem. Co robiłem, żeby nie myśleć o nim w nocy? Tego akurat nie praktykuję; staram się pozostawać w bliskim kontakcie z tematyką, z którą mam do czynienia, tak, by nie musieć szukać jej zbyt daleko następnego ranka. (...)
Światowa premiera "Inwazji: Bitwy o Los Angeles" odbyła się 11 marca [w polskich kinach film zadebiutował 18 marca - red.]. W filmie, będącym połączeniem fantastyki naukowej z kinem wojennym, widz śledzi zmagania plutonu marines z hordami sił pozaziemskich, atakujących Los Angeles w ramach planowanej kolonizacji Ziemi. Aaron Eckhart wciela się w rolę dowódcy plutonu, sierżanta sztabowego Michaela Nantza.
Eckhart, który rozmawia ze mną telefonicznie ze swojego domu w Los Angeles, zdradza mi, że do złożenia podpisu na kontrakcie skłoniła go nietypowa prezentacja przedstawiona mu przez reżysera Jonathana Liebesmana. Podczas spotkania z aktorem, Liebesman pokazał mu zamieszczony w serwisie YouTube film, na którym oddział marines patrolował jedną z dzielnic irackiej Faludży, sprawdzając dom po domu.
- Powiedział: "Właśnie tak będzie to wyglądało" - wspomina Eckhart. - Odpowiedziałem: "Wchodzę w to". Liebesman powiedział mi, że chce nakręcić ten film w sposób charakterystyczny dla dokumentu fabularyzowanego, bardzo realistycznie. Marines mieli wykazywać się zorganizowaniem dzięki swojemu przygotowaniu, ale jednocześnie ujawniać swoje człowieczeństwo w otaczającym ich chaosie; mieli pozostawać zorganizowani mimo tego chaosu.
- Podczas realizacji zdjęć czułem, że naprawdę udało nam się osiągnąć ten efekt. Zawsze chciałem wystąpić w filmie wojennym. Co prawda nigdy nie myślałem o tym, aby był to film, w którym pojawiają się istoty pozaziemskie, ale Jonathan zapewnił mnie, że będzie to przede wszystkim kino wojenne - i było.
Niemal nie robiąc pauz na zaczerpnięcie powietrza, Eckhart opisuje mi rozmach, z jakim zrealizowana została "Inwazja: Bitwa o Los Angeles". - Produkcja pochłonęła sto milionów dolarów; większość zdjęć zrealizowaliśmy w plenerze, w Luizjanie; film obfituje w efekty specjalne, wyczyny kaskaderskie, eksplozje, wymiany ognia...
- Człowieku, ja już od pierwszego dnia wiedziałem, jaki to będzie rozmach - od pierwszego dnia! Wyobraź sobie takie coś: zamykamy jedną z estakad na bezpłatnej autostradzie w Luizjanie - i nagle na liczącym kilkaset jardów odcinku tej autostrady widzisz tylko powywracane samochody i czołgi, roztrzaskane helikoptery i kłęby dymu. To było chore! Pomyślałem tylko: "To jest to!".
- Zdjęcia w Luizjanie kręciliśmy w samym środku lata. Było goręcej, niż w piekle - ciągnie swoją opowieść aktor. - Za każdym razem, kiedy reżyser zawołał "cięcie!", wszyscy aktorzy grający marines siadali tam, gdzie stali. Widok przywodził na myśl album ze zdjęciami Larry'ego Burrowsa (angielski reporter, który relacjonował przebieg wojny w Wietnamie dla magazynu "Life" - przyp. tłum.). To było jak Wietnam; jak sceny z Iraku. Wszyscy zmęczeni, przepoceni - a kręciliśmy rozbudowane, długie sekwencje. Wszystko wyglądało tak, jakby działo się naprawdę. W sumie na tej autostradzie spędziliśmy trzy tygodnie.
Inny film z udziałem Eckharta, który niedługo wejdzie na ekrany, "The Rum Diary", to adaptacja powieści Huntera S. Thompsona. W głównego bohatera, amerykańskiego dziennikarza z poważnym problemem alkoholowym, piszącego dla wiodącego portorykańskiego dziennika, wciela się Johnny Depp. Eckhart gra biznesmena nazwiskiem Anderson, którego partnerka (w tej roli Amber Heard) porzuca dla Kempa.
- Ten film jest na wskroś przeniknięty aktorstwem Johnny'ego Deppa - mówi Eckhart. - Jest tu jego pasja, charakterystyczna dla Huntera, i jego artystyczny ekscentryzm, odciskający jego osobiste piętno na tej roli. Praca z Johnnym była bardzo intensywnym doświadczeniem. Przez cały czas traktował mnie bardzo przyjacielsko, bardzo uprzejmie, opowiadał mi fajne historie. Sporo się razem śmialiśmy.
- Johnny był też producentem tego filmu, w związku z czym sprowadził ze sobą całą ekipę. Każda z tych osób miała za sobą średnio sześć projektów zrealizowanych wspólnie z Johnnym, dzięki czemu miałeś wrażenie, że pracujesz z jego rodziną. Atmosfera na planie była świetna.
- To piękny film - podsumowuje Eckhart. - Mam nadzieję, że już wkrótce doczeka się premiery. Trochę to trwało, ale sądzę, że efekt końcowy nie zawiedzie.
W łańcuchu pokarmowym Hollywood Eckhart plasuje się gdzieś po środku. Owszem, jest popularnym i szanowanym aktorem, potrafiącym unieść ciężar głównej roli w filmach reprezentujących różne gatunki, ale nie jest supergwiazdorem. Jak sam mówi, jest to wynikiem tego, że z natury nie potrafi lub nie chce odrzucać projektów - zarówno małych, jak i dużych - w których czuje się zobowiązany wziąć udział.
- Jestem aktorem - wyjaśnia mój rozmówca, który nie podpisał jeszcze umowy na udział w żadnym nowym przedsięwzięciu. - Oczywiście, nie jestem najlepszym aktorem na świecie. Czuję, że cały czas muszę jeszcze udowadniać swoją wartość, że muszę pracować z możliwie najlepszymi ludźmi. Kiedy Nicole [Kidman] dzwoni do ciebie z dobrym materiałem filmowym, tak naprawdę nie masz wyboru. Mówisz "tak", nawet się nie zastanawiając.
- Większym niebezpieczeństwem jest udział w zrealizowanym z rozmachem filmie akcji, który ponosi spektakularną klapę - ciągnie - ponieważ można sobie w ten sposób naprawdę wyrządzić krzywdę. Już mi się to zdarzało. "Jądro Ziemi" kompletnie nie wypaliło. Ludzie w ogóle nie wzięli tego filmu na poważnie - nie, żeby powinni... Ale - sam nie wiem. Coś w tym obrazie nie zagrało. Tego rodzaju projekty należą do najbardziej ryzykownych z punktu widzenia twojej kariery. (...)
- Przyznam się, że w miarę, jak się starzeję, troszeczkę bardziej przejmuję się słabymi wynikami filmów z moim udziałem - wyznaje na koniec Aaron Eckhart - a to dlatego, że teraz mam już więcej do stracenia. Mam poczucie zbliżania się do tego, co znajduje się po drugiej stronie mojej doczesności, i naprawdę chcę, żeby moja praca coś znaczyła.
Ian Spelling
"The New York Times"
Tłum. Katarzyna Kasińska