Reklama

95 lat temu urodził się Jarema Stępowski

Dokładnie 95 lat temu, 15 stycznia 1925 roku, urodził się w Warszawie Jarema Stępowski, aktor i piosenkarz, wykonawca m.in. "Statku do Młocin", "Warszawskiego taksówkarza", "Ballady o jednej Wiśniewskiej". Widzowie "Wojny domowej" zapamiętali go jako zbieracza "suchego chleba dla konia".

Dokładnie 95 lat temu, 15 stycznia 1925 roku, urodził się w Warszawie Jarema Stępowski, aktor i piosenkarz, wykonawca m.in. "Statku do Młocin", "Warszawskiego taksówkarza", "Ballady o jednej Wiśniewskiej". Widzowie "Wojny domowej" zapamiętali go jako zbieracza "suchego chleba dla konia".
Jarema Stępowski był wybitnym aktorem i piosenkarzem /Ryszard Pieńkowski /East News

Chciał być lekarzem, ale plany pokrzyżowała wojna. Otworzył w Warszawie na Wroniej "Skład butelek, szmat i starego żelastwa", stając się prekursorem recyklingu. "Zwykła szmata, stając się odpadem bawełnianym, zyskiwała na wartości chyba nawet trzykrotnie. Wtedy nic się nie marnowało" - wspominał w "Rzeczpospolitej" w 1998 roku.

Siedzibę firmy odwiedziła raz ciotka Stępowskiego, prawdziwa arystokratka. Pierwszy szok przeżyła, gdy obejrzała "pracowników", popijających podczas przerwy obiadowej bimberek. Drugi był jeszcze większy. Bowiem gdy po francusku zapytała siostrzeńca: "Kim są ci okropni ludzie?", usłyszała odpowiedź - także w języku Moliera: "To jest społeczeństwo, madame!". Jednym z kontrahentów Stępowskiego był bowiem Jan Gałecki, przewodniczący paryskiego związku zawodowego gałganiarzy, którego wojna zaskoczyła w Warszawie.

Reklama

Do szkoły teatralnej zachęcił go współlokator z pokoju w zakopiańskim sanatorium, gdzie Jarema Stępowski leczył wyniesioną z okupacji gruźlicę. Był to Gustaw Holoubek. "Tak ładnie mówił. Pomyślałem sobie: Ja też tak potrafię!" - wspominał Stępowski.

"Wydawało mi się, że nie można się nazywać Stępowski i nie być aktorem. Jarema miał fantastyczne poczucie humoru i właśnie aktorską wyobraźnię. Cieszę się, że go przekonałem. Czas pokazał, że miałem rację" - wyjaśnił w 1998 r. "Rzeczpospolitej" Gustaw Holoubek.

W 1946 r. zgłaszając się do szkoły teatralnej, przedstawił się: "Jarema Junosza Stępowski". "Był już taki jeden!" - skomentował Aleksander Zelwerowicz. Przedwojenny aktor, Kazimierz Junosza Stępowski, był stryjecznym bratem ojca Jaremy. Wtedy właśnie Jarema postanowił, że będzie odtąd tylko Stępowskim.

Według Zelwerowicza dobry aktor powinien wcielać się w różne osobowości, wyzbywając się wstydu i nieśmiałości. Chcąc zatem od razu wcielić w życie profesorską maksymę, Stępowski z kolegą z roku przebrali się któregoś dnia za włóczęgów-muzykantów i z harmonią wsiedli do tramwaju, którym Zelwerowicz wracał do domu. Pijackimi głosami zaczęli śpiewać partyzanckie piosenki, a po skończonym "recitalu" obeszli tramwaj z kapeluszem. Zelwerowicz spojrzał groźnie, ale wrzucił sto złotych. Następnego dnia podczas zajęć profesor przemówił: "Widziałem wczoraj w tramwaju dwóch baranów grających na harmonii. Jak myślicie, kto z was mógł wpaść na taki idiotyczny pomysł?! Trzeba powiedzieć jednak, że zrobili to bardzo dobrze".

"O swoich studentów dbał dosłownie jak ojciec, regularnie sprawdzał nawet, czy nie mamy dziurawych butów" - wspominał Stępowski. Kiedy złamał nogę na nartach i dwa tygodnie spóźnił się na zajęcia, przez następne dwa Zelwerowicz go nie zauważał. Potem wezwał do gabinetu.

"Gdzie delikwent złamał nogę?" - zapytał po dłuższym milczeniu. "O tutaj panie profesorze - pokazałem gips pod kolanem" - opowiadał Stępowski. "Idiota! Nie pytam, gdzie złamał nogę, tylko gdzie złamał nogę?" - zdenerwował się rektor. "W Zakopanem" - zreflektował się student.

"Długów dużo narobił?" - zapytał Zelwerowicz i nie czekając na odpowiedź, sięgnął do portfela. "Łzy stanęły mi w oczach. Złapałem go za rękę, chyba chciałem go w nią pocałować. Wyrwał mi ją. 'Niech nie robi żadnych takich rzeczy, bo go uderzę! Paszoł won!'" - wspominał aktor.

Na honorowym miejscu w mieszkaniu Stępowskiego wisiała dedykacja na programie do sztuki "Pan Inspektor przyszedł" wystawianej w Warszawie w 1948 roku: "Mojemu przyszłemu koledze. Panu Jaremie Junoszy Stępowskiemu, spadkobiercy wielkiego imienia i godnemu kandydatowi do grona ludzi teatru ten arkusik naszego życia podpisuje oddany Zelwerowicz".

Po drugim roku studiów Stępowski skonfliktował się z Janem Kreczmarem, zastępcą Zelwerowicza. "Szyfman miał wystawiać w Teatrze Polskim 'Dziady' i cała szkoła miała w nich statystować. Bardzośmy się tym uradowali, bowiem żyliśmy wówczas bardzo biednie, a tu kroiły się pieniądze. Niektórzy koledzy na to konto już się nawet zadłużyli" - wspominał.

"Ale Kreczmar postanowił, że studenci nie mogą dostać tych pieniędzy ot tak, po prostu, do ręki, że muszą zostać przeznaczone na jakiś cel. Postanowiliśmy zaprotestować, a ja zostałem wydelegowany do negocjacji. Próbowałem przekonać Kreczmara, ale się uparł. 'Studenci nie mogą zarabiać, w głowach wam się poprzewraca!'. Zdenerwował mnie, a pysk po okupacji miałem przecież niewyparzony, więc wygarnąłem: 'Pan ma pensję w teatrze i w szkole, zarabia pan w radiu, żona też ma pensję. Komu tu się w głowie przewraca?'" - opowiadał Stępowski.

A Kreczmar dostrzegł w tej przemowie studenta wyraźne "wady wymowy", które - w połączeniu z "niewłaściwym stosunkiem do szkoły" - przyniosły w efekcie "wilczy bilet".

Występował w teatrach w Świdnicy, Białymstoku, Łodzi. W Białymstoku, wówczas - początku lat 50. - reżyserowali Axer, Warnecki, Daczyński, Borowski. Tam zagrał swoją najlepszą rolę dramatyczną - Jana Kazimierza w "Mazepie" Słowackiego. W łódzkim Teatrze Satyryków "sztuki rozśmieszania" uczył się od Jadwigi Andrzejewskiej. W kilku filmach m.in. - "Pożegnaniach", "Godzinach nadziei", "Deszczowym lipcu" - zagrał całkiem poważne, wcale nie komediowe role. Jednak "kultowym" okazał się epizod w telewizyjnym serialu "Wojna domowa" - widzowie zapamiętali go jako domokrążcę, zbieracza "suchego chleba dla konia".

"Któregoś dnia z poczty przynieśli mi wielką pakę, tak ze dwadzieścia kilogramów. W środku suchy chleb" - wspominał aktor. Nadawcą okazał się przyjaciel, Wiesław Michnikowski.

Piosenki warszawskiego folkloru zaczął śpiewać pod wpływem Stanisława Grzesiuka, z którym chcieli otworzyć Kabaret Starej Warszawy. Poznali się w "Podwieczorku przy mikrofonie", gdzie Stępowski mówił Wiechowskie monologi. Niestety, przedwczesna śmierć Grzesiuka udaremniła te zamiary. Wtedy szef "Podwieczorku..." Roman Sadowski zaproponował mu śpiewanie piosenek warszawskich przedmieść. Śpiewanie traktował amatorsko i jako "amator" dorobił się dwóch Złotych Płyt, co w czasach PRL oznaczało sprzedanie co najmniej 125 tys. dużych krążków. Był laureatem drugiej - za "Szemrane tango" (1969) - i siódmej - za "Księżyc frajer" (1970) - Złotej Płyty w historii polskiej muzyki. Pierwszą, w 1968 r. otrzymał Czesław Niemen - za "Dziwny jest ten świat".

W 1971 r. jury festiwalu opolskiego chciało przyznać nagrodę "Szpilek" Stępowskiemu "za dobry gust w doborze repertuaru"; redakcja satyrycznego tygodnika uznała to za horrendalne, wycofała nagrodę i poza konkursem przyznała ją Tadeuszowi Chyle. W tym samym czasie w opolskiej restauracji Hotelowej specjalnością zakładu był "Kurczak a'la Jarema Stępowski" z młodymi kartofelkami, pieczarkami z patelni i sałatką z pomidorów za niecałe 47 zł.

Ryszard Marek Groński, cytując w "Szpilkach" fragmenty tekstów piosenek, nazwał Stępowskiego "ideologiem taniego zbawienia i umysłowej samowystarczalności". "Nie podaję nazwisk autorów cytowanych tekstów. Nierzadko są to autorzy utalentowani i fachowi. Dlaczego więc tak piszą? Sytuacja się odwróciła. To nie oni stwarzają Stępowskiego. To on ich stwarza" - pisał Groński.

Autorami piosenek Jaremy Stępowskiego byli m.in. Agnieszka Osiecka ("Księżyc frajer"), Wojciech Młynarski ("Statek do Młocin", "Bomba w górę") i Jerzy Ficowski ("Szlifierz warszawski").

"Nawiązanie do estetyki nożowniczej wydało mi się po prostu przesadą" - powiedział w 1998 r. Groński "Rzeczpospolitej". Jego zdaniem "knajacka podkultura" była celowo propagowana przez świeżo nastałą ekipę gierkowską. "To był 'ożywczy', 'ozdrowieńczy' nurt specyficznie pojmowanej 'kultury ludowej', skierowany przeciwko zwykłej kulturze: studenckiej, żywej, kabaretowej, estradowej. Nie żadne Przybory... Starsi Panowie czy Egida, tylko właśnie taka granda. Oszalały populizm miał być odpowiedzią na inteligencką rozrywkę. Dobry aktor stał się nieświadomie sztandarem w brudnych rękach" - wyjaśnił.

"O to samo można by oskarżyć Wiecha. Znam kilka programów telewizyjnych i osób, które skuteczniej propagują chamstwo" - bronił Stępowskiego w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Wiesław Michnikowski. A Jeremi Przybora przypomniał, że Stępowski był pierwszym i świetnym wykonawcą piosenki "Zimy Żal" utrzymanej w zupełnie innej poetyce.

"To tak, jakby powiedzieć, że Leopold Tyrmand publikując 'Złego' promował stołeczny półświatek kryminalny" - oceniał Jerzy Ficowski, który pisząc "dla chleba" tekst "Szlifierza" nie wiedział nawet, że wykonawcą piosenki będzie właśnie Stępowski. Zarzuty Grońskiego nazwał "absurdalnymi".

Swoimi piosenkami Stępowski częściej jednak wzruszał niż gorszył. "Po występie w Londynie przyszedł starszy pan, marynarz na emigracji: 'Musi pan przyjść do mojego pubu. Tam co prawda siedzą sami Anglicy, ale oni w kółko słuchają pańskiej Rudej Mańki, którą mam w szafie grającej. Musiałem im ją przetłumaczyć... Jak się dziś dowiedzieli, że pan jest w Londynie, kazali mi nie wracać bez pana'" - wspominał piosenkarz.

Takie sceny powtarzały się często, w Podkowie Leśnej śpiewał "Cyrk na Ordynackiej". "Podchodzi do mnie starzec o posturze Podbipięty i zaczyna płakać: 'Pan śpiewał o Garkowience, który walczył z Czarną Maską. To ja byłem Czarną Maską'".

W 1967 r. wspólnie z Lidią Korsakówną, Haliną Kunicką i Kazimierzem Brusikiewiczem występował w Izraelu. "Czuło się już w powietrzu wojnę, była mobilizacja, w gazetach, były apele do obcokrajowców, aby jak najszybciej opuszczali Izrael, a my nie mieliśmy biletów powrotnych na samolot. Co znalazło swoje odbicie w gazetowych tytułach: 'Wszyscy nas opuszczają, a polski teatr gra dalej'" - opowiadał Stępowski.

Ostatni występ szczególnie wbił mu się w pamięć. "Widownia wypełniona była młodymi ludźmi w mundurach. Kiedy tylko odśpiewaliśmy prolog, oni nam przerwali wstając i skandując po polsku: 'Nich żyje Polska! Niech Żyje polski teatr!'" - wspominał. "Następnego dnia dostaliśmy bilety. Kiedy już po powrocie oddawaliśmy paszporty, w Pagarcie nakazano nam zapomnieć, że byliśmy na występach w Izraelu. 'Żadnych wywiadów, morda w kubeł!'" - dodał aktor.

W 1973 r. wystąpił na śniadaniu opłatkowym u prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego. "Mówiłem tam jakiś Wiechowski monolog. W jakiś czas potem naskoczył na mnie niespodziewanie sekretarz wolskiej organizacji partyjnej, gdzie jako 'Chłopak z Woli' często śpiewałem w fabrykach: 'Po coście tam chodzili?'. 'Bo mnie zaprosił książę Kościoła. U was, na zaproszenie robotników Waryńskiego, też występowałem za darmo'" - wspominał Stępowski.

Pod koniec życia szwankujące zdrowie zmusiło Jaremę Stępowskiego do rezygnacji z regularnych występów. Nie opublikował - w przeciwieństwie do wielu kolegów po fachu - wspomnień. Na polski teatr uczeń Zelwerowicza patrzył dosyć krytycznie. "Albo ja już jestem zupełnie głuchy ze starości, albo ci dzisiejsi aktorzy nie potrafią wyraźnie mówić. U Zelwerowicza, któremu wcale nie zależało, by szkoła była koniecznie 'wyższa', a jego pensja profesorska, nie dostawało się tytułu 'magistra dusz ludzkich'. Aktor miał być dla publiczności, a nie odwrotnie" - komentował.

Jarema Stępowski zmarł 11 stycznia 2001 r. w Warszawie, spoczywa na Starych Powązkach.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy