Reklama

85. urodziny Jerzego Hoffmana

Jerzy Hoffman, reżyser nazywany "wielkim hetmanem polskiego kina", twórca legendarnych ekranizacji kolejnych części "Trylogii" Henryka Sienkiewicza oraz m.in. filmów "Prawo i pięść", "Znachor" i "Trędowata", obchodzi w środę, 15 marca, 85. urodziny.

Jerzy Hoffman, reżyser nazywany "wielkim hetmanem polskiego kina", twórca legendarnych ekranizacji kolejnych części "Trylogii" Henryka Sienkiewicza oraz m.in. filmów "Prawo i pięść", "Znachor" i "Trędowata", obchodzi w środę, 15 marca, 85. urodziny.
Czy Jerzy Hoffman stanie jeszcze za kamerą? /Paweł Wrzecion /MWMedia

Hoffman urodził się w 1932 r. w Krakowie, w rodzinie lekarskiej. Jako ośmiolatek został wywieziony na Syberię, z której wrócił do Polski dopiero po zakończeniu wojny. Maturę zdał w Bydgoszczy w 1950 roku.

Debiutował pięć lat później z Edwardem Skórzewskim - kolegą z egzaminów wstępnych na studia reżyserskie w moskiewskim Wszechzwiązkowym Państwowym Instytucie Kinematografii. Wspólnie zrealizowali ponad dwadzieścia krótkometrażowych dokumentów - w tym tytuły: "Uwaga chuligani!", "Tor", "Dwa preludia", "Dwa oblicza Boga", "Patria o Muerte" - oraz fabułę "Gangsterzy i filantropi". Jednym z elementów ich pracy było uchronienie scenariusza przed ingerencją zawodowego scenarzysty, który z komedii - jak opowiadał jubilat na kartach książki "Hoffman: chuligana żywot własny" Stanisława Zawiślińskiego - chciał zrobić dramat.

Reklama

W filmie, który powstał na początku lat 60. i ostatecznie składał się z dwóch nowel, wystąpili m.in. Gustaw Holoubek, Kazimierz Opaliński, Gustaw Lutkiewicz, Wiesław Michnikowski, Hanka Bielicka, Ryszard Pietruski oraz reżyser Stanisław Bareja w epizodzie gościa w restauracji. Reżyser mówił później, że "Gangsterzy i filantropi", jego fabularny debiut, był dla niego wielką szkołą przed "Potopem".

"Przy całej swojej cudnej kreacyjności i stylizacji na angielską komedię w pierwszej noweli oraz troszkę komedię włoską w drugiej, dzisiaj ten film jest w dużej mierze także dokumentalnym. Zdjęcia zrobił tu Jerzy Lipman, który był pierwszym polskim operatorem wyczulonym na rzeczywistość. Możemy zobaczyć prawdziwą Warszawę z początku lat 60., z autentycznymi restauracjami i ulicami, gdzie było 10 samochodów na krzyż" - mówił o "Gangsterach..." kilka lat temu w rozmowie z PAP krytyk filmowy Andrzej Bukowiecki.

W 1964 r. na ekranach kin pojawił się kolejny wspólny film Hoffmana i Skórzewskiego - "Prawo i pięść". Scenarzystą produkcji określanej później przez recenzentów "polskim westernem" był Józef Hen - autor powieści "Toast", na podstawie której powstał scenariusz. Śladem zamysłu Hena - jak czytamy na stronie filmpolski.pl - poszli dwaj reżyserzy, których zainteresowała "przede wszystkim aktualność scenariusza". "Mówi się tutaj bowiem o uczciwości człowieka wobec siebie samego, niezależnie od presji opinii i środowiska. A także o swoistej znieczulicy społecznej na zło, o postawie wykluczającej aktywność, zgodnie z zasadą: Jeżeli ja sam nie kradnę, czy nie morduję, to nie muszę wtrącać się do spraw innych ludzi" - mówili w jednym z wywiadów.

Gwiazdą filmu był Gustaw Holoubek. Aktor zagrał Andrzeja Keniga, byłego więźnia obozu koncentracyjnego, który zgłasza się na ochotnika do pracy jako pełnomocnik rządu i dostaje zadanie, by wraz z grupą zabezpieczyć mienie pobliskiego uzdrowiska i uruchomić sanatorium.

Później Hoffman, także ze Skórzewskim, zrealizował "Trzy kroki po ziemi" - film składający się z trzech obyczajowych nowel. Części "Rozwód polski", "Dzień urodzin" oraz "Godziny drogi" powstały na podstawie utworów, kolejno, pierwsza i druga Jerzego Janickiego oraz trzecia Józefa Kuśmierka. W filmie z muzyką Wojciecha Kilara nagrodzonym Srebrnym Medalem IV Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Moskwie, wystąpili m.in. Ewa Wiśniewska, Wiesław Michnikowski, Zofia Czerwińska, Jerzy Turek, Teresa Szmigielówna i Zbigniew Koczanowicz.

Reżyser, honorowy obywatel gminy Chęciny, gdzie nakręcił "Pana Wołodyjowskiego" - "swój pierwszy samodzielny film", nad ostatnią częścią Trylogii Sienkiewicza pracował dwa lata - tyle czasu trwały zdjęcia do filmu. Na potrzeby produkcji właśnie w Chęcinach wzniesiono makietę zamku w Kamieńcu Podolskim, którego bronił i w którym zginął pułkownik Wołodyjowski. "To były inne czasy. O żadnych wozach dla aktorów nie było mowy. Nie było żadnych toalet, łączności. Krzyczałem przez tubę, aby zapanować nad tłumem statystów" - wspominał tamtą pracę Hoffman.

"Pana Wołodyjowskiego", którego premiera odbyła się w 1969 r., Hoffman darzy wielkim sentymentem. Czas "Potopu", który na ekranach kin pojawił się w 1974 r. i później walczył o Oscara, Hoffman po latach z kolei wspominał tak: "Na stres nie było czasu. To były ciężkie momenty, a nawet bardzo ciężkie. Walczyliśmy razem z Jerzym Wójcikiem o aparaturę. Chciano, byśmy kręcili ten film na starych, zdezelowanych obiektywach. Zdjęcia z powrotu Laudy, które kręciliśmy na Białorusi, niestety poszły do kosza. Były technicznie nie do przyjęcia. Winę próbowano zwalić oczywiście na operatora, dopiero specjalna komisja techniczna udowodniła, że te obiektywy były już nie do użytku".

"Chciano, aby 'Potop' był realizowany w którymś z zespołów filmowych. Pewien znany reżyser, który kierował takim zespołem, obejrzał materiał zdjęciowy z planu "Potopu" i stwierdził, że materiał niedobry, a główny bohater (grany przez Daniela Olbrychskiego - przyp. red.) - źle obsadzony. Ministerstwo Kultury było przerażone: co zrobić z tym fantem? Bo na przygotowania i zdjęcia wydano już około 40 mln złotych, a tu wybitny reżyser twierdzi, że to jest niedobry materiał" - opowiadał reżyser, który podpisał wtedy dokument, że ponosi za ten film pełną odpowiedzialność zarówno artystyczną, jak i ekonomiczną. "Czy byłbym w stanie zwrócić takie pieniądze? Oczywiście, że nie. Ale gdyby nie wielki sukces, byłby to ostatni film w moim życiu" - podkreślał.

"'Potop' skierowano do produkcji przy ogromnych obawach Komitetu Centralnego PZPR, by obrona Jasnej Góry nie stała się centralnym elementem filmu. Na kolaudacji nakazano mi skrócenie sceny odsłonięcia obrazu Najświętszej Marii Panny. Spojrzeliśmy sobie w oczy z montażystą panem Zenonem Pióreckim i skróciliśmy tę scenę... o trzy klatki, a sekunda ma ich 24. Obejrzano film po raz drugi i stwierdzono, że teraz jest dobrze" - wspominał.

W 1976 r. z ręki Hoffmana wyszła "Trędowata" - film, który uczynił z Elżbiety Starosteckiej, odtwórczyni roli Stefci Rudeckiej, prawdziwą gwiazdę. Autorem pierwszej wersji scenariusza na podstawie powieści Heleny Mniszkówny był Stanisław Dygat. Pisarz, po nakręceniu filmu wg wersji scenariusza autorstwa Hoffmana, ostatecznie wycofał z czołówki swoje nazwisko. "Twórca filmu odszedł całkowicie od mojej wersji scenariusza i zrezygnował z koncepcji, która była dla mnie usprawiedliwieniem i bodźcem dla dokonania przeróbki filmowej tego utworu fascynującego mnie od dawna i budzącego mój szczególny podziw. (...) Będąc przekonanym o sukcesie filmu "Trędowata" nie chciałbym dzielić z jego twórcami zaszczytów i korzyści, w których nie będzie mojego udziału" - tłumaczył w liście zamieszczonym wtedy w tygodniku "Film".

Dwa lata po kiczowatej według niektórych "Trędowatej", Hoffman nakręcił film wojenny "Do krwi ostatniej...". Zdjęcia do produkcji opowiadającej o historii powstania I Dywizji Wojska Polskiego, która przechodzi swój chrzest w bitwie pod Lenino, rozpoczęły się 2 lutego 1978 r. w Moskwie. Plenery filmu, w którego scenach wykorzystano wspomnienia żołnierskie spisane przez Alojzego Srogę ("Lenino - początek drogi"), kręcono z kolei w Kolinie nad Wołgą, na Syberii, w okolicach Ełku, nad Morzem Kaspijskim oraz... w Londynie. Obraz zrealizowano także przy udziale Wojska Polskiego, w tym I Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. Tadeusza Kościuszki, oraz jednostek Armii Radzieckiej.

W trakcie stanu wojennego - 12 kwietnia 1982 r. - premierę miał "Znachor", film na podstawie jednej z najpopularniejszych książek Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, napisanej pierwotnie jako scenariusz, dopiero później - po dwukrotnym odrzuceniu - przerobionej na powieść. Ponad 40 lat po pierwotnym zrealizowaniu tekstu przez Michała Waszyńskiego, w profesora Wilczura, którego opuszcza ukochana żona, wcielił się Jerzy Bińczycki. Z partnerującą mu Anną Dymną oraz Tomaszem Stockingerem Hoffman stworzył film, który dla jednych jest jednym z najbardziej kiczowatych filmów, jakie w życiu widzieli, a dla drugich jednym z największym arcydzieł polskiej kinematografii.

Po latach Hoffman wrócił do "Trylogii" Sienkiewicza - sięgnął po "Ogniem i mieczem", pierwszą część cyklu. Huczna premiera filmu odbyła się 8 lutego 1999 r. w Teatrze Narodowym w Warszawie. Produkcja, w tamtym czasie najdroższa w historii polskiej kinematografii, była - słowami reżysera - "chyba najtańszą tego formatu epicko-historyczną filmową opowieścią na świecie". "Gdyby ten film powstał na Zachodzie kosztowałby minimum 40 mln dolarów, gdyby powstał w Stanach jego koszty doszłyby do 100 mln dolarów" - mówił wtedy Hoffman. "To najlepszy z moich filmów" - dodawał innym razem.

Prócz filmu "Ogniem i mieczem" powstał także telewizyjny serial fabularny - kolejny w dorobku Hoffmana, pośród wielu dużo mniejszych produkcji - który składał się z czterech godzinnych odcinków. Krzesimir Dębski skomponował łącznie, do filmu i serialu, ponad siedem godzin muzyki - wykonywanej przez orkiestrę Sinfonia Varsovia, chóry oraz, w przypadku ukraińskich dumek, Olgę Pasiecznik. Na ekranie wystąpili m.in. Izabella Scorupco, która nie chciała, aby ktoś podkładał jej głos; Michał Żebrowski, Aleksander Domogarow, Zbigniew Zamachowski, Andrzej Seweryn, Wiktor Zborowski, Ewa Wiśniewska, Krzysztof Kowalewski, Andrzej Kopiczyński, Wojciech Malajkat oraz Bohdan Stupka.

"Zdarzył się cud, że miałem aktorów z bożej łaski. Każdy z nich stworzył swoją postać tak, jak sobie wymarzyłem, jak sobie wyśniłem i wyobrażałem bohaterów trylogii od dzieciństwa" - podkreślał Hoffman, który w jednorazowych zdjęciach najbardziej masowych scen zgromadził ok. dwóch tys. statystów. "Nie ekranizowałem podręcznika historii ale powieść Sienkiewicza. (...) Nie przekręcaliśmy faktów, a w kostiumie, rekwizycie, przedstawianiu mentalności bohaterów, staraliśmy się być wierni literackiemu pierwowzorowi" - mówił w innej rozmów".

Twórcy filmu, opierając się na badaniach statystycznych, twierdzili, że chęć obejrzenia "Ogniem i mieczem" - wzorowanego na "Walecznym sercu" Mela Gibsona i określanego przez Hoffmana jako "polsko-ukraińskie 'Przeminęło z wiatrem'" - zadeklarowało 20 mln Polaków. Produkcję obejrzała rekordowo liczna w polskich kinach lat 90. publiczność - ponad 7 mln widzów.

Kolejnym podejściem do adaptacji dzieła literackiego - i jednym z ostatnich podejść filmowych w ogóle - była dla Hoffmana "Stara baśń". Reżyser podchodził do powieści historycznej Józefa Kraszewskiego dwukrotnie, w 2003 r. - gdy pracował nad filmem fabularnym "Stara baśń. Kiedy słońce było bogiem", i w 2004 r., gdy na podstawie filmu wyprodukował serial fabularny. Na planie filmowiec ponownie spotkał się z m.in. Michałem Żebrowskim, Danielem Olbrychskim, Anną Dymną, Ewą Wiśniewską i Jerzym Trelą.

Porównując filmową "Starą baśń" z jej literackim pierwowzorem Hoffman, który wraz z Józefem Henem w scenariuszu wykorzystali także stare legendy i podania oraz szekspirowskiego "Makbeta", tłumaczył: "Stworzyliśmy oryginalny scenariusz. Niektóre wątki zostały rozbudowane, wprowadziliśmy nowe postacie. Opisany przez archeologów świat materialny uzupełniliśmy wymyślonym przez nas światem duchowym". "Będzie to baśń o ludziach, którzy wierzyli w gusła i czary, przede wszystkim będzie to film o wielkich ludzkich namiętnościach, bezpardonowej i okrutnej walce o władzę" - zapowiadał przed premierą.

W Sulejowie, gdzie na dziedzińcu średniowiecznego opactwa cysterskiego Hoffman nakręcił pierwsze sceny "Pana Wołodyjowskiego", reżyser ma swój "Bydgoski Autograf" - honorową tabliczkę spiżową. Prócz tego filmowiec może się pochwalić także gwiazdą w Alei Gwiazd w Lublinie (okolice Hotelu Grand i kina "Polonia") oraz takimi wyróżnieniami jak SuperWiktor, Platynowa Szabla, Złote Spinki i Diamentowe Grono.

W liczącym 60 tys. mieszkańców Zamościu - gdzie, według dyrektora Zamojskiego Festiwalu Filmowego Andrzeja Bubeli swego czasu 'Ogniem i mieczem' obejrzało 45 tys. widzów, a 'Bitwę Warszawską' - ponad 20 tys. - Hoffman za to, że w swoich filmach fabularnych przybliżył historię Polakom, otrzymał nagrodę Grand Prix. Twórca - jeden z ojców chrzestnych pewnego żubra w Kiermusach - ma także Złoty Krzyż Zasługi (1959), Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski (1999), medal ministra kultury Zasłużony Kulturze-Gloria Artis (2005) oraz nagrodę specjalną Stowarzyszenia Filmowców Polskich - którego zarządu głównego między 1983 r. a 1987 r. był wiceprezesem - i przyznanego w 2009 r., na 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, Platynowego Lwa.

Hoffman może się pochwalić prócz tego Orłem za osiągnięcia życia oraz... Wężami, antynagrodami przyznawanymi najgorszym polskim filmom. Reżyser w 2011 r. dzięki "1920 Bitwie warszawskiej" miał szansę na "najważniejszą" statuetkę - Wielkiego Węża za najgorszy film. Węże otrzymał "tylko" za scenariusz i najgorszy film 3D.

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

W wywiadach wielokrotnie podkreślał, że gdyby nie został reżyserem, byłby zapewne historykiem, bo "bardzo lubi historię, zwłaszcza Polski". Jako siedemdziesięciolatek za swój największy sukces uznał ekranizację "Trylogii". W ostatniej rozmowie z PAP podkreślił, że nie żegna się z kinem. "Jestem wierny zasadzie: nigdy nie mów nigdy" - powiedział. "Po człowieku zostaje to, co zrobił w życiu. Reszta to smuga cienia" - dodał innym razem.

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Jerzy Hoffman
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy