71. MFF San Sebastian 2023: Kino, kobiety i śpiew [relacja]
Wiele różnych emocji towarzyszyło tegorocznej, 71. już edycji ważnego festiwalu filmowego, jakim od lat jest impreza w San Sebastián. Tą, która finalnie wysunęła się na czoło, było zaskoczenie, bo mało kto spodziewał się chyba takich decyzji jurorów. Złota Muszla trafiła do reprezentantki gospodarzy, hiszpańskiej reżyserki Jaione Cambordi, za „The Rye Horn” (2023). Tegoroczny werdykt to w ogóle triumf kobiet i młodego kina!
Wiele mówi się o tym, że sytuacja kobiet reżyserek w ostatnich latach w branży filmowej ulega znacznej poprawie. Tyle że nie widać tego na tych największych festiwalach — w Cannes czy Wenecji — gdzie o najważniejsze nagrody, w konkursach głównych, rywalizują niemal wyłącznie mężczyźni. San Sebastián wydaje się być na tej festiwalowej mapie chlubnym wyjątkiem. Do "wyścigu" o tegoroczną Złotą Muszlę stanęło szesnaście tytułów z całego świata. I co ciekawe, dokładnie połowa zrealizowana została przez reżyserki. Od mającej już mocną pozycję w branży Hiszpanki Isabel Coixet, przez utalentowaną Australijkę Kitty Green, po debiutującą w pełnym metrażu Amerykankę Raven Jackson.
Wychodzi na to, że jest to festiwal niezwykle przychylny dla reżyserek, co znajduje także odzwierciedlenie w werdyktach jurorskich. Bo ten tegoroczny, podjęty zresztą pod przewodnictwem twórczyni, która przecierała przecież drogę wielu kobietom w branży, czyli Francuzki Claire Denis, jest jedynie dopełnieniem wyjątkowego trendu. Złota Muszla dla urodzonej zresztą w San Sebastián Jaione Cambordi to bowiem czwarte z rzędu takie wyróżnienie przyznane kobiecie!
Co ciekawe, o "The Rye Horn", który jest dopiero drugim pełnym metrażem w dorobku Cambordi, mówiło się na festiwalu stosunkowo niewiele. Znacznie wyżej stawiało się szanse twórców, którzy zdążyli już zaistnieć w międzynarodowym obiegu. Myślę tu chociażby o Robinie Campillo, Cristim Puiu czy Joachimie Lafosse’ie. Zwłaszcza ten ostatni za sprawą bardzo mocnego thrillera "A Silence" (2023), ze świetnym Danielem Auteuilem w roli głównej plasował się w czołówce w opinii obserwatorów festiwalu. Tak się jednak nie stało, a jury zdecydowanie wyżej postawiło w tym roku młode kino.
Młode, mam na myśli debiutantów bądź twórców, którzy, jak w przypadku Cambordi, zrealizowali swoje drugie pełnometrażowe fabuły. Bo to właśnie oni, jak Szwedka Isabella Eklöf (Nagroda Specjalna Jury za "Kalak" - 2023) czy reżyserski duet z Tajwanu Tzu-Hui Peng, Ping-Wen Wang (Srebrna Muszla za najlepszą reżyserię za "A Journey in Spring" - 2023) odbierali w San Sebastián najcenniejsze laury. To również sytuacja bez precedensu wśród festiwali klasy A i cenny powiew świeżości, dla wielu miejsc, wcale nie taki oczywisty.
O ile konkurs główny to serce festiwalu, o tyle jego żołądkiem wydaje się niezwykle ceniona i prestiżowa sekcja Culinary Cinema, która również ma formułę kompetycji. To nie wszystko, bo wokół filmów, w różny sposób podejmujących temat jedzenia, gastronomii zorganizowane są specjalne wydarzenia. Są nimi wykwintne kolacje, przygotowywane przez lokalnych szefów kuchni, a trzeba wiedzieć, że baskijskie miasto to prawdziwy kulinarny raj. Jedynie japońskie Kioto może rywalizować z San Sebastián w kwestii liczby gwiazdek Michelin przypadających na tak niewielką powierzchnię. Sam zresztą w drodze do jednego z festiwalowych kin codziennie przechodziłem obok jednej z takich restauracji i za każdym razem kolejka do wolnego stolika liczyła dobre kilkadziesiąt metrów.
Trudno się zatem dziwić ogromnemu zainteresowaniu, jakie towarzyszy sekcji, a wspomniane kolacje to wydarzenia, na które chyba najtrudniej dostać się na całym festiwalu. O ile werdykt konkursu głównego okazał się sporą niespodzianką, o tyle w Culinary Cinema faworyt od początku był jeden. Mowa o filmie "Bulion i inne namiętności" w reżyserii Tran Anh Hunga. Nagrodzona wcześniej w Cannes produkcja z Juliette Binoche i Benoît Magimelem w rolach głównych to kostiumowe love story, będące dowodem na sens popularnego powiedzenia: "przez żołądek do serca". A czterdziestominutowa sekwencja przygotowywania kulinarnej uczty wzruszy nawet tych, którzy na co dzień stołują się w McDonald’s.
Festiwal w San Sebastián to również bardzo mocny zwrot w stronę kina latynoamerykańskiego. Pomijając obecność filmów z tego geograficznego regionu w innych segmentach imprezy, ma ono specjalnie poświęconą mu sekcję — Horizontes Latinos. I muszę przyznać, że to chyba najbardziej żywa część festiwalu, być może także dlatego, że reprezentuje ją na miejscu, z oczywistych względów, największa liczba gości. Dla mnie największym odkryciem w ramach tej sekcji był "Heroic" (2023) w reżyserii Davida Zonany. Bardzo mocna, momentami wręcz drastyczna opowieść o meksykańskiej akademii wojskowej i brutalnej indoktrynacji młodych mężczyzn, dla których często to jedyna szansa na odmienienie swojego losu.
Równie ważny, co reżyser był w tym przypadku producent. A mowa o Michelu Franco, dzielącym swoje zawodowe obowiązki między reżyserię a właśnie produkowanie interesujących projektów aspirujących latynoamerykańskich twórców. Zresztą Franco festiwalowej publiczności zaprezentował także swój ostatni film, czyli "Memory", za który przed kilkoma tygodniami Peter Sarsgaard odebrał w Wenecji laur dla najlepszego aktora.
Hiszpanie lubią "swoje" kino. Nie ma co do tego wątpliwości, a potwierdzenia można było szukać nie tylko w entuzjastycznym, kwitowanym głośnymi brawami przyjęciu po samych seansach, ale również w plebiscycie publiczności. Bo to kolejny festiwal, gdzie widzowie przyznają swoją nagrodę. A trafiła ona w ręce hiszpańskiego, a jakże, reżysera Juana Antonio Bayony. Twórca, którego kojarzyć możemy z bardzo ciekawym horrorem "Sierociniec" (2007) czy nieco mniej udaną amerykańską przygodą (m.in. "Jurrasic World: Upadłe królestwo" - 2018) nakręcił na zlecenie Netfliksa "Śnieżne bractwo". Film oparty na faktach, opowiadający o głośnej katastrofie lotniczej, do jakiej doszło w 1972 roku w Andach. Niespełna dwuipółgodzinna dramatyczną historię walki o życie drużyny urugwajskich rugbistów można będzie niedługo zobaczyć na platformie streamingowej.
Chwilę wcześniej wspomniałem nowy film Michela Franco, który okazał się jedną z ważniejszych projekcji tegorocznej edycji festiwalu. A to za sprawą, wcielającej się w nim w główną rolę amerykańskiej aktorki Jessiki Chastain, będącej, obok Madsa Mikkelsena, największą gwiazdą, jaka zagościła w San Sebastián. Widząc, jakie zainteresowanie towarzyszyło jej wizycie w kraju Basków, trudno nie docenić wysiłku organizatorów jaki, w tym niełatwym dla branży okresie (konsekwencje strajku scenarzystów i aktorów dobitnie było widać w Wenecji), włożyli w to, by na festiwalu pojawiło się jak najwięcej gości. Wśród nich byli m.in. Gabriel Byrne, Aidan Gillen, laureatka Złotej Palmy z Cannes Justine Triet, reżyser "Strefy interesów" (2023) Jonathan Glazer, wschodząca aktorska gwiazda francuskiego kina Nadia Tereszkiewicz czy jej starsza koleżanka po fachu Juliette Binoche.
Biorąc pod uwagę okoliczności — piękne miejsce, wspaniałą pogodę, znakomitą kuchnię, nie dziwię się, że gwiazdy tak chętnie wracają do San Sebastián. To była bardzo udana, pod każdym względem, edycja. Pełna odkryć związanych z nowymi ciekawymi nazwiskami, jakie warto śledzić, ale i oddająca piękny hołd mistrzom kina. Victorowi Erice oraz Hayao Miyazakiemu, którzy uhonorowani zostali nagrodami za całokształt twórczości. Tym samym tradycja połączyła się z tym, co nowe.