66-letnia Polka w stroju Ewy na kinowym ekranie
Była jedną z największych polskich ikon mody. Na wybiegu debiutowała w wieku 15 lat, potem przez lata chodziła w pokazach najważniejszych polskich marek. W latach 90. występowała w wielu reklamach, zagrała też niewielkie role w kilku filmach. Potem nagle zniknęła i skupiła się na pracy charytatywnej. Teraz Katarzyna Butowtt wraca w wielkim stylu. Niedawno zagrała główną rolę w filmie "Jezioro Słone" w reżyserii Katarzyny Rosłaniec. "Nigdy nie jest za późno, żeby spróbować czegoś nowego" - mówi.
Warto było przyjąć rolę w filmie "Jezioro Słone"?
Katarzyna Butowtt: - Bardzo warto. Fajnie było przeżyć taką przygodę, doświadczyć tylu nowych rzeczy. Wcześniej miałam co prawda jakiś kontakt z planem filmowym, ale to były drobne epizody. Główna rola to nie byle co, szkoda byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Mogłam oczywiście odmówić, zdaję sobie sprawę, że znana jestem z tego, że przeważnie odmawiam. Ale w tym przypadku nie chciałam. Od pierwszej chwili spodobał mi się pomysł i scenariusz, znałam też poprzednie filmy Kasi, więc postanowiłam zaryzykować i powiedziałam: "Tak, zgadzam się zagrać".
Nie było żadnych wątpliwości? Miała pani przecież grać z profesjonalnymi aktorami.
- I to jakimi! Mojego męża gra Krzysztof Stelmaszyk, przyjaciółkę Dorota Kolak, kochanka Jacek Poniedziałek. Miałam coś w rodzaju tremy, chociaż raczej była to adrenalina. Zdawałam sobie sprawę, że muszę się nauczyć tekstu, wiedzieć o co chodzi, żeby nie zepsuć tego filmu. Zabawne, że w ogóle nie przechodziłam zdjęć próbnych. Kasia Rosłaniec od początku wymyśliła sobie, że to właśnie ja zagram Helenę.
Jak dużo łączy panią z tą bohaterką?
- Wydaje mi się, że poza fizycznością, którą jej udzieliłam, niewiele. Ona ma troje dzieci, nigdy nie pracowała, pali. Ja nie palę, dzieci nie mam, pracowałam od 15. roku życia. To, co może jest w nas wspólne, to pewien rodzaj uważności na drugiego człowieka, chęć niesienia pomocy. Jest też oczywiście wątek modowy. Tylko, że Helena chce wejść do świata mody, a ja z niego 20 lat temu odeszłam. Ale ten wątek był ważny także dla reżyserki, gdy postanowiła mnie zaangażować.
20 lat temu na własne życzenie usunęła się pani w cień, bo miała dość popularności, bywania na ściankach. A teraz znów pani jest w centrum uwagi.
- Miałam świadomość, że w momencie, gdy zgodzę się zagrać w filmie, to przypomnę ludziom o sobie i pójdzie za tym jakaś rozpoznawalność. Wiedziałam, że będą wywiady, ale uważam, że to całe zamieszanie jest w dobrym celu, bo film jest wart tego, by o nim mówić. To, co kiedyś najbardziej mi doskwierało i od czego faktycznie uciekłam, to tzw. bywanie. Ciągle gdzieś musiałam wychodzić, pokazywać się. To było męczące i nużące, w pewnym momencie doszłam do wniosku, że kariera modelki nie jest mi już do niczego potrzebna. Skupiłam się na pracy charytatywnej, która dawała mi i wciąż daje mnóstwo satysfakcji. Nie czekałam na żadne propozycje, ale bardzo się cieszę, że ten film mi się przydarzył. Nie mogłabym sobie wyobrazić, że coś takiego mnie spotka. Bo niby dlaczego? Nigdy nie byłam przecież w żadnej agencji aktorskiej. Dzięki temu filmowi dowiedziałam się także wiele o sobie.
Czego na przykład?
- Że jestem odważna, że lubię nowe wyzwania, że dobrze mi się pracuje z nowymi ludźmi i że jeszcze, mimo dojrzałych lat, mogę coś ciekawego zrobić. Myślę też, że zyskałam większą pewność siebie. Wcześniej często pytałam innych o zdanie: czy ma być tak, czy nie, czy to czy tamto. Teraz opinia innych nie jest już dla mnie taka ważna. Wreszcie zaczęłam sama o sobie decydować. Można powiedzieć, że rychło w czas, bo jestem przecież przed siedemdziesiątką.
Kiedy Helena, którą gra pani w "Jeziorze Słonym", mówi mężowi, że chce zostać modelką, on jest wściekły i próbuje ją zniechęcać. Twierdzi, że ona sobie nie poradzi, przeżyje rozczarowanie, że przecież dobrze jest tak jak jest. A jak zareagował pani mąż, kiedy powiedziała mu pani, że chce zagrać w filmie?
- Na szczęście mój mąż jest kompletnie innym człowiekiem i nasze małżeństwo oparte jest na zupełnie innych zasadach niż związek filmowej Heleny. Mój mąż powiedział krótko: "To cudownie". A na moje pytanie: "Ale czy ja dam radę?", odparł: "Na pewno dasz radę". W pewnym momencie Helena w filmie mówi do swojego męża: "Kocham cię, ale już cię nie lubię". My się z mężem od czterdziestu lat lubimy. Myślę, że to jest kluczowe w związku.
Film pokazuje relacje w małżeństwie, w którym na pozór dobrze się układa. On jest jedynym mężczyzną w jej życiu, dba o nią, wciąż jej pożąda, mają dom, trójkę dorosłych dzieci. Ale w pewnym momencie ta stabilizacja okazuje się pozorna. Helena postanawia wziąć sprawy we własne ręce, chce zacząć pracować jako modelka, zarabiać pieniądze, zaczyna flirtować z innym mężczyzną... Nigdy nie jest za późno, żeby zawalczyć o siebie?
- Trudne pytanie. Na pewno ważna jest kondycja zdrowotna, w jakiej jesteśmy, ale też psychiczna. Jeżeli zaprogramujemy się na to, że jesteśmy starzy, będziemy w kółko się zamartwiać, to tak też będziemy się czuć. Można też zaprogramować się odwrotnie. Lubię wspominać moją teściową, która zmarła w wieku 108 lat. Gdy miała 90 lat, zapisała się na tai chi. Kiedy ją poznałam, była już po siedemdziesiątce i w krótkiej spódniczce biegała na tenisa. Ciągle chciała się uczyć czegoś nowego, poznawać. Nigdy nie było dla niej na nic za późno. Znam, także ze swojego otoczenia, wiele osób, które w dojrzałym wieku podjęły radykalne decyzje i zmieniły swoje życie o 180 stopni. Wiąże się to z ryzykiem, więc potrzebna jest odwaga, wiele też zależy od tego, co chcemy w zamian zyskać. Ale z drugiej strony, gdy jesteśmy starsi, to mamy świadomość tego, że czas ucieka i że jeśli się na coś nie odważymy, to być może bezpowrotnie stracimy szansę, by to przeżyć. Do mojej bohaterki w pewnym momencie dociera ta prawda i postanawia zawalczyć o siebie.
Wtedy jej mąż reaguje nerwowo.
- On nawet nie zdaje sobie sprawy, że jego relacja z żoną oparta jest na przemocy, emocjonalnej i ekonomicznej. Nie rozumie, czego ona naprawdę chce, przecież powinna być zadowolona, bo nie musi pracować, ma cudownego męża itd. Niestety, w wielu rodzinach rozgrywają się podobne historie, sama pochodzę z przemocowego domu, gdzie było dużo krzyku, kłótni. Myślę, że dlatego ten film jest taki ważny, osobisty, bo każdy może z niego wynieść coś dla siebie. To historia o odbudowywaniu szacunku dla siebie, upodleniu, ale i odrodzeniu.
Rola Heleny wymagała od pani rozebrania się. To było trudne?
- Może zabrzmi to zaskakująco, ale nie. Wiedziałam, że to służy jakiemuś celowi, jest ważne. Nie mam ciała nastolatki, chociaż może nie jest tak źle, ale w filmie ta scena była uzasadniona. Poza tym wierzyłam, że Kasia Rosłaniec pokaże ujęcia w estetyczny sposób. I tak się stało. Wiele razy usłyszałam, także od młodych osób, że wszystko wyszło pięknie. Dla mnie dużo trudniejsze niż rozbieranie się było okazywanie emocji. Sceny, które z pozoru mogły wydawać się błahe, wymagały ode mnie sporo wysiłku.
Czy jako młoda kobieta myślała pani o tym, że kiedyś będzie się starzeć?
- Młodzi ludzie dlatego często ulegają wypadkom, bo nie mają umiejętności abstrakcyjnego myślenia. Z tego samego powodu nie wyobrażają sobie, że kiedyś będą wyglądali tak jak ich rodzice czy dziadkowie, po prostu o tym nie myślą. Czasami idziemy z mężem i mówię do niego: Czy zdawałeś sobie sprawę, że będziesz miał tak starą żonę? Nie można nic z tym zrobić, nie wynaleziono żadnego eliksiru, żeby można było cofnąć się w czasie. Ale też chyba bym tego nie chciała. Przecież gdybym była młodsza, nie dostałabym roli w "Jeziorze Słonym".
Pamięta pani ten moment w swoim życiu, gdy w lustrze zobaczyła pani dojrzałą kobietę?
- Tak, to się wydarzyło ponad 20 lat temu. Szybko zaczęłam siwieć, na początku mieszałam je z blondem, ale w końcu stwierdziłam, że moje włosy wyglądają całkiem ładnie, przestałam się farbować i zaczęłam wręcz epatować swoim dojrzałym wiekiem. Oczywiście spotkało się to z różnymi reakcjami otoczenia. Niektórzy mówili, że powinnam coś ze sobą zrobić, zadbać o siebie. Ale mi spodobało się to, że już nic nie muszę udowadniać, dostosowywać się do jakiś wyobrażeń czy kanonów piękna. Kiedy pracowałam jeszcze jako modelka, zawsze mnie to śmieszyło, że różni kreatorzy ustalali, jak się powinno wyglądać, co nosić. Jestem teraz siwowłosą dojrzałą panią, ale nadal chodzę w poszarpanych dżinsach i mam potargane włosy.
Podobno piękne kobiety trudniej akceptują upływ czasu, bo wciąż pamiętają, jak wzbudzały podziw. Pani bohaterka mówi, że nienawidzi tego, że jest przezroczysta.
- Ja nie czuję się przezroczysta. Zależy oczywiście w jakim kontekście, o tym mówimy. Czy chodzi o to, że dojrzałe kobiety przestają budzić zainteresowanie mężczyzn? Trudno, najlepiej machnąć na to ręką. Teraz chcę się czuć atrakcyjna dla siebie, podobać się innym kobietom. Używając terminologii sportowej, można powiedzieć, że byłam kiedyś w kadrze narodowej, apotem trafiłam na ławkę rezerwowych, a teraz mam dogrywkę, bo jakieś zainteresowanie moją osobą się znów pojawiło.
Nie chciałaby pani pójść za ciosem i wykorzystać obecną popularność? Na przykład wrócić do zawodu modelki?
- Nie, chociaż przyznaję, że pojawiły się takie propozycje. Nie interesuje mnie powrót do modelingu. Helena chciała wejść do tego świata, a ja już tam byłam... Doceniam to, co mam. Lubię takie powiedzenie: "Ważne jest wiedzieć, że cię chcą". I tego się będę trzymać.
Izabela Komendołowicz-Lemańska