Reklama

Martyna Wojciechowska: "Wszystko robimy po to, by zmieniać świat na lepsze"

"Kiedy jesteśmy świadkiem takiego okrucieństwa, które jeden człowiek może zgotować drugiemu człowiekowi, może sprawić tyle krzywdy i tyle bólu, kiedy widzimy ile osób wykorzystuje brak wiedzy, edukacji i skrajną biedę innych ludzi... to po prostu trzeba reagować!" - mówiła w rozmowie z Interią Martyna Wojciechowska. Ceniona dziennikarka i podróżniczka była gościnią tegorocznego festiwalu Tofifest w Toruniu, podczas którego odebrała Złotego Anioła za Niepokorność Twórczą.

Martyna Wojciechowska od lat z determinacją oraz wrażliwością przygląda się światu i każdego dnia próbuje zmieniać go na lepsze. Odwagą i oddaniem inspiruje kolejne pokolenia oraz udowadnia, że otwartość czy wsłuchanie się w historię drugiego człowieka może wiele zmienić. Dziennikarka jest ambasadorką WWF Polska, a w 2013 roku została członkinią Polskiej Akcji Humanitarnej. Obecnie prężnie działa przy założonej przez siebie Fundacji UNAWEZA, mającej na celu wyrównywanie szans rozwoju kobiet, rodzin i dzieci na całym świecie. Z inicjatywy UNAWEZY powstał również projekt "MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym", który dąży do polepszenia sytuacji sytuacji psychicznej i zdrowotnej młodych osób.

Reklama

11 czerwca do biblioteki platformy Max trafił dokument Martyny Wojciechowskiej i Ewy Marcinowskiej - "Hope". Osią filmu jest historia nigeryjskiego chłopca, uratowanego przed śmiercią głodową przez Anję Ringgren Lovén. Chłopiec, nazwany później przez Anję i jej męża Davida imieniem Hope (Nadzieja), został oskarżony o czary i porzucony przez rodzinę.

W Nigerii, w jednym z najbiedniejszych i najbardziej dotkniętych głodem krajów na świecie, przesądy są częścią życia codziennego. Często w ten sposób tłumaczy się nieszczęścia i wypadki. Dla ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie i pozbawionych szansy na edukację oskarżenia o czary są pretekstem do zmniejszenia liczby domowników na utrzymaniu. Osoby oskarżane o czary, często małe dzieci, są porzucane przez rodziny i pozostawiane bez wsparcia.

Na tegorocznym MFF Tofifest. Kujawy i Pomorze można było zobaczyć na dużym ekranie zarówno dokument "Hope", jak i "Nic nie czuję" o bezdusznym systemie psychiatrii dziecięcej w Polsce, która jest produkcją wspartą przez prowadzony przez Wojciechowską projekt "MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym". W rozmowie z Pauliną Gandor z Interii aktywistka opowiedziała o wyzwaniach pracy, o rzeczach, które ją napędzają do dalszego działania oraz o tym, co jej zdaniem kryje się pod terminem "niepokorność".

W jaki sposób przeprowadza Pani research i znajduje bohaterki swoich produkcji? 

Martyna Wojciechowska: - Raczej powiedziałabym, że to one mnie znajdują. Te historie najczęściej w jakiś sposób po prostu przychodzą do mnie. Oczywiście nie robię tego wszystkiego sama, mam świetny zespół, maleńki, ale bardzo skuteczny i sprawdzony na wielu krańcach świata. Za każdym razem, kiedy oglądamy informacje ze świata, czytamy newsy w Internecie czy przeglądamy zdjęcia, mamy tak ustawiony radar, że momentalnie czujemy, że dana historia ma jakiś potencjał. Myślę, że obecnie obserwujemy pewnie sto historii różnych potencjalnych bohaterek na wielu krańcach świata. One nawet nie mają pojęcia o moim istnieniu, ale ja bacznie się przyglądam temu, co się u nich dzieje.

Co Panią zainspirowało, żeby opowiedzieć historię Anji Ringgren Lovén?

- Historia bohaterki filmu dokumentalnego "Hope", który wyreżyserowałam wraz z Ewą Marcinowską też pojawiła się w moim życiu niespodziewanie. Osiem lat temu przeglądałam w Internecie jakieś wiadomości i zobaczyłam zdjęcie, które od razu mnie zatrzymało. Była na nim blond kobieta, która pochylała się nad wychudzonym i wycieńczonym czarnoskórym chłopcem i poiła go wodą. Widać było, że ten dwu-trzylatek jest na granicy życia i śmierci. Nie dawało mi to spokoju, więc chciałam dowiedzieć się więcej. Tak dowiedziałam się o istnieniu Anji Ringgren Lovén i jej działaniach na rzecz dzieci oskarżonych o czary w Nigerii.

- Przyznaję, że tego typu tematy są mi dosyć bliskie - szczególnie te, które dotyczą uprzedzeń i wykluczania ludzi. Wcześniej pracowałam nad tematem osób z albinizmem w Tanzanii i tak poznałam moją dziś adoptowaną córkę Kabulę, pokazywałam też losy kobiet oskarżanych o czary w Ghanie. Ta historia z Nigerii bardzo mnie poruszyła, chciałam poznać Anję i chłopca Hope, bo takie dostał imię po tym jak został uratowany. Najpierw nie mogłyśmy zgrać terminów, potem była pandemia... nasze spotkanie coraz bardziej się oddalało, ale wierzę, że wszystko dzieje się we właściwym momencie. Kiedy w końcu pojechaliśmy na zdjęcia do Nigerii, a potem do Danii, to wiedziałam, że ta historia po prostu czekała na mnie, a ja czekałam na nią - ja i cały zespół, z którym mam przyjemność pracować. Film "Hope" wyreżyserowałam z Ewą Marcinowską, montażem zajął się Paweł Malara. Praca, wielkie serce i zaangażowanie mnóstwa osób sprawiły, że ten film porusza serca. Teraz można go obejrzeć na platformie Max.

Jak duża ekipa filmowa pojechała do Nigerii? 

- Ekipa, z którą wyjechałam do Nigerii to dwóch operatorów, dźwiękowiec, reżyserka, i kierowniczka produkcji. Nigdy nie pracuję w większych składach. Na miejscu zwykle mamy fixera, czyli kogoś miejscowego do pomocy, czasem potrzebna jest ochrona.

W jaki sposób reagowano na obecność kamer? No i co was tam najbardziej zaskoczyło?

- Akurat rejon Port Harcourt, w którym ten proceder jest nasilony, i do którego pojechaliśmy realizować zdjęcia, to nie jest bezpieczne miejsce. Choć, o czym wiele osób nie wie, Nigeria to najbogatszy kraj w Afryce z wielkimi złożami ropy naftowej, a jednocześnie ludzie tam każdego dnia walczą o przeżycie i ta nierówna dystrybucja środków jest przerażająca. Jeśli ktoś żyje w skrajnej biedzie i nie ma edukacji to łatwo nim manipulować i popchnąć do zrobienia rzeczy, które się nie mieszczą w głowie. I to się dzieje w dwudziestym pierwszym wieku! Lokalni pastorzy i miejscowi pseudouzdrowiciele, czyli osoby wpływowe wmawiają ludziom, że złe zbiory, susza czy czyjaś choroba to wina np. dziecka sąsiada, bo jest opętane złymi mocami i rzuca czary. Oczywiście pojawia się pytanie, dlaczego oskarżają najmłodszych. Otóż w wielu społecznościach na świecie celem ataków są po prostu ci, którzy są najsłabsi i najłatwiej ich wykluczyć ze społeczeństwa. A dzieci nie mogą się bronić.

- Zajęliśmy się tematem, który rząd Nigerii chciałby zamieść pod dywan, do tego na terenie, który jest kontrolowany przez różne gangi, więc wiedzieliśmy, że tym samym ściągamy na siebie uwagę i że może być niebezpiecznie. Ale uznaliśmy, że warto podjąć to ryzyko..

Co najtrudniej było pokazać w tym filmie?

- Staraliśmy się nie epatować przemocą, mimo że ten temat jest nią nasycony. Zrezygnowaliśmy z wypowiedzi i scen, które były zbyt drastyczne, bo nie chcemy wzbudzać sensacji tylko być blisko bohaterów. Dla mnie osobiście najbardziej przejmujący jest moment, kiedy Hope po ośmiu latach w końcu spotyka swoją mamę. Trudno było ją odnaleźć i przekonać do spotkania, bo bardzo się bała, ale wspaniałe jest to, co się wydarzyło od tego czasu. Wierzę, że filmy dokumentalne zmieniają świat. Nie tylko poruszając sumienia, ale też zmieniając rzeczywistość ludzi, których spotykamy po drodze.

Szczególnie takie są niezwykle ważne. A co daje Pani na co dzień siłę, aby podejmować się takich zadań? Jednak nie są to proste tematy i wytrzymałość psychiczna wydaje się również być kluczowa.

- Ale ja nie umiem inaczej. Nie wyobrażam sobie nie reagować. Kiedy jesteśmy świadkiem takiego okrucieństwa, które jeden człowiek może zgotować drugiemu człowiekowi, może sprawić tyle krzywdy i tyle bólu, kiedy widzimy ile osób wykorzystuje brak wiedzy, edukacji i skrajną biedę innych ludzi... to po prostu trzeba reagować! Dodam, że w Nigerii biznes oskarżania dzieci o czary, wyrzucania ich poza nawias społeczności, a potem zarabiania pieniędzy na tym, żeby je "oczyścić ze złych mocy" nakręcają też lokalni pastorzy. Są to osoby wykształcone, które korzystają ze swojej przewagi, żeby robić na tym po prostu biznes. Więc gdybym to wiedziała i widziała na własne oczy i nie zrobiła czegoś, nie opowiedziała tej historii głośno światu, nie wsparła działań Anji Ringgren Lovén i Land of Hope (jako Fundacja UNAWEZA założyliśmy zbiórkę funduszy, żeby ich wspierać), gdybym tej mojej złości i niezgody nie przekuwała w działanie, to chyba bym sobie nie poradziła z tymi trudnymi emocjami. 

- To, że działam i nie jestem bierna sprawia, że mam wciąż ciekawość świata, napęd do działania, potrzebę opowiadania kolejnych historii, realizowania nowych filmów dokumentalnych z moim zespołem, działań w Fundacji UNAWEZA i w projekcie "MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym". Wszystko to robimy po to, żeby każdego dnia zmienić coś, chociaż jakiś mały wycinek tego otaczającego nas świata na lepsze. Po prostu nie chcę być obojętna.

Z pewnością także z tego powodu dostała Pani nagrodę za niepokorność podczas tegorocznego festiwalu Tofifest, czego szczerze gratuluję. Czym zatem jest dla Pani niepokorność?

- To stawianie pytań: "Dlaczego?" i "Czy możemy coś zrobić inaczej?", to niezgoda na istniejącą rzeczywistość i brak konformizmu, odwaga, żeby płynąć pod prąd. Więc nie mogłabym sobie wyobrazić lepszej nagrody niż nagroda za niepokorność twórczą i niepokorność w życiu! Szczególnie, że odbierałam ją w tak wspaniałym gronie jak Jerzy SkolimowskiZbigniew Zamachowski. Jestem zaszczycona i czuję się bardzo zobowiązana. Mogę też obiecać, że ta nagroda mnie nie rozleniwi, tylko zmotywuje do dalszej pracy. 

Zobacz też: Gabriela Muskała: "Debiutować można w każdym wieku"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Martyna Wojciechowska | Złoty Anioł | Tofifest
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy