Reklama

"Pasażerka": Najlepszy film o wojnie?

20 września mija 50 lat od premiery filmu "Pasażerka" w reżyserii Andrzeja Munka. "Jean-Luc Godard powiedział, że to jest najlepszy film o wojnie, jaki kiedykolwiek zrealizowano, dlatego że pozostał kaleki i niedopełniony" - twierdzi prof. Tadeusz Lubelski, historyk filmu.

Dziennikarka Zofia Posmysz podczas wojny przez trzy lata była więźniarką w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Zainspirowana procesami nazistowskich zbrodniarzy i spotkaniem z niemiecką turystką o głosie bardzo podobnym do jej nadzorczyni w Auschwitz, stworzyła tekst słuchowiska radiowego "Pasażerka z kabiny 45". Premiera gotowego nagrania miała miejsce w 1959 roku.

Słuchowisko przyjęto z zainteresowaniem i Posmysz została poproszona o udostępnienie tekstu na użytek studia teatralnego w telewizji. Scenariusz "Pasażerki" trafił do rąk reżysera Andrzeja Munka.

Reklama

"Munk był już wówczas reżyserem ogromnie popularnym i cenionym. W powszechnym odczuciu stał się - obok Andrzeja Wajdy - jednym z dwóch najważniejszych twórców Polskiej Szkoły Filmowej (wszyscy już wtedy używali tego terminu). O ile Wajda był z nich dwóch wyżej ceniony za granicą ('Kanał' odniósł światowy sukces), to dla polskiej krytyki numerem jeden był właśnie Munk. Filmy fabularne Munka: 'Człowiek na torze', 'Eroica' i 'Zezowate szczęście' - zdobywały rok w rok najwyżej wtedy cenioną (nie było jeszcze Festiwalu w Gdyni, nie mówiąc o Orłach) Nagrodę Syrenki Warszawskiej dla najlepszego polskiego filmu" - podkreśla prof. Tadeusz Lubelski.

Spektakl został wyemitowany w telewizji 10 października 1960 roku. Niedługo potem Andrzej Munk zaproponował dziennikarce napisanie scenariusza do filmu pełnoekranowego. Posmysz - z uwagi na małe doświadczenie - napisała tylko nowelę, na podstawie której miał powstać profesjonalny scenariusz. Właściwy tekst - sygnowany przez Posmysz i Munka - powstał w wyniku wielogodzinnych rozmów reżysera z dziennikarką i szczegółowego przygotowania dokumentacji.

"(Andrzej Munk) Zbierał materiały, dokumenty, zapoznał się z możliwie dostępnymi źródłami, nie rozstawał się z pamiętnikiem Rudolfa Hoessa, byłego komendanta obozu w Oświęcimiu. Pracował nad scenariuszem kilka miesięcy, do końca nie był w pełni z niego zadowolony" - wspominał operator Krzysztof Winiewicz w książce "Andrzej Munk".

Podstawą opowieści stała się podróż statkiem niemieckiego małżeństwa, Lisy i Waltera, z Ameryki do Europy. Kobieta ukrywa przed mężem swoją przeszłość - w czasie wojny była strażniczką w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Jedna z pasażerek statku przypomina Lisie dawną więźniarkę Martę. W efekcie powracają wspomnienia o skomplikowanej grze psychologicznej, jaka toczyła się między kobietami.

Przed przystąpieniem do realizacji Munk, w towarzystwie współreżysera Andrzeja Brzozowskiego, Anny Dyrki - drugiego współreżysera oraz Krzysztofa Winiewicza, stworzył niezwykle szczegółowy scenopis.

Kręcenie zdjęć rozpoczęto od części współczesnej rozgrywającej się na statku. Ekipa pracowała na "Batorym". Od strony technicznej największym problemem były wibracje silnika statku, które uniemożliwiały płynne prowadzenie kamery. Dochodziło także do pewnych tarć między reżyserem a aktorami.

"Nie była to praca gładka i prosta. Może dlatego, że oboje zdawaliśmy sobie sprawę z powagi naszych założeń. Może dlatego, że Andrzej Munk był artystą niezwykłym, upartym w dążeniu do odkrycia trudnej, własnej prawdy. Może dlatego, że zastanawialiśmy się uważnie nad drogami, jakimi mamy dotrzeć do punktu, który naszą współpracę ułatwi" - tak początki współpracy z Munkiem wspominała w wywiadzie dla czasopisma "Ekran" Aleksandra Śląska, odtwórczyni roli Lizy.

Mimo problemów zdjęcia zostały ukończone zgodnie z założeniami. Następnie rozpoczęto prace na terenie obozu w Oświęcimiu. Wraz z postępem zdjęć do części wspomnieniowej Munk był coraz mniej zadowolony z nakręconej już części współczesnej. Reżyser bardzo poważnie zastanawiał się nad zmianami w fabule.

"Munk pojawił się u mnie, bo mu się to nie kleiło. Chciał, żeby współczesną ramę napisać na nowo, tak żeby pasowała do przejmujących obrazów z Auschwitz. Ale ja na drugi dzień rano wyjeżdżałem do Paryża, a poza tym nie było u nas zwyczaju mieszania się do tekstów innych autorów. Munk pojechał też do Andrzejewskiego i jeszcze do kogoś, jednak wszyscy mu odmówili" - wspominał scenarzysta Jerzy Stefan Stawiński w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Zanim jednak reżyser zdążył znaleźć kogoś do pomocy w przerobieniu scenariusza, zginął 20 września 1961 roku w wypadku samochodowym pod Łowiczem. Ekipa "Pasażerki", choć zszokowana, dokończyła zdjęcia w Oświęcimiu i w atelier pod wodzą Andrzeja Brzozowskiego. Współreżyser i operator podczas tych prac kierowali się scenopisem i wspomnieniami rozmów z Munkiem.

Pozostała kwestia, jaki kształt nadać już nakręconym materiałom. Zadanie ukończenia filmu zdecydowano się zlecić Witoldowi Lesiewiczowi - reżyserowi filmów dokumentalnych oraz przyjacielowi Munka. Twórca zdecydował się już nic do zgromadzonego materiału nie dodawać. Wobec odrzucenia przez Munka współczesnej fabularnej ramy, Lesiewicz postanowił przedstawić tylko fotosy z już nakręconych na "Batorym" materiałów, co określiło miejsce i czas, w jakim doszło do spotkania bohaterek. Komentarz do tej części napisał pisarz Wiktor Woroszylski.

"Nie mamy - i nigdy nie będziemy mieć - pewności, do jakiego stopnia ta 'Pasażerka' zgodna jest z intencją reżysera. Wiadomo (choćby z dokumentu Andrzeja Brzozowskiego 'Ostatnie zdjęcia'), że Munk zmieniał swoją wizję filmu i być może tego, co było dla niego najważniejsze, nie zdążył w nim zawrzeć" - uważa profesor Tadeusz Lubelski.

Premiera filmu miała miejsce 20 września 1963 roku. Obraz wzbudził duże zainteresowanie. Po prezentacji na festiwalu w Cannes, w 1964 roku, uhonorowano go nagrodą FIPRESCI i wyróżnieniem honorowym jury. W tym samym roku otrzymał również nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Włoskich na festiwalu w Wenecji.

"Jean-Luc Godard, który w swoich 'Historiach kina' poświęcił 'Pasażerce' więcej miejsca niż któremukolwiek innemu filmowi polskiemu, powiedział kiedyś, że to jest najlepszy film o wojnie, jaki kiedykolwiek zrealizowano, właśnie dlatego, że pozostał kaleki i niedopełniony, a nie gładki i elegancki. To świetne zdanie, warto się przekonać o jego trafności" - ocenia prof. Lubelski.

Mimo upływu lat, pamięć o Andrzeju Munku jest wciąż żywa. "W czterdziestolecie śmierci poświęcono twórczości Munka wielką retrospektywę na festiwalu w Wenecji; ukazują się wciąż nowe książki na jego temat. Jego filmy w sposób zdumiewający nie starzeją się, co potwierdza reakcja widzów podczas rozmaitych festiwali i przeglądów" - podkreśla krytyk i historyk filmu.

Na koniec warto dodać, że przedstawiony w tym 58-minutowym filmie świat obozów koncentracyjnych, a co za tym idzie spojrzenie na faszyzm, jest w całości dziełem Munka: zarysowany oszczędnymi środkami, pozbawiony scen szczególnie jaskrawych, szokujących okrucieństwem. Reżyser przypisuje zbrodnię raczej systemowi hitlerowskiemu niż intencjom jednostek. Dziwny i niejednoznaczny w jego ujęciu jest także związek między bohaterkami - esesmanką Lizą i jej krnąbrną pupilką Martą. Wyjaśnienie mogła zapewne przynieść część współczesna: konfrontacja kata i ofiary po latach, ale nie zdążyła już powstać...

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: prof | wojny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy