Rodowicz w "Tańcu z gwiazdami"? "Musiałabym..."
Tuż przed rozpoczynającym się festiwalem w Opolu, na którym oczywiście wystąpi, Maryla Rodowicz wspomina swoje słynne stroje, opowiada, dlaczego nie zrobiła kariery w USA, i zdradza, komu będzie kibicować podczas mundialu.
Ma pani pewnie ze 30 występów w Opolu na koncie. Z jakimi uczuciami jeździ Pani teraz na ten festiwal?
Maryla Rodowicz: - To moje 33. Opole. Dla mnie to zawsze wielkie przeżycie i wyróżnienie, że mogę tam wystąpić.
Jak zmieniło się festiwalowe życie towarzyskie przez te lata?
- Wszystko wygląda inaczej, zmienił się świat, rzeczywistość. Inaczej bawiliśmy się w latach 70., każdy miał więcej czasu, nie było takiego pośpiechu. Żyliśmy w przyjaźni, przesiadywaliśmy po próbach w restauracji hotelu Opole, rozmowom nie było końca, i to było niezwykłe. Teraz artyści wpadają i wypadają. Wszystko odbywa się w biegu, tak jak nasze życie.
Zwykle tak się dzieje, że pani sceniczne stroje budzą jakieś kontrowersje. Który sprawił pani najwięcej kłopotu i odbił się największym echem?
- Zawsze kostium był dla mnie ważnym elementem wyjścia na scenę. Dużo by opowiadać, każdy był starannie zaplanowany, nie zawsze perfekcyjnie wykonany. W latach 70. nie było za wielkiego wyboru materiałów w sklepach, ale się kombinowało. Pamiętam sukienkę z tetrowych pieluch ufarbowanych na brązowo, przepasałam się sznurem do wieszania bielizny i wyglądałam jak w habicie. Innym razem babcia szyła mi spódnice, a mama malowała na nich kwiatki. Bywało, że przywożono wielkie kosze z elementami kostiumów z magazynów telewizyjnych i każdy nurkował i wyławiał sobie jakiś ciuch. Pamiętam, że przewiązałam się pięknym jedwabnym szalem z tego kosza i było pięknie i oryginalnie.
Zawsze mnie ciekawiło, czy nie kusi panią, żeby ściąć włosy?
- Och, nieraz! Mówiąc szczerze, długie, jasne włosy dobrze grają na scenie, w ruchu i są romantyczne. Krótkie są bardziej zasadnicze.
W Polsce nie ma większej gwiazdy muzyki popularnej niż pani. Myślała pani, co by było, gdyby zamiast w Polsce śpiewała pani np. w USA?
- Ameryka to jest inna planeta dla nas. W Polsce estrada jest jaka jest, to jest kwestia zamożności kraju. W Stanach estrada jest niebywale rozbuchana, ma większy rozmach. Wszystko ma inny wymiar. Nie ma co porównywać i płakać.
To prawda, że zrezygnowała pani kiedyś z nagrania płyty w Los Angeles, bo zaplanowała pani wakacje z dziećmi na Mazurach?
- Tak było, ale nie chodziło o nagranie płyty, tylko rozmowy w wytwórni płytowej, a właściwie zrezygnowałam ze spotkania towarzyskiego, gdzie mieli być tak zwani "wszyscy". Tam miałam poznać odpowiednich ludzi. Nie dałam szansy losowi po prostu.
Jest pani jedną z najciężej pracujących artystek. Musi pani to robić, czy też nie wyobraża sobie już bez tego życia?
- Z powodów zdrowotnych miałam przerwę koncertową od stycznia do maja i nie było to takie złe. Leniuchowanie jest miłe.
Ma pani stały zespół ludzi, z którymi pracuje. Jestem ciekawa, jaką pani jest dla nich szefową?
- Jestem okropna - zasadnicza, wymagająca. Ale też pracuję z wybitnymi muzykami, których uwielbiam i szanuję. Mam nadzieję, że oni to czują.
Czy przez te 50 lat kariery zdarzył się pani zawrót głowy - uległa pani jakimś pokusom, woda sodowa uderzyła pani do głowy lub popełniła pani jakieś szaleństwo, z którego być może nie jest pani dzisiaj dumna?
- Szaleństw było sporo, ale na ogół byłam dość zdyscyplinowana, sport mnie nauczył, że trzeba liczyć na siebie i zapracować na sukces.
To prawda, że zatańczy pani w kolejnej edycji "Tańca z gwiazdami"?
- Gdybym miała zatańczyć, musiałabym porządnie się przygotować kondycyjnie, myślę że z pół roku łapałabym formę, solidnie ćwicząc. Nie ma piękniejszego połączenia niż muzyka grana na żywo i taniec. Udział w takim programie to musi być przyjemność.
Na koniec muszę zapytać o rozpoczynający się mundial. Komu będzie pani kibicować?
- Bardzo lubię futbol brytyjski, ale raczej Włosi zajdą dalej, za co się nie obrażę, bo są świetni.
Rozmawiała Ewa Gassen-Piekarska.
Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!