Reklama

Michał Malitowski: Kocham Beatę Tyszkiewicz

Najbardziej utytułowany tancerz w Polsce i jednocześnie juror „Tańca z gwiazdami” odkrywa przed nami kulisy show. Jednocześnie Michał Malitowski zdradza, co ukochana córeczka zmieniła w jego życiu i dlaczego chciałby, by jak najwcześniej poszła w jego ślady.

Najbardziej utytułowany tancerz w Polsce i jednocześnie juror „Tańca z gwiazdami” odkrywa przed nami kulisy show. Jednocześnie Michał Malitowski zdradza, co ukochana córeczka zmieniła w jego życiu i dlaczego chciałby, by jak najwcześniej poszła w jego ślady.
Michał Malitowski /J. Antoniak /MWMedia

Jak wygląda pana praca przy show?

Michał Malitowski: - W studiu stawiamy się zwykle po południu, około godziny 15. Choć muszę uderzyć się w pierś. Zdarzają mi się spóźnienia, bo często przylatuję z różnych części świata, najczęściej z Hongkongu, gdzie mam szkołę tańca, lub z Londynu, gdzie mieszkam. Wpadamy w wir pracy na planie - przymiarki, rozmowy z reżyserem, makijaż. No i próby, jeśli jako jurorzy wychodzimy w danym dniu na parkiet. Show kończy się dla nas najczęściej spotkaniem z gośćmi w studiu, komentarzem dla "Kulis Tańca z gwiazdami" o godzinie 23.

Bywa pan na treningach?

- Tak, choć czasem tego żałuję. Pary najczęściej wypadają diametralnie inaczej niż na próbie. Lepiej lub gorzej. Zresztą podobnie jak publiczność, lubię być zaskakiwany nową choreografią.

Celebrujecie zakończenie edycji?

- Finał jest dla nas zawsze zwieńczeniem bardzo fajnego czasu, więc go wspólnie świętujemy, a jakże!, przy tańcach do białego rana.

Kto zrobił największe postępy?

- Robert Wabich i Olga Kalicka. Za to jako para taneczna podobali mi się Adam Zdrójkowski z Wiktorią Omyłą. Na parkiecie robili masę błędów, ale bezbłędnie zachowywali się na próbach. Nawet ich sprzeczki były jak scenki z prawdziwego życia tancerzy. Bo nasza codzienność to też zmęczenie treningami, znudzenie powtarzaniem wciąż tych samych kroków, wzajemna złość nawzajem, gdy coś nie wychodzi.

Reklama

Wytypował pan zwycięzców?

- Żaden z uczestników ćwierćfinału nie był dla mnie zaskoczeniem, że utrzymał się tak długo. Olga jest energetyczna, Misheel staranna, Adam ujmował swoją naturalnością, a Robert... ma to wszystko razem. Niesamowite, jak swobodnie czuje się na parkiecie i jaki jest w tym autentyczny. On jest dla mnie największą niespodzianką i dla mnie już wygrał!

Czego zabrakło w tej edycji?

- Nie było czarnego konia. Kogoś, kogo od razu można by typować do finału. Ale to jest nawet ciekawsze. Nie pamiętam serii, która by tak wiernie pokazywała, że gwiazdy pokonują drogę od "nogi" w tańcu do osobowości tanecznej na parkiecie.

Z którym z jurorów najlepiej się panu współpracuje?

- Co tu dużo mówić, kocham Beatę Tyszkiewicz. Za niebywałą autoironię.

Najzabawniejsze zdarzenie, którego pan nigdy nie zapomni?

- Nie pamiętam scen, ale zabawne dialogi i monologi uczestników. Na przykład Ewy Błachnio i Sławomira Zapały. Fajnie, że tacy ludzie byli w show.

Co musi mieć w sobie tancerz, by pomóc gwieździe wygrać?

- Niestety, z reguły nie wystarczą umiejętności taneczne. Trzeba umieć uczyć innych, a to inna kompetencja. Czasem nawet nie musi wybitnie tańczyć, żeby doskonale tańca nauczać. Mój trener, Ruud Vermeij, jest tego dobitnym przykładem. Przede wszystkim należy być coachem, który potrafi motywować swoich podopiecznych.

Czy te sześć edycji coś w pana życiu zmieniło?

- Wraz z udziałem najpierw w "Got to Dance", potem w "Dancing with the Stars" pojawiła się we mnie misja, by coś rzeczywiście zmienić na polskim rynku tanecznym. Żeby docierać z tańcem do ludzi. Chodzi mi o ideę, że on otwiera, uwalnia, uszczęśliwia każdego, kto go spróbuje. Pracując tu, poznaję i zaprzyjaźniam się z wieloma ludźmi, którzy ten program robią z taką właśnie myślą. Szczerze? Łatwiej było mi skończyć karierę sportową, wiedząc, że to nie emerytura, tylko przejście do kolejnego etapu tanecznej rewolucji. I że właśnie dokonuje się ona w Polsce.

Miewa pan ochotę zamienić się z którymś z tancerzy?

- Trudno mi usiedzieć za stołem jurorskim. Orkiestra świetnie gra, ciekawa choreografia, zdolni ludzie na parkiecie - sam mam ochotę potańczyć. A czasami mam ochotę wstać i coś poprawić. Włącza mi się hormon belfra.

Przyjście na świat córki to rewolucja?

- Lia odziedziczyła chyba po nas energię, bo jest po prostu niezmordowana. Gdy jesteśmy z nią, to tylko dla niej. Inaczej się nie da. Ma 7 miesięcy i już wstaje, jakby chciała tańczyć. Jej obecność sprawia, że człowiek koncentruje się na czymś więcej niż karierze i pracy. A nawet obowiązki zawodowe wykonuje tak, żeby kiedyś móc jej powiedzieć: zobacz, praca może być pasją i warto, by nią była.

Chciałby pan, by córka też została tancerką?

- Chciałbym, by jak najwcześniej zaczęła tańczyć. Każdy rodzic powinien tego chcieć. Bo taniec rozwija nie tylko ruchowo. Zdolności matematyczne, wyobraźnię, empatię - też. Ale potem, jak Lia podrośnie, to już droga wolna. Na dłuższą metę to wymagające zajęcie. A już zawód tancerza chyba nie jest dla domatora i introwertyka.

M. Ustrzycka

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***



Kurier TV
Dowiedz się więcej na temat: Michał Malitowski | Taniec z Gwiazdami 6
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy