Reklama

Marta Manowska: Jestem, wysłucham, wspieram, ale nie oceniam

W najbliższą niedzielę, 26 listopada, zakończy się czwarta edycja programu "Rolnik szuka żony". Marta Manowska zdradza, co nas czeka w finale.

W najbliższą niedzielę, 26 listopada, zakończy się czwarta edycja programu "Rolnik szuka żony". Marta Manowska zdradza, co nas czeka w finale.
Marta Manowska w finałowym odcinku programu "Rolnik szuka żony 4" /AKPA

Niebawem zakończy się czwarta edycja programu "Rolnik szuka żony", ale Telewizja Polska już zbiera zgłoszenia do kolejnej, którą widzowie zobaczą w 2018 roku.

Dlaczego warto wysłać zgłoszenie? "By wystąpić w odcinku świątecznym i stać się przykładem dla innych, że w życiu można znaleźć szczęście i warto próbować" - twierdzi gospodyni programu Marta Manowska.

Szykują się nagłe zwroty akcji?

- Finał napawa optymizmem. Jest kolejnym dowodem na to, że w życiu do szczęścia i właściwych rozwiązań często dochodzi się krętymi ścieżkami. I że scenariusz, który pisze życie, bywa chyba najlepszy. Wiara, odwaga i chęć zmiany, tak widoczne u bohaterów mijającej edycji zaprocentują. To pokrzepiający odcinek.

Reklama

Zaskakujące, bo dotąd sporo było smutnych momentów. Mam na myśli niespodziewane rozstania.

- Moim zdaniem, w życiu pewne rzeczy muszą się wydarzyć. Takie doświadczenia, choć trudne, są potrzebne, by w końcu to szczęście odnaleźć. To zapewne znak, że ktoś inny jest nam pisany. W programie "Rolnik..." nieraz było już widać, że uczuć nie da się okiełznać rozumem, bo rządzą się własnymi prawami. Czuję się zbudowana po nagraniu finału, ale też po całej tej edycji. Dzięki udziałowi w show w kolejnych osobach zaszły pozytywne zmiany. Bohaterowie podjęli próbę otwarcia się na drugiego człowieka. A to ważne.

Trudno dochować tajemnicy, jak potoczą się losy bohaterów w kolejnych odcinkach?

- Nie wiem, czy trudno. Po prostu staram się o tym nie rozmawiać. Nie tylko dlatego, że takie są reguły programu. Mowa przecież o ludzkich losach, uczuciach. Czemu miałabym dzielić się tym z kimś, uprzedzać fakty? Nie widzę ani takiej potrzeby, ani możliwości. Zachowuję to dla siebie. Bohaterowie sami pokazują, co czują, jaką decyzję podjęli. Program nagrywamy podczas wakacji, a dopiero we wrześniu trafia na antenę. Finał jest dla całej ekipy wielkim wydarzeniem, bo powstaje po dwóch miesiącach przerwy w zdjęciach. Znów się spotykamy i dowiadujemy, co przez ten czas wydarzyło się u naszych bohaterów. Czujemy się wtedy tak jak widzowie.

Usłyszała pani, że ten program zmienił czyjeś życie, dał nadzieję?

- Dwie osoby z mijającej edycji powiedziały, że postanowiły zgłosić się do programu po obejrzeniu ubiegłorocznego odcinka świątecznego. Zobaczyły szczęśliwe pary i to było dla nich motorem do zmian.

Zdradzi pani, kto to był?

- Widzowie zobaczą to podczas finału. Widać, że ten program ma sens. Może być wskazówką dla innych, że warto się odważyć, zrobić pierwszy krok. Dostaję też sporo wiadomości od uczestników poprzednich odsłon "Rolnika...", którzy przed kamerami nie znaleźli swojej połówki, że jednak się udało. Ale także od osób, które dziękują, że za sprawą programu odważyli się na zmianę.

Wokół tej edycji wybuchły kontrowersje. Chodzi o Ewelinę i Kasię, które opuściły dom Piotra...

- Piotr im podziękował, bo uznał, że nie chce kontynuować tych znajomości. Wydaje mi się, że w tej kwestii wszystko jest czytelne i jak w życiu naturalne. Nie mamy przecież wpływu na to, kto napisze list i kogo wybierze dany bohater.

Najbardziej wzruszający moment?

- Moja rozmowa ze Zbyszkiem w odcinku, w którym rolnicy podejmowali decyzje. Nie umiałam się powstrzymać, mimo że niechętnie pokazuję łzy przed kamerą. Nie wiem, czy to było czuć po drugiej stronie ekranu, ale nie mogłam inaczej. W takiej chwili człowiek nie wstydzi się łez. Zwłaszcza że to były łzy ze szczęścia. To, jak on się zmienił i jak o tym mówi, jaką ma ogromną klasę i że wreszcie w jego oczach zaczęły pojawiać się iskierki radości, choć rozstali się z Iwoną - bardzo mnie wzruszyło. Tak naprawdę oboje się wzruszyliśmy.

A szokujący moment?

- Przywitałam u Piotrka trzy dziewczyny, a kiedy wróciłam, by usłyszeć, jakiego dokonał wyboru, zastałam jedną, na dodatek mi nieznaną. Nie wiedziałam też, co wydarzyło się u Karola. Nasza rozmowa przed podjęciem ostatecznej decyzji była dla niego bardzo ważna.

Myślę, że dopiero po niej zrozumiał, czego tak naprawdę chce.

- Nigdy nie ingeruję w decyzje bohaterów. Wysłuchałam Karola, ale nie wypytywałam o wypadek Sary. Nie angażuję się w takie sytuacje, a już na pewno nie daję rad. To ich prywatna sprawa. Karol pod wpływem naszej rozmowy miał się zastanowić. Taki był cel.

Nie daje pani rad bohaterom?

- Podobną zasadę wyznaję w życiu. Wiem, że moi przyjaciele to doceniają. Jestem, wysłucham, wspieram, ale nie oceniam. Moim zdaniem, w życiu trzeba słuchać samego siebie, swojej intuicji. Dobre rady często przynoszą więcej szkody niż pożytku. Nieproszona nigdy ich nie daję. Gdy rozmawiam z uczestnikami, staram się poruszyć jak najwięcej wątków, i tych trudnych, i tych radosnych, żeby każdy mógł dokonać rachunku, podsumowania. Nabrać dystansu, spojrzeć z szerszej perspektywy. Tak to już jest, że kiedy mamy jakiś kłopot, staramy się go rozłożyć na czynniki pierwsze. Dopiero wtedy wszystko staje się jaśniejsze, klarowne. A życie i tak czasem decyduje za nas. A czasem zdecydować musimy sami.

Do rozmów w programie można się przygotować?

- Oczywiście, ale przede wszystkim trzeba być otwartym na drugiego człowieka i uważnie go słuchać. Należy być przygotowanym i skoncentrowanym. A jednocześnie mieć w sobie luz i dużo empatii. Kluczem do tego wszystkiego jest ciekawość. Nie wścibstwo, tylko ciekawość drugiego człowieka. Umiejętności słuchania, moim zdaniem, uczymy się przez całe życie. Sama kiedyś więcej mówiłam, niż słuchałam. Musiałam nad tym popracować (śmiech).

A co pani prywatnie dał ten program? Wiem, że lubi pani rozmawiać z ludźmi, to pani żywioł.

- Uwielbiam zarówno przebywać wśród ludzi, jak i być sama. Zachowuję w tym zdrową równowagę. Wracając do pytania, więcej akceptacji i zrozumienia dla wyborów dokonywanych przez innych. I właśnie dla różności. Zrozumiałam, jak bardzo jest ona wyjątkowa. I że dzięki temu świat jest ciekawszy.

Zdarzyło się pani wybrać w pojedynkę w daleką podróż.

- Zwiedziłam tak Wietnam i Kambodżę. Innym razem wsiadłam w samochód, bo uwielbiam prowadzić auto, i odwiedziłam Litwę, Łotwę oraz Estonię. Czasem tego potrzebuję. Daje mi to dużo energii, pomaga przewietrzyć głowę.

Nie miała pani obaw przed samotną wyprawą?

- Wcześniej kilkakrotnie byłam już w Azji, ale większą grupą. Poza tym to był jedyny termin, gdy mogłam wybrać się w podróż ze względu na pracę przy "Rolniku...". Stanęłam więc przed wyborem: teraz albo dopiero za rok. Ani przez chwilę się nie wahałam. Wtedy wydawało mi się to naturalne. Gdy patrzę na to z perspektywy czasu, już trochę mniej realne. Tak to bywa w życiu. Dbałam o swoje bezpieczeństwo, nie czułam się zagrożona.

Zawsze towarzyszy pani odwaga?

- Różnie z tym bywa. Zawsze byłam odważna. Wszystko jednak zależy od sytuacji. Ale fakt, że jeśli czegoś bardzo chcę, o czymś marzę, to wówczas tak.

Rozmawiała Małgorzata Pokrycka

Kurier TV
Dowiedz się więcej na temat: Marta Manowska | Rolnik szuka żony 4
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy