Reklama

Zabawa ważniejsza niż nagrody

Stawia na kuchnię zdrową i... raczej bezmięsną. Kiedyś uwielbiał dziczyznę, teraz stara się jeść głównie rośliny. - Trenuję triathlon i robię wszystko, by dbać o kondycję i zdrowie - mówi prowadzący "Sąsiada na widelcu" Łukasz Grass.

Co jest głównym atutem "Sąsiada na widelcu"?

Łukasz Grass: - Po pierwsze, łączymy promocję regionu lubelskiego z promocją regionalnej kuchni. Po drugie, robimy to w dość nietypowy sposób, bo za pomocą małej, sąsiedzkiej rywalizacji. Mówię małej, bo nagrody nie są wysokie, a nam chodzi o dobrą zabawę, rodzinne gotowanie i przyjemną atmosferę. Rodziny mają 90 minut na przygotowanie dania głównego oraz deseru i musi się w nich znaleźć regionalny produkt. Pomagają im szefowie kuchni. Ratują sytuację, gdy ta wymyka się spod kontroli i służą radą, ale to rodziny grają w kuchni pierwsze skrzypce!

Reklama

W jaki sposób docieracie do uczestników?

- Wybieramy rodziny, a więc w domu musi być kilka osób mieszkających ze sobą na co dzień. Do tego w miarę duża kuchnia, by wszystkich pomieściła - rodzinę, prowadzącego, szefa kuchni i co najmniej dwóch operatorów kamer. Oczywiście niezbędne jest też odpowiednie wyposażenie kuchni, które umożliwi przygotowanie posiłku. Ale przede wszystkim liczy się energia, pomysłowość i zgranie uczestników.

Kto zrobił na panu największe wrażenie?

- Mam swoich ulubieńców, ale zostawię tę tajemnicę dla siebie i rodziny, u której świetnie spędziliśmy czas. Z czystym sumieniem powiem jednak, że wszystkie rodziny zaskoczyły mnie gościnnością i otwartością. Każda potrawa jest smaczna i doskonale przyrządzona, ale jak to bywa w takich sytuacjach, liczy się podniebienie jury. Trzeba po prostu trafić w gusta osób, które oceniają danie główne i deser. Nasi sędziowie mają bardzo twardy orzech do zgryzienia, ponieważ niemal zawsze obie potrawy są doskonałe w smaku. Tutaj liczą się naprawdę niuanse, drobnostki. Czasami ostatnie przyprawienie potrawy, dokładne mieszanie, bądź dekoracja.

Na czym, według pana, polega fenomen regionalnych potraw?

- Po tym programie widzę, jak bogata jest polska kuchnia, a przecież zjeździliśmy tylko Lubelszczyznę! Poznaliśmy zupełnie nowe dania o - chciałoby się powiedzieć - egzotycznych nazwach. O niektórych słyszałem po raz pierwszy i po raz pierwszy smakowałem. To jest fenomen kuchni regionalnej - potrafi zaskakiwać, przywołuje historię i poprzez opowieści, jakie snują jej twórcy, przenosi nas w czasie. W Zamościu jedna z członkiń jury, która jest miejscowym przewodnikiem, opowiadała historie związane z regionalną kuchnią jeszcze z czasów potopu szwedzkiego. Największe wrażenie, smakowe doznania, wzbudziło we mnie jednak danie myśliwskie, czyli dziczyzna z Roztocza.

Rozm. KRAS.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy