Wojciech Zieliński: "Ten zimny drań ma skomplikowane życie"
Musi mieć to coś, skoro tak często obsadzany jest w rolach facetów ze spluwą. Wojciech Zieliński nie próżnuje. Polacy kojarzą go z "Londyńczyków", "Lekarzy", "Zbrodni" i "Służb specjalnych", które teraz trafiają na małe ekrany.
Schodzi pan w ogóle z planu filmowego? W ubiegłym roku brał pan udział w... ośmiu produkcjach.
- Po prostu nawarstwiły się premiery. W rzeczywistości większość tych projektów powstała w ciągu trzech lat. Faktem jest jednak, że ubiegły rok miałem zajęty, bo pracowałem przy "Służbach specjalnych", potem w "Zbrodni" dla AXN. Trwają zdjęcia do serialu "Prokurator" dla TVP, ale skończyli się "Lekarze" w TVN.
Żałuje pan?
- Tak, bo lubiłem tam pracować. Moja postać miała w interesujący sposób ewoluować.
W "Prokuratorze" gra pan z kolegą z "Lekarzy", Jackiem Komanem.
- Tak się złożyło, że wybrano nas do ról gliniarza i prokuratora. Lubimy się również prywatnie. Pani reżyser castingu powiedziała, że to się wręcz wyczuwa.
Większość pracy za wami?
- Zakończyliśmy na 25. dniu zdjęciowym, ale w marcu wracamy na plan. Już się cieszę, bo to jedna z najfajniejszych produkcji telewizyjnych, w których brałem udział. Nie wiem, jaki będzie efekt, ale wydaje mi się, że konwencja kryminału z lekkim przymrużeniem oka powinna się spodobać. To przede wszystkim dobrze napisany scenariusz. W Ameryce jedna osoba nie napisałaby tak dobrych tekstów do całego sezonu, a tu Wojtek Miłoszewski, z niewielką pomocą brata Zygmunta [pisarz, autor "Ziarna prawdy"- przyp. red.], świetnie sobie poradził. Z niecierpliwością przewracałem kartki scenariusza, żeby dowiedzieć się, jak zakończy się historia i kto jest zabójcą.
Pana postać to przeciwieństwo zazwyczaj milczącego prokuratora, którego gra Jacek Koman...
- Ten mój gliniarz dużo gada i dowcipkuje. To 35-latek po rozwodzie. Szuka nowej miłości, lecz cały czas wraca do żony.
Z kolei w "Służbach specjalnych"...
... tyle nie gadam (śmiech).
Po sukcesie filmu kinowego powstał 5-odcinkowy serial. Najważniejsza jest tu akcja, ale pana bohater uczestniczy też w ważnym wątku obyczajowym. Rodzinne problemy oficera wywiadu wciągają.
- I bardzo mnie to cieszy. Chciałem pokazać człowieka wielowymiarowego, który jak każdy może marzyć o dziecku. Kapitan Janusz Cerat ma specyficzną pracę, ale też wszystkie biologiczne i psychiczne odruchy, które cechują każdego z nas.
Cerat ma piękną, wykształconą żonę (Kamilla Baar). Czują, że czas na dziecko, ale okazuje się, że on jest bezpłodny. Zapada decyzja o adopcji.
- Pomogło mi to w budowaniu postaci. Gdyby kapitan Cerat był ukazany tylko jako człowiek, który poświęca się służbie, walce i różnym knowaniom, byłby zdecydowanie uboższy. Widz mógłby powiedzieć: "To czarny charakter, zabójca". Dzięki ukazaniu małżeńskich problemów mamy pełniejszy obraz. Dowiadujemy się, że ten zimny drań ma też skomplikowane życie uczuciowe. Może w serialu będziemy mieli jeszcze okazję pokazać, dlaczego stał się taki, jaki jest. Bo jednak trzeba być specyficznym człowiekiem, żeby pracować w takiej instytucji jak WSI.
Mieli państwo z Kamillą Baar wprowadzenie do procesu adopcji, który w filmie wygląda tak przekonująco?
- Mieliśmy analizę tekstu i próby. Pomogło też to, że z Kamillą pracowaliśmy już wcześniej. W "Oficerze" grała moją narzeczoną, a w "Londyńczykach" żonę. Film "Służby specjalne" ma właściwie zakończenie otwarte. Bohaterowie odkrywają, że uczestniczyli w makabrycznej grze pozorów, za którą będą musieli ponieść karę albo zgodzić się na służbę u nowego mocodawcy.
Patrykowi Vedze chodziło o to, żeby nie kończyć wątków tych postaci. W serialu dowiemy się czegoś więcej o losach bohaterów?
- Zobaczymy wątki znane z filmu, ale też cofniemy się w przeszłość. Ponieważ kapitan Cerat wcześniej działał w różnych egzotycznych krajach, a jak się łatwo domyślić, budżet serialu jest zbyt szczupły na zdjęcia za granicą, mojej postaci będzie trochę mniej. Po rozwiązaniu WSI kapitan Cerat staje się bezrobotny i poszukuje pracy.
Powołując się tylko na ostatnie tytuły z pana udziałem ("Zbrodnia", "Prokurator" i "Służby specjalne"), wyłania się obraz Wojciecha Zielińskiego z bronią w ręku. Czasem aktorzy mówią, że to spełnienie ich marzeń z podwórka. Pan też tak ma?
- Paradoksalnie jestem pacyfistą. Jasne, że w grze komputerowej mogę sobie postrzelać czy pobiegać na planie w wojskowych ciuchach, ale żeby mnie to jakoś specjalnie kręciło, to nie. Nie jestem typem, którego kręci broń.
Rozmawiał Piotr Piotrowski