Reklama

Wojciech Modest Amaro: Szef wszystkich szefów

Pół roku temu mało kto o nim słyszał. Dziś znany wszystkim z "Top Chefa" Wojciech Modest Amaro, którego niebawem zobaczymy w roli polskiego Gordona Ramsaya w "Hell's Kitchen. Piekielnej kuchni", to wyrocznia. Ale na sławę ciężko zapracował.

Czy jakaś inna polska restauracja pretenduje do gwiazdki Michelina? Konkurencja dyszy panu w plecy?

Wojciech Modest Amaro: - Na razie nie odczuwam czyjegoś oddechu na plecach. Ale powstaje mnóstwo nowych restauracji...

A jak to wszystko się odbywa? Szef restauracji sam ją zgłasza czy ktoś chodzi i wyławia pretendentów?

- Nikt nic nie musi zgłaszać, wierzymy, że ta genialnie działająca od stu lat machina sama wyłowi perełkę. Oczywiście wertując opinie zwykłych zjadaczy chleba - klientów, blogerów. Jeśli ich sygnał będzie mocny, to możemy być pewni, że inspektorzy Michelin wyślą tam swoich ludzi, którzy ocenią, jak ta restauracja funkcjonuje.

Reklama

Czy w pana zawodzie przychodzi taki moment, że można zacząć odcinać kupony?

- Nie, to niezwykle trudny zawód, ponieważ przez całe lata człowiek akceptuje ciężką pracę właśnie z myślą, że któregoś dnia nadejdzie łatwiejszy kawałek chleba. A ta praca coraz bardziej wciąga. Kiedy przychodzi sukces, okazuje się, że zajęć przybywa. Teraz mamy początek roku, a ja świetnie znam swój rozkład jazdy do jego końca. Są festiwale międzynarodowe - Lizbona, Nowy Jork, w których będę promować kuchnię polską. Kręcimy drugą edycję "Top Chefa"... To wszystko powoduje, że mój grafik jest bardzo napięty. Wyzwań jest sporo.

Jaki jest według pana cel numer jeden "Top Chefa"? Szansa dla szefów kuchni, rozrywka, szerzenie wiedzy o gotowaniu?

- Jest kilka aspektów. Pokazywanie zawodnikom ich możliwości. Nawet gdy nie sprostają jakiemuś zadaniu, obserwujemy, jakie wyciągają z tego wnioski, czy się uczą i przychodzą przygotowani na następny odcinek. Z drugiej strony w naszej gastronomii wciąż brakuje wiedzy i jeśli podpowiadamy, krytykujemy, wyjaśniamy, to rzeczywiście "Top Chef" jest mocno edukacyjnym programem. No i oczywiście telewizyjnym show. Chcemy też uzmysłowić właścicielom lokali, że warto dać szefom kuchni więcej swobody, pozwolić im eksperymentować.

Zawodnicy 2. edycji prezentują wyższy poziom niż z pierwszej?

- Przy pierwszym spotkaniu z nimi odnieśliśmy wrażenie, że są trochę lepsi, ale jednocześnie wydaje mi się, że jest w nich odrobina cwaniactwa. Czyli gdy dojdzie do tego, że zbierze się grupa słabeuszy, którzy będą sukcesywnie odpadać, to ci mocniejsi trochę na jakiś czas odpuszczą, co nie jest dobre, bo w kuchni staramy się zawsze tak samo. Mnie takie kunktatorstwo trochę przeszkadza. Więc chyba będę ich mierzyć trochę inną miarką niż tych pierwszych.

Jest pan szefem jury. Podczas podejmowania decyzji zdarzają się spory?

- Nawet zajadłe. Na pewno ja patrzę na całokształt trochę innym okiem niż np. Maciek, który przyznaje, że jego interesuje moment, gdy talerz pojawia się na stole. Poza tym są przecież różnice w smakach, w rozumieniu intencji twórcy. To dobre i potrzebne.

Ma pan czas na jakieś zajęcia poza pracą, sport, hobby?

- Gram z trenerem w tenisa trzy razy w tygodniu, pływam. To dwie rzeczy, na które zawsze muszę znaleźć czas.

Czy zdaje pan sobie sprawę, że po pierwszej edycji "Top Chefa" jest pan kimś w rodzaju bożyszcza kobiet?

- (Śmiech) Nie, nie mam o tym pojęcia. Naprawdę.

Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz.

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Telemax
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy