Wiktor Zborowski: Nie ścigam się
Zawodowo: jeden z najlepszych polskich aktorów komediowych. Prywatnie: domator, dla którego najważniejsza jest rodzina, włącznie z domowymi zwierzakami.
Przy swoich 197 cm wzrostu mógł zrobić sportową karierę. Był nawet w młodzieżowej reprezentacji Polski w koszykówce. Jednak Wiktor Zborowski (60 l.) wybrał aktorstwo. I całe szczęście. No ale czy mogło być inaczej, skoro Jan Kobuszewski jest jego rodzonym wujem?
Znamy go m.in. z takich przebojów filmowych jak "C.K. Dezerterzy" i "Złoto dezerterów". Jest mężem aktorki Marii Winiarskiej i ojcem 29-letniej Hanny oraz młodszej o 5 lat Zofii. Do tego bardzo... poważnym człowiekiem.
Podobno na co dzień nie jest pan wesołkiem?
Wiktor Zborowski: - Nie jestem duszą towarzystwa i nie muszę być na pierwszym planie.
Jestem typem outsidera i już od wielu lat się tego trzymam.
Stąd pana wielkie zamiłowanie do wędkowania?
- I jeszcze z przyjemności obcowania z naturą. Ale, prawdę mówiąc, już prawie przestałem wędkować. Jeszcze tylko od czasu do czasu się w to bawię. Szkoda mi tych ryb, których jest tak mało w Polsce.
To jak pan teraz odpoczywa?
Gram w golfa. Od 13 lat, z przerwami na kontuzje.
I dobrze panu idzie?
- Jak na amatora, który nie jest szczególnie utalentowany, nie jest źle.
Golf to egzotyczny sport. Co pana w nim zainteresowało?
- Żadna dyscyplina nie stawiała mi tak strasznego oporu technicznego i mentalnego jak golf. A uprawiałem ich wiele, w tym koszykówkę na poziomie reprezentacji Polski. I to nie ma nic wspólnego z tym, że późno zacząłem. To jest po prostu piekielnie trudna gra. A poza tym w golfa gra na świecie 160 mln ludzi. I jest to gra dżentelmenów.
Czyli grając w golfa, jest pan nominowanym dżentelmenem?
- Ja nie jestem nominowanym przez ten sport dżentelmenem, ja po prostu jestem dżentelmenem.
To dlatego nie sprzeciwił się pan, by córka została aktorką?
- Nie. Chciała być aktorką od zawsze. Ja tylko wskazywałem jej cienie tego zawodu, bo blaski widziała. Teraz, gdy jest już rok po szkole teatralnej, sama widzi też cienie.
Pańska żona też jest aktorką, tworzycie udany związek. Jaka jest tego tajemnica?
- Małżeństwo to jest ciężka robota bez urlopu i bez dni świątecznych. Codziennie trzeba patrzeć, jak jakaś pani w halce czy jakiś pan w kalesonach kręcą się po domu i jeszcze trzeba się tym człowiekiem interesować. Straszne! A zresztą... skąd ja to mogę wiedzieć?
Jest pan bardzo spokojnym i wyrozumiałym człowiekiem.
- Bo ja się nie ścigam. Ja wiem co jest ważne, a co nieważne. A przynajmniej wydaje mi się, że wiem.
To proszę nam zdradzić: co w takim razie jest w życiu naprawdę ważne?
- Żeby zachować pewną hierarchię w życiu. Ważna jest moja rodzina. I jeżeli chodzi o rodzinę to mam na myśli nie tylko moją żonę, mamę i córki. Ale i moje trzy pieski - Ziutka, Kluskę i Szyszkę. Ważny jest też mój zawód, ale... nie wszystkie jego kawałki.
Ale pan doskonale wybiera dla siebie te najlepsze?
- Bo nie ścigam się z kimś, kto jest dziesięć razy szybszy, nie usiłuję walczyć na bezczelność, na hucpę, na łokcie, na kolana, na lizusostwo... Mnie to nie interesuje. Ja całe życie spędziłem na scenach i planach filmowych spotykając wspaniałych ludzi, którzy poświęcili mi swój czas. Może po prostu mnie lubili?
Bo budzi pan sympatię...
- Ale z drugiej strony, zewsząd słyszę, że ludzie się mnie boją; duży jakiś z grubym głosem. To ja sobie myślę: jeśli wzbudzam sympatię, to dobrze, a jak się boją to też dobrze.
No jak się ma dwa metry wzrostu!
- Jeszcze nie. Chwilowo 197 cm.
Pańska druga córka nie zapałała miłością do aktorstwa?
- Hania skończyła prawo i wyszła za mąż w Brazylii. Tam zdała niezwykle trudny, roczny kurs dla agentów nieruchomości i wspólnie z mężem i teściową prowadzi biuro nieruchomości w Fortalezie - miejscowości na wybrzeżu Atlantyku, kilka stopni pod równikiem. Niewielki, kameralny kurort, 4 miliony mieszkańców.
Fajne miejsce na wakacje.
- Jeździmy tam czasem. A córka z zięciem przyjeżdżają do nas.
Z wnuczkami?
- Jeszcze nie, ale prace trwają.
Będzie pan mógł na starość odpoczywać w ciepłej Brazylii...
- Ja już od dawna jestem na starości. A owszem, jeżdżę tam z wielką przyjemnością, ale nie wyobrażam sobie życia poza Polską.
60 lat to nie starość. Trzeba tylko zażywać ruchu.
- Gram w golfa.
Czy ten flegmatyczny sport to jedyne szaleństwo w pana życiu?
- Są ludzie, którym szaleństwa są potrzebne. Mnie to jest niepotrzebne. Do niczego. Ja nie chcę, unikam i uciekam od takich rzeczy.
A marzenia?
- Ja już wielkich marzeń i planów nie mam. Może jeszcze tylko takie, że chciałbym z pozycji zdrowego jak koń multimilionera jak najdłużej móc obserwować sukcesy moich córek, wnuków i prawnuków.
Rozmawiał Michał Wichowski