Reklama

Wielka rola Romana Wilhelmiego

Dwadzieścia lat temu odszedł Roman Wilhelmi, jedna z największych osobowości aktorskich w polskim kinie. Poczynając od 5 czerwca, w ciągu pięciu kolejnych niedziel Telewizja Kino Polska przypomni filmy z jego udziałem - te klasyczne i mniej znane.

W poświęconym aktorowi cyklu zobaczymy kolejno: "Zaklęte rewiry" (5 czerwca), "Okolice spokojnego morza" (12 czerwca), "Zapach psiej sierści" (19 czerwca), "Odwet" (26 czerwca) i "Ćmę" (3 lipca). W każdym z tych filmów Wilhelmi pokazuje nam inną aktorską twarz, jednocześnie udowadniając, jak wyraźnym charakterem pisma operuje przed kamerą.

W "Zaklętych rewirach" Janusza Majewskiego gra brutalnego kelnera Fornalskiego w przedwojennej restauracji. To wielka rola; jedna z tych, gdy w postaci negatywnej odkrywamy niespodziewanie czysty tragizm. Pod powłoką agresji, szykan i intryg Fornalskiego wobec młodszych kelnerów kryje się całe morze goryczy - jemu też ktoś kiedyś wymierzył gorzką lekcję. W ostatniej scenie filmu bohater zostaje sam, a my patrzymy na niego ze współczuciem.

Reklama

Podobny ładunek napięć niesie w sobie rola Jana w "Ćmie" Tomasza Zygadły. Wilhelmi musiał zresztą prosić o nią reżysera, który początkowo myślał raczej o Jerzym Treli. Jan, dziennikarz nocnej audycji radiowej, prowadzi na żywo program dla bezsennych słuchaczy. Jak ćmy ściągają do niego ludzie samotni, zrozpaczeni, na granicy samobójstwa. Każdy kolejny telefon to wezwanie do walki o czyjeś życie. On sam też żyje tylko nocą - w dzień opada z sił; wszystko mu się wymyka.

Wilhelmi zagrał Jana całym sobą; z niesamowitą intensywnością. Oglądając film, ulegamy iluzji, że tam w kadrze męczy się i miota prawdziwy człowiek. Może to po części dlatego, że uprawiał swój zawód tak samo fanatycznie, jak jego bohater prowadzi nocne rozmowy ze słuchaczami? Mówił: "W aktorstwie się pogrążam, aktorstwu oddaję się całkowicie i zupełnie, bo ten zawód jest dla mnie wszystkim. Ludzie nie zdają sobie sprawy z ciężaru uprawiania aktorstwa".

Dziś większość widzów kojarzy go z rolami serialowymi: Nikodemem Dyzmą, dozorcą Aniołem w serialu "Alternatywy 4" czy Olgierdem z "Czterech pancernych". Tymczasem kino było od początku ważną częścią jego artystycznej biografii. Uwielbiał Marlona Brando, z którym się identyfikował (jego pierwszą dużą rolą w teatrze był Stanley Kowalski w "Tramwaju zwanym pożądaniem"). Tak jak Brando, grał intuicyjnie, szukając charakteru postaci w odruchach, instynktach, w ciele. Na ekranie dawało to efekt porażający prawdą.

W innym filmie Zygadły - "Odwecie" - nad głowami bohaterów wisi plakat z "Ćmy". 8 lat przed śmiercią Wilhelmi stworzył tu postać człowieka rozliczającego się ze swoim życiem. Na taki bilans w jego przypadku było wciąż za wcześnie - jeszcze nie zagrał swoich największych ról; nie znalazł bohatera, w którym zmieściłby się cały - ze swoim talentem, niepokojem, całą złożoną osobowością. "Nigdy nie byłem aktorem łatwym - mówił - Mam w sobie coś kontrowersyjnego, coś niegładkiego".

Nie przegap hitów filmowych pokazywanych w telewizji. Wszystko znajdziesz w naszym programie telewizyjnym!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Roman Wilhelmi | role | Telewizja Kino Polska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy