Waldemar Obłoza: To ja odkryłem Martę Wierzbicką
Od ponad 12 lat Waldemar Obłoza wciela się w postać Romana w "Na Wspólnej". Aktor opowiedział o nietypowych, a zarazem zabawnych okolicznościach, w których został obsadzony w tej roli. Ponadto zdradził, że to właśnie on odkrył talent u Marty Wierzbickiej.
Jak wspomina pan pierwszy dzień na planie "Na Wspólnej"?
Waldemar Obłoza: - Dokonaliśmy rekonesansu - z kim będziemy pracować, w jakich wnętrzach. Wiedziałem, że mam się wcielić we wdowca z dwójką dorastających dzieci i byłem ciekawy, kto je zagra. Gdy zobaczyłem Joasię Jabłczyńską i Kazia Mazura, pomyślałem sobie: "Jest świetnie!". Dobrze pamiętam tę datę, 9 grudnia, ponieważ spotkaliśmy się w dniu urodzin Asi, a Asia to moje oczko w głowie.
Pomyślał pan kiedyś: "Mam już dosyć Romana"?
- Wielokrotnie. Wątki związane z moim bohaterem raz były ciekawsze, raz mniej, ale minęło przecież ponad 12 lat, odkąd występuję w "Na Wspólnej", trudno się więc temu dziwić. Momentami byłem też zirytowany, że ludzie zaczepiają mnie na ulicy słowami: "Cześć, Roman!". Odniosłem wrażenie, że dla wszystkich stałem się Romanem. Nawet cioci zdarzyło się powiedzieć: "Dobrze, Romeczku!". Odpowiedziałem: "Ciociu, chyba czas kończyć tę przygodę, bo już sam nie wiem, kim jestem!".
Co pana przed tym powstrzymało?
- Tak naprawdę najwięcej ciekawych scen przed kamerą zagrałem właśnie w "Na Wspólnej". Dzięki kreatywnym scenarzystom, a także pomysłom, które sam im podrzucałem, dostawałem materiał zachęcający mnie do dalszej pracy. Myślałem sobie wówczas: "Mam co grać". Poza tym na planie panuje wyjątkowa, twórcza atmosfera. Wielka w tym zasługa producentki, Grażyny Kozłowskiej, która zawsze stoi na posterunku i nie dopuszcza do konfliktów. A że jestem Romanem? Trudno, wiedziałem, jakie są konsekwencje odgrywania postaci w serialu emitowanym codziennie.
Grażyna Wolszczak zdradziła mi, że ma pan własne pomysły na postać Romana. Chodzi coś panu teraz po głowie?
- Mam ich dziesiątki, ale nic więcej nie mogę zdradzić. Wiele z nich, jak wspomniałem, zostało zrealizowanych. To ogromne szczęście przebywać wśród osób, które słuchają aktorów.
Jakie wątki były pana inicjatywą?
- Na przykład powrót Romana do alkoholizmu. Trochę o to walczyłem, ponieważ producenci nie chcieli "psuć" mojej postaci, ale opłaciło się - ten wątek miał mocny wydźwięk. Teraz z nałogiem zmaga się córka Hoffera, Marta. Dotykamy zatem syndromu Dorosłych Dzieci Alkoholików, współuzależnienia i mechanizmu tzw. zapijania problemów.
Może czas na scenariusz? Nie mylę się, że napisał pan dialogi do jednego z odcinków "Miodowych lat"?
- Nie dialogi, tylko tzw. treatment, czyli pierwszy pomysł, który później rozwijają scenarzyści. Gdybym miał zostać jednym z nich, to napisałbym już wiele scenariuszy. Jestem jednak zbyt roztrzepany i mam za dużo zajęć. Przed kamerą stanąłem bodajże dopiero po 15 latach pracy na scenie. Teraz sporo występuję w teatrach w Warszawie i Siedlcach. Uczę także młodzież. Daje mi to dużo energii i satysfakcji, nigdy z tego nie zrezygnuję. Jak na perfekcjonistę przystało, angażuję się w tę działalność. Wie pani, co jeszcze dzięki temu zyskuję?
???
- Ćwiczę warsztat, poznaję też swoje możliwości aktorskie.
Odkrył pan jakiś talent?
- Nieustannie. Zaskoczę panią. Pomagałem przy przedstawieniu organizowanym w jednej ze szkół, a w tej grupie zapaleńców była Marta Wierzbicka. Później produkcja szukała odtwórczyni roli Oli. Zapytano mnie, czy znam kogoś, kto by się do niej nadawał. Zajrzałem wtedy do swoich notatek, bo zapisuję sobie nazwiska najzdolniejszych. Zaprosiłem na przesłuchanie pięć dziewczyn, Marta wygrała. A swoją drogą, wie pani, że gram w "Na Wspólnej" za sprawą przypadku?
Pomylił pan castingi?
- Nie, przez pomyłkę przyszedłem do produkcji i zaproponowałem, że gdyby była jakaś rola do obsadzenia, to chętnie pojawię się na próbnych zdjęciach. Usłyszałem jednak, że obsada jest już skompletowana, ale mogę zostawić swoje zdjęcie. Zacząłem się tłumaczyć, że mam przy sobie fotografię, lecz nie jestem na niej sam. Kiedy okazało się, iż towarzyszy mi na niej ukochana kotka, zmienił się ton rozmowy. "Jaki piękny kotek! Panie Waldku, potrzebujemy jeszcze jednego aktora, znajdzie pan czas jutro?".
Rozumiem, że uwielbia pan koty?
- Mam na ich punkcie bzika! Wychowywałem się na wsi, koty zawsze ze mną były, a mnie do nich ciągnęło. Jednak to, co oznacza życie z kotem, poczułem dopiero, gdy znalazłem wspomnianą Kicię. Teraz wraz z żoną mieszkamy z dwoma.
Wracając do talentów, cieszy się pan, że syn poszedł w pana ślady?
- Nie mam w tej kwestii nic do gadania, tak samo było w moim przypadku. Dostałem się na studia aktorskie dopiero za szóstym razem, wcześniej nie byłem dobrze przygotowany. Sukces zawdzięczam m.in. ognisku Machulskich. Niedawno życie zatoczyło koło i jestem pedagogiem w ich szkole. Lata tracone na usilnym zdawaniu egzaminów były pożywką dla starszego rodzeństwa: "Co ty wyprawiasz, nie nadajesz się!". A ja kochałem i kocham teatr, dlatego nie odpuściłem. Gdy Igor zdecydował, że zostanie aktorem, pomyślałem sobie: "Biedny człowieku, nie zazdroszczę ci". Na pewno jeszcze nieraz o nim usłyszymy. Różnimy się - ja jestem bardziej ekstrawertyczny, on rozważny, ale i charyzmatyczny. Rozpiera mnie duma!
M. Pokrycka
Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!