Tylko komediowe propozycje
Maja Ostaszewska od lat wykorzystuje swoją popularność, by pomagać innym. "Chciałam zachęcić wszystkich do adopcji 'wirtualnej'" - mówi aktorka.
Od lat wspierasz Fundację Viva!, która pomaga zwierzętom. Tym razem trwa zbiórka pieniędzy na schronisko w Korabiewicach oraz nawoływanie do adopcji psów. A ty masz psa ze schroniska?
Maja Ostaszewska: - Niestety, mój tryb życia nie pozwala mi na posiadanie psa. Ale stosuję adopcję 'wirtualną', która polega na tym, że wspiera się psiaki finansowo. Mój zawód to ciągłe podróże. W zeszłym roku byłam za granicą ponad dziesięć razy, mam też dwójkę małych dzieci, które na razie na pewno nie wyjdą z psem na spacer. Chciałam zachęcić wszystkich do adopcji 'wirtualnej'. W przypadku schroniska w Korabiewicach jest tak, że przez Fundację Viva!, wpłaca się co miesiąc daną kwotę na wybrane zwierzę. To jest wspaniała forma pomocy.
Mówisz o częstych wyjazdach. Jakie masz teraz plany zawodowe?
- Podróże, z których niedawno wróciłam, związane były ze spektaklem Krzysztofa Warlikowskiego 'Opowieści Afrykańskie według Szekspira'. Teraz szykuję się do nowych prób w teatrze. Niedawno zakończyły się zdjęcia do czwartej serii 'Przepisu na życie', a w planach mam także dwa filmy, ale jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić.
Przed komediową kreacją w serialu "Przepis na życie" grałaś przede wszystkim poważne role. Czy ten serial coś zmienił?
- Tak i bardzo się z tego cieszę, choć od roku dostaję same komediowe propozycje. Wcześniej dostawałam bardzo ciężkie, poważne, głównie wojenne role. W 'Przepisie na życie', w moim odczuciu, dałam sygnał, że jestem aktorką wszechstronną. Niestety w Polsce jest tak, że jeżeli ktoś sprawdzi się np. w komedii, to później dostaje już tylko komediowe role. Są także mody na aktorów. Bywają sezony, w których ktoś nagle gra wszystko i wszędzie. Nie wiadomo dlaczego. To nie jest dobre.
Masz swoją wymarzoną rolę?
- Bardzo bym chciała grać w filmach, takich jak robi na przykład Michael Haneke. Marzę o poważnej, głębokiej roli. To są moje filmowe marzenia. Natomiast w teatrze czuję się spełniona.
Często bywasz za granicą, znasz zachodzi rynek. Uważasz, że dużo jeszcze musi zmienić się w Polsce, aby nasze filmy dorównały tym z Zachodu?
- Tam jest przede wszystkim dużo więcej pieniędzy. Oczywiście powstaje także mnóstwo złych filmów, ale w związku z tym, że produkcja jest masowa, istnieje większa szansa na wyłowienie ciekawych, cennych produkcji. W Polsce jestem teraz zachwycona młodym pokoleniem. Widać, że robią filmy bez obciążenia, bez kompleksów, bez martyrologii... Chcemy filmów kameralnych, psychologicznych, osobistych, a nie historycznych. Miałam przyjemność być w jury na festiwalu filmowym w Gdyni i pojawiło się tam wiele produkcji, które wzbudziły we mnie wielkie emocje. Jednak cały czas jest jeszcze wiele do zrobienia.
Masz swoje ulubione miejsca na świece, do których lubisz wracać, gdy jeździsz z teatrem?
- Myślę, że nie będę oryginalna, ale najbardziej lubię jeździć do Paryża. Odkąd jestem w teatrze Krzysztofa Warlikowskiego, co roku jeździmy do Paryża na około dwa tygodnie. Gramy zawsze w cudownych miejscach m.in. w Odeonie czy na Champs - Elysees. Zawsze na te wyjazdy zabieram swoje dzieci. Synek ma pięć lat, a córeczka trzy. Te podróże są sentymentalne. Pierwszy raz wyjechaliśmy razem, jak Franek był noworodkiem, a teraz już zwiedza ze mną Paryż. To jest wspaniałe. Paryż jest cudowny, aczkolwiek wróciłam właśnie z prywatnego wyjazdu do Barcelony i myślę, że to będzie moje kolejne ukochane miejsce...
Z Mają Ostaszewską rozmawiała Dominika Gwit (PAP Life).