Tomson i Baron o "The Voice of Poland"
Sympatyczni, wyluzowani i bardzo ciekawi tego, co się dzieje na scenie. Tuż przed finałem trzeciej edycji "The Voice of Poland" Baron i Tomson z zespołu Afromental opowiadają o pracy trenerów.
Rozmawiamy wieczorem, po dniu, który spędziliście w studiu ATM, trenując podopiecznych.
Baron: Dzień był długi, pełen obowiązków, ale i przyjemności. Spotykamy się indywidualnie z każdym z uczestników i ćwiczymy wybrane utwory. Wymieniamy spostrzeżenia, jeśli zaś są uwagi, wszystko razem analizujemy. Mamy szczęście - nasi podopieczni to ludzie bardzo zdolni. Podczas treningów czerpiemy więc raczej przyjemność z obcowania z muzykami, niż trudzimy się, by ich czegoś nowego nauczyć.
Macie swojego tajnego kandydata numer jeden?
Tomson: Nawet jeśli, nie wypadałoby nam go ujawniać. Poza tym - i tak się nie da. Mamy przecież w programie same mocne, zdolne osoby. Pytanie tylko, co zrobią, żeby nas poruszyć. Kandydat na miano Najlepszego Głosu powinien na scenie przedstawić wartość, która wykracza poza śpiewanie i zbliża się do magii. Widzowie tę magię automatycznie wyczują.
Baron: W programie pozostali wyłącznie ludzie gotowi do nagrania płyty. Teraz już od nich samych zależy, czy zapanują nad tremą i sprawią, że scena stanie się ich domem. Charyzma, osobowość - oto, co się liczy. Chcielibyśmy, by wygrał ktoś, kto jest jako artysta sceniczny kompletny.
Tomson: Bo to paszport do późniejszej kariery. Są przecież ludzie, którym właśnie nerwy całe życie przeszkadzają występować.
Gdybyście mieli poradzić kandydatom do tytułu, co by to było?
Baron: Najważniejsza moim zdaniem jest pasja. I konsekwencja! Trzeba ćwiczyć, wierzyć, mieć dużo szczęścia. A marzenia to szczęście przyciągają.
W 2. edycji wygrała podopieczna Marka Piekarczyka, Natalia Sikora. Ucieszycie się, jeśli teraz wygra ktoś od was?
Baron: Sprawi nam to ogromną przyjemność. Dla mnie prawdziwym zwycięzcą nie będzie jednak osoba, która dostanie statuetkę i odczuje cały ten szał pierwszego miejsca. Zwycięzcą jest zawsze ten, kto umiejętnie wykorzysta zdobytą w programie popularność. Jeżeli w cztery miesiące po zakończeniu "The Voice..." wyda singiel lub w jakikolwiek inny sposób da o sobie znać, to będzie to. Sama statuetka niewiele znaczy. A singiel, koncerty, obecność - tak, to one świadczą, że wygrałeś. Jeżeli jesteś artystą, musisz tworzyć.
Jak znaleźliście się w gronie trenerów?
Tomson: Propozycja przyszła od producentów. Zastanawialiśmy się, czy tego chcemy. Interesują nas wszelkie sprawy okołomuzyczne. Pomyśleliśmy, że jesteśmy kompetentni, nie ośmieszymy się, więc - czemu nie?
Baron: Zupełnie inne byłoby zaproszenie do "Tańca z gwiazdami" (śmiech). To nie nasza bajka. "The Voice..." jest OK - nie trzeba tu zmagać się z sytuacjami, na których się nie znamy. Trzeba trenować, oceniać i wywierać wpływ na podopiecznych w ramach bycia muzykiem, czyli robić coś, co kochamy.
Powiedzmy, że jest sobota. Jak wygląda dzień z "The Voice..."?
Baron: Przychodzimy do studia o 14 i zostajemy do wieczora. Musimy przećwiczyć cały repertuar - nie tylko naszej grupy, ale i wszystkich innych. Przyznam jednak, że są tacy, którzy przyjeżdżają dużo wcześniej. To cała produkcja i obsługa planu, która musi uczestników przygotować wizualnie do występu - zadbać o garderobę, make-up itd. To, co na antenie zaczyna się o 20.00, u nas rusza od rana. Można by pomyśleć, że o 20.00 jesteśmy już bardzo zmęczeni, ale tak nie jest. Bo jak tylko startuje "live", pojawia się adrenalina, która spina i nakręca.
Tomson: Zależy też, co się robiło poprzedniego dnia. My staramy się w piątki wieczorem robić mało, żeby w soboty zrobić więcej. Ale za to w niedzielę wieczorem już dużo byśmy nie zrobili (śmiech). Fajnie jest pracować na planie. Zawsze to lubiłem!
Edyta i Maria są tu pierwszy raz.Marka już znacie. Jak się układa między Waszą piątką?
Baron: Mamy doskonałą chemię. Obcowanie z Edytą to cudowna sprawa. Okazała się konkretną, fajną kobietą. Marysia też. Wszyscy jesteśmy artystami, pokrewnymi duszami. Bycie razem nas cieszy. Marek to w ogóle nasz tato, brat, przyjaciel - mam nadzieję, że też nas pozytywnie odbiera.
Tomson: Chemia jest bardzo ważna. My przecież wszyscy gramy do jednej bramki.
Nasza linia trenerska na różnych etapach programu jest różna. Są emocje, to one sprawiają, że się do siebie zbliżamy. Już sam fakt, że na początku dla żartu się poszarpiemy, a potem współpracujemy, tworzy wyjątkową więź.
Chętnie wzięlibyście udział w 4. edycji?
Tomson: Naturalnie. My już jesteśmy gotowi, nawet do siódmej.
Co byście doradzili gościom castingów?
Baron: Słuchajcie, jeżeli kochacie śpiewać, chcecie to robić i zastanawiacie się, czy ten telewizor to jest coś, co Was sparaliżuje, czy nie, to powiem Wam tak - jak nie przyjdziecie, to się nigdy nie dowiecie. Serdecznie zapraszamy, bo na takich ludzi jak Wy czekamy.
Tomson: Jeżeli ktoś tego nie rozumie, to niech nie przychodzi, bo i tak tego nie zrozumie. A serio - wiecie, jaki jest poziom i klimat programu. Możecie zobaczyć, ile jesteście w stanie wytrzymać w gronie innych, przetestować wokal. Zaręczam, to fajna droga do poznania siebie. Ja kiedyś byłem w "Idolu". Wiem, jakie doświadczenie muzyk może zdobyć, patrząc na innych.
Rozmawiał Maciej Misiorny