To oni budzą nas co rano
Przeraża ich, że zaśpią, albo zapomną nazwiska gościa. Cieszy, że wcześnie są już po pracy. Jak to jest prowadzić poranny program na żywo, zdradzają jego gospodarze.
Pobudka o 4:00 lub o 5:30, mocna kawa, okład z lodu na zapuchnięte oczy, ostatnie czytanie scenariusza, szybki przegląd porannych gazet i Internetu, w samochodzie radio na kanale informacyjnym, by nic nie umknęło lub głośna muzyka, by nie zasnąć. A potem czerwona lampka kamery i... adrenalina.
Wbrew pozorom to nie wejście na żywo najbardziej przeraża gospodarzy porannych programów. Dla Łukasza Nowickiego z "Pytania na śniadanie" to wręcz zaleta.
- Nie lubię, kiedy najmniejszą drobnostkę nagrywa się po trzy godziny. Tutaj o 8:30 jest start i, niezależnie od tego, czy ktoś dojedzie, czy stoi w korku, program leci. Ta adrenalina, to jest to, co tygryski lubią najbardziej - tłumaczy partner Marzeny Rogalskiej.
Prowadzący najbardziej obawiają się, że zaśpią.
- Robię poniedziałkowe wydania, połowę niedzieli żyję już w stresie. Kiedy kładę się do łóżka boję się, że nie usłyszę budzika. Z tego powodu nie mogę zasnąć, a potem robi się późno - zdradza Odeta Figurska-Moro, prowadząca rozpoczynającą się o 6:00 "Kawę czy herbatę?".
Nowicki jest przekonany, że kiedyś nie dotrze do studia na czas, chociaż droga samochodem do telewizji zajmuje mu trzy minuty.
- Czekam na moment, kiedy dojadę w połowie programu i zrobię efektowne wejście - śmieje się aktor.
Prowadzący scenariusz programu dostają zwykle dzień wcześniej, ale czasami trzeba po prostu improwizować.
- Najgorzej, gdy zapomni się nazwiska gościa. Wtedy trzeba mówić naokoło. Z każdej gafy można jakoś wybrnąć, pod warunkiem, że jest się jeszcze na antenie - tłumaczy Anna Popek z "Pytania na śniadanie".
W takich sytuacjach nieoceniona jest oczywiście pomoc partnera. Wszyscy bowiem podkreślają, że chemia między współprowadzącymi to podstawa.
GW