To nie był film Pospieszalskiego
Reżyserem i autorem scenariusza filmu "Solidarni 2010" jest Ewa Stankiewicz; Pospieszalski był jej współpracownikiem - uważa prezes TVP Romuald Orzeł.
Jako "nieporozumienie" określił w piątek prezes TVP stanowisko Rady Etyki Mediów, w którym jej członkowie wyrazili oburzenie programem Jana Pospieszalskiego z wypowiedziami ludzi przychodzących w dniach żałoby pod Pałac Prezydencki.
Orzeł uznał, że program Pospieszalskiego wpisuje się w misję nadawcy publicznego, bo relacjonował nastroje społeczne. Co więcej - próba odebrania głosu ludziom miałaby jego zdaniem charakter cenzury. Według Orła, TVP jako jedyna stacja w dniach żałoby podjęła "ryzyko" nadania programu "na żywo, z ulicy".
We wtorek REM wydała oświadczenie, w którym napisała m.in., że "w relacjach (ludzi) pojawiały się oskarżenia pod adresem przeciwników prezydenta Lecha Kaczyńskiego, stwierdzenia, że Polska nie jest krajem demokratycznym, sugestie spiskowe dotyczące katastrofy pod Smoleńskiem". Według Rady, Pospieszalski "reagował na to aprobująco", niektóre z tych wypowiedzi powtarzał, a w innych widać znamiona manipulacji. Dwoje członków Rady wyraziło odrębne zdanie w tej sprawie.
Według Orła, "pewna część" (z około stu wypowiedzi) "istotnie zawierała zakwestionowane przez REM oskarżenia", jednak "relacjonowanie nastrojów społecznych to ważne zadanie Telewizji Polskiej, wpisane w jej misję jako nadawcy publicznego. Próba odebrania głosu osobom krytycznym wobec niektórych przedstawicieli klasy politycznej miałaby - w ocenie Telewizji Polskiej - charakter cenzury i modelowania nastrojów, a nie ich relacjonowania" - napisał Orzeł w specjalnym oświadczeniu.
- A przecież nikt nie zaprzeczy, iż prawo do krytyki jest podstawową wolnością obywatelską - podkreślił Orzeł.
- Stanowisko REM odbieramy jako nieporozumienie, wynikające z jednostronnej interpretacji zasad i specyfiki zawodu dziennikarskiego - napisał też prezes TVP.
Orzeł napisał, że TVP jako jedyna stacja w dniach żałoby codziennie po południu emitowała program na żywo, "w którym usłyszeć można było głosy zarówno polityków, duchownych, specjalistów, publicystów, jak i tzw. zwykłych Polaków".
Według niego, "program prosto z ulicy zawierał dużą dozę ryzyka, bowiem wobec rozmiaru tragedii trudne do przewidzenia były reakcje osób, które wypowiedziały się w Telewizyjnej Księdze Kondolencyjnej prowadzonej sprzed Pałacu Prezydenckiego przez Jana Pospieszalskiego".
- W pierwszych dniach żałoby na ulicach Warszawy panował nastrój lęku i osamotnienia. Był to także moment refleksji i oceny tego, co było obecne w polskim życiu społecznym i politycznym przed katastrofą samolotu prezydenckiego. W takim nastroju pojawiały się także - przypominane przez rozmówców redaktora Pospieszalskiego - surowe oceny polityków, których ostre słowa pod adresem prezydenta Lecha Kaczyńskiego nabrały po jego tragicznej śmierci auto-oskarżycielskiego charakteru - napisał Orzeł.
Prezes Telewizji zaznaczył również, że krytyka REM odnosi się do wykonywania obowiązków przez Pospieszalskiego, a tymczasem reżyserem i autorem scenariusza filmu "Solidarni 2010" jest Ewa Stankiewicz; Pospieszalski był jej współpracownikiem
- Założeniem dokumentu Ewy Stankiewicz była próba "uchwycenia nastrojów i zarejestrowania pewnego zrywu społecznego" oraz "oddania głosu ogromnej części społeczeństwa, która od lat była dyskryminowana i upokarzana przez media". Tego rodzaju założenie wykluczało ingerowanie i cenzurowanie wypowiedzi "zwykłych ludzi" w imię tzw. poprawności politycznej - czytamy w oświadczeniu.
Pospieszalski, odnosząc się do reakcji REM, mówił, że wszystkie wypowiedzi ludzi, z którymi rozmawiał i które następnie zostały wyemitowane w TVP1, miały spontaniczny charakter i nie były reżyserowane, a REM uczestniczy w dyskredytowaniu twórców tego filmu.
Z kolei Stankiewicz oświadczyła, że starała się "przekazać głęboką potrzebę złączenia się w bólu, wzajemnego wsparcia, ale i troskę o państwo i potrzebę wyrażenia patriotycznych uczuć, szacunku do państwa, do prezydenta jako głowy państwa, w sytuacji zagrożenia, najpoważniejsze obawy dotyczące przyczyn katastrofy i dezaprobatę wobec mediów, czyli te emocje, które tak bardzo były obecne wśród osób zgromadzonych pod Pałacem Prezydenckim". Przyznała, że film nie pokazywał całego przekroju społeczeństwa; zaznaczyła, że nie miała na celu podsycania kłótni.
W dniach żałoby narodowej po katastrofie pod Smoleńskiem Pospieszalski nagrywał wypowiedzi osób, gromadzących się przed Pałacem Prezydenckim. Część z nich została wyemitowana w jego programie "Warto rozmawiać". Z nagrań powstał też film dokumentalny "Solidarni 2010". Wśród wyemitowanych wypowiedzi znaczące były głosy wyrażające podejrzenie, że katastrofa nie była przypadkiem, mnożyły się podejrzenia, że mógł to być zamach, powtarzały się oskarżenia pod adresem Rosjan.
Program Pospieszalskiego wywołał dyskusję w mediach, a SLD zażądał, by film "Solidarni 2010" oceniła Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Sojusz chce też, by filmem zajęła się sejmowa komisja kultury. SLD zarzuca, że film "tworzy pełne obsesji obrazy" i "znacząco odbiega od standardów, jakich oczekuje się od mediów publicznych" oraz "zupełnie bezpodstawnie wykorzystuje śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego do partyjnej kampanii" i pokazuje "jednoznaczną, przekoloryzowaną rzeczywistość, wygodną dla polskiej prawicy".