Tadeusz Sznuk: Człowiek, który zna odpowiedzi
Kto jest starszy niż nowa demokracja, świetnie kojarzy aksamitny głos Tadeusza Sznuka jako lektora filmów. Ale wszyscy znają go jako gospodarza teleturnieju "Jeden z dziesięciu". Prowadzi go 20 lat!
Czy znalazła się obrączka, która upadła w styczniu jednej z zawodniczek?
Tadeusz Sznuk: - Ależ oczywiście. W naszym teleturnieju nic nie ginie. Poza szansami uczestników, które im odbieram. To nie jest dla mnie miłe, ale ktoś musi być katem.
Ale polubił pan to zajęcie?
- Ze względu na osoby, które spotykam. Bo przychodzą naprawdę ciekawi ludzie, z najróżniejszych środowisk i w różnym wieku. I to już są kolejne pokolenia. Licząc 2 tysiące odcinków po 10 osób, mamy sporą naszą klasę.
Czytałam opinie o panu. Pan w ogóle nie ma hejterów...
- Co to są hejterzy?
Tacy, którzy zamieszczają nieżyczliwe komentarze.
- Staram się nie narażać. Ot i wszystko.
Podobno sprawdza pan wszystkie pytania i opisuje je. Dlaczego?
- Wszystkie pytania przeglądam, staram się sprawdzić i niektóre z nich sobie opisuję, bo to się przydaje, kiedy trzeba coś dopowiedzieć. A jestem pewien, że nie pamiętałbym tego w trakcie odcinka. Po czym dopowiadam, po czym się okazuje, że uczestnicy gry wszystko wiedzą, przez co program trwa np. 38 minut, więc trzeba z niego 10 minut wyciąć i ofiarą padają oczywiście moje dopowiedzi. Trudno jest robić tego rodzaju program i przewidzieć, czy będzie trwał dokładnie tyle, ile okienko na to przeznaczone.
Pytania są wymyślane przez...
- ...wiele osób. Mamy w magazynie blisko 50 tysięcy pytań, niektóre z nich już nie mogą wrócić, bo są nieaktualne - np. się powtórzyły zbyt często. Teraz mamy nowego autora, który pisze bardzo interesujące, ale niełatwe pytania. Niektóre jestem zmuszony opisać jako zbyt trudne i trafiają one do "poczekalni". Jeśli urządzimy turniej mistrzów, przydadzą się.
Ma pan wrażenie, że świetnie dałby pan sobie radę jako uczestnik?
- Nigdy nie mam takiego wrażenia. To nie jest dyplomatyczna skromność, ale kłopoty z pamięcią (uśmiech). Mam ją tak dziurawą, że nie śmiałbym stanąć po drugiej stronie.
Jest pan inżynierem, ma pan licencję lotnika. Czy pan jeszcze lata?
- Po długiej przerwie znowu latam. I nadal odnajduję w tym ogromną przyjemność.
Co w tym fajnego?
- Kiedy oderwie się od ziemi ostatnie kółko, to wszystkie inne sprawy ma się w nosie. To odpoczynek od całej reszty świata. A poza tym inny jego obraz, możliwość szybszego przemieszczania się. No i można imponować dziewczynom.
Zaimponował pan umiejętnościami jakiejś dziewczynie? Żonie?
- Żona nie przepada za komunikacją lotniczą, właściwie w ogóle jej nie uznaje.
Najżywsze wspomnienie z legendarnego "Studia 2"?
- Największa plama, jaką dałem. W studiu w trakcie nadawania dzieje się tysiąc różnych rzeczy. Pewnego razu "szedł" film fabularny, w tym czasie załatwialiśmy mnóstwo spraw. Wszedłem, by zapowiedzieć kolejną pozycję programu, zobaczyłem, że w ostatniej scenie filmu policjanci wyprowadzają jakiegoś jegomościa w kajdankach. Poszły napisy końcowe, więc powiedziałem do kamery: "Tak oto sprawiedliwość zatriumfowała". Niestety, okazało się, że film kończył się aresztowaniem niewinnego człowieka! Co wtedy dostałem od widzów, to moje. Od tej pory staram się nie oceniać filmu po ostatniej scenie, jak również nie mówić, zanim pomyślę. Nie zawsze się udaje.
Dlaczego tylu pracowników rodem z radia dostaje tytuł mistrza mowy polskiej?
- Oj, z tym to jest taki kłopot, że odkąd mnie nim uhonorowano, stałem się małomówny. Boję się pobłądzić. Radio - w czasach, kiedy było jedynym medium mówionym - stało się strażnikiem polskiej mowy. Był zresztą pan, którego zadaniem było nad tym czuwać. Podam taki przykład. Kiedy zaczynałem pracę, nie odmieniałem słów "radio" i "studio". Ten pan, ilekroć mnie widział, wołał: "Panie Tadeuszu, czy pan już wrócił z kino?". Po kilku takich powitaniach zacząłem odmieniać.
Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!