Reklama

Sąd obejrzał serial "Nasze matki, nasi ojcowie"

Przesłuchanie świadka oraz oglądanie kolejnych odcinków serialu przeprowadził w poniedziałek Sąd Okręgowy w Krakowie podczas drugiej rozprawy w procesie cywilnym przeciwko twórcom niemieckiego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" za naruszenie dóbr osobistych żołnierzy AK. Sąd zobowiązał także pełnomocników do rozważenia kwestii ugody.

Przesłuchanie świadka oraz oglądanie kolejnych odcinków serialu przeprowadził w poniedziałek Sąd Okręgowy w Krakowie podczas drugiej rozprawy w procesie cywilnym przeciwko twórcom niemieckiego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" za naruszenie dóbr osobistych żołnierzy AK. Sąd zobowiązał także pełnomocników do rozważenia kwestii ugody.
Fotos z serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" /materiały prasowe

Na początku rozprawy sąd poinformował, iż strona niemiecka zakwestionowała pismo o pomoc prawną w przesłuchaniu świadków w formie telekonferencji. Chodziło o brak adresów zamieszkania świadków (krakowski sąd, za pełnomocnikami, podał adres pracodawcy, czyli strony pozwanej). Ponadto strona niemiecka poprosiła o podanie pytań, które mają być zadane świadkom oraz o wskazanie, w których minutach filmu emitowane są sporne fragmenty. Sąd zobowiązał pełnomocników pozwanych do podania adresów świadków, a pełnomocników powodów - do podania pytań dla świadków i wskazania spornych fragmentów filmu.

Reklama

Przesłuchanym w poniedziałek świadkiem był historyk Bogdan Musiał, specjalizujący się w badaniu dziejów Polski, Niemiec i Rosji w okresie II wojny światowej. Jak zeznał przed sądem, był konsultantem filmu dokumentalnego ZDF, który powstawał przy okazji emisji serialu fabularnego. Otrzymał taż płytki z dwoma odcinkami serialu fabularnego w stanie surowym i zgłosił stwierdzone tam błędy podczas konsultacji do filmu dokumentalnego. - Byłem zaszokowany tymi błędami - zeznał świadek.

Jak podał, po poproszeniu go o poprawki naniósł je na scenariusz serialu i odesłał. Niektóre jego poprawki zostały potem uwzględnione. - Na przykład przy scenach rozstrzelania rodziny chłopskiej pod Bydgoszczą Ukraińców lub Rosjan zastąpiono Polakami - podał, wskazując także na inne błędy geograficzne. Zanegował także inne sceny, np. kiedy partyzanci otworzyli wagon z transportem Żydów i ponownie go zamknęli, oraz "ogólnie bardzo negatywny obraz AK - jako bandy rzezimieszków". - Zgłosiłem te zastrzeżenia, ale odpowiedzieli, że zostało wszystko nakręcone i musieliby na nowo kręcić i nie ma pieniędzy - powiedział świadek. Poinformował także, że twórcy filmu dokumentalnego korzystali także z opinii innego konsultanta, "który powielał klisze, m.in. na temat antysemityzmu żołnierzy AK".

Sąd zobowiązał świadka do dostarczenia scenariusza serialu z zaznaczonymi przez siebie uwagami. Z urzędu zaliczył w poczet materiału dowodowego film dokumentalny, którego świadek był konsultantem, emitowany z okazji emisji serialu.

Po przesłuchaniu świadka sąd obejrzał w poniedziałek kolejne dwa odcinki serialu, będącego dowodem w sprawie. Poinformował także, iż podane na poprzedniej rozprawie koszty, wyznaczone przez TVP za możliwość emisji serialu na sali rozpraw, dotyczyły kosztów nośnika i wypalenia płyt, i zgodnie ze stanowiskiem prezesa TVP SA nie zostaną naliczone.

Tuż przed emisją kolejnych odcinków sąd zapytał pełnomocników obu stron o możliwość zawarcia ugody. Zobowiązał ich do przedstawienia stanowisk stron w tej sprawie. - Ugoda to rzecz bardzo naturalna w procesach cywilnych i zawsze jest możliwa, natomiast zarówno my, jak i pełnomocnicy pozwanego musimy uzyskać stanowiska naszych mocodawców. Jeżeli otrzymamy zielone światło, to podejmiemy próbę skomponowania ugody, która byłaby do przyjęcia dla obu stron, choć byłoby to na pewno bardzo trudne - powiedzieli reprezentujący powodów pro publico bono mec. Jerzy Pasieka i mec. Monika Brzozowska z kancelarii Pasieka, Derlikowski, Brzozowska i Partnerzy.

Takiego rozwiązania nie wykluczyli także pełnomocnicy pozwanych. - To nowa propozycja ze strony sądu, której nie skonsultowaliśmy z klientami, w związku z czym trudno nam dziś cokolwiek powiedzieć. Będziemy się porozumiewali w tej sprawie z naszym mocodawcą, podobnie jak strona przeciwna. Wykluczyć takiego rozwiązania oczywiście nie można - powiedzieli pełnomocnicy pozwanych producentów adwokaci Karolina Góralska i Piotr Niezgódka.

Proces wytoczył 92-letni żołnierz Armii Krajowej Zbigniew Radłowski oraz Światowy Związek Żołnierzy AK. Wystąpili oni przeciwko producentom trzyczęściowego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie", tj. UFA Fiction oraz ZDF (II program niemieckiej telewizji) za naruszenie dóbr osobistych rozumianych jako prawo do tożsamości narodowej, dumy narodowej i narodowej godności oraz wolności od mowy nienawiści.

Według powodów, w serialu znalazły się sceny, które mają dowodzić, że AK rzekomo była współwinna zbrodni na osobach narodowości żydowskiej, Niemcy zaś są przedstawieni jako ofiary II wojny światowej.

Powodowie domagają się przeprosin we wszystkich telewizjach, w których film był emitowany, lub poprzedzenia pierwszej emisji w pozostałych telewizjach, do których go sprzedano, informacją historyczną ze stwierdzeniem, że jedynymi winnymi Holocaustu byli Niemcy. Podobny komunikat miałby też się znaleźć na stronie internetowej twórców. Powodowie chcą także usunięcia z filmu znaku graficznego AK na biało-czerwonych opaskach noszonych przez aktorów (według powodów w AK nie było takiego zwyczaju) i zapłaty 25 tys. zł. 

Pełnomocnicy pozwanych producentów wnosili o odrzucenie pozwu bez jego merytorycznego rozpoznania, co uzasadniali tym, że sąd polski nie jest właściwy do rozpoznawania sporu. Na wypadek, gdyby sąd nie odrzucił pozwu, wnieśli o jego oddalenie wskazując, że producenci korzystali z wolności do twórczości artystycznej produkując ten film.

Na pierwszej rozprawie w lipcu sąd oddalił argument o braku jurysdykcji krajowej uznając, że polski sąd ma prawo i obowiązek procedować w tej sprawie, bo film był wyświetlany w Polsce, ma też prawo ocenić tego skutki. Uwzględnił część wniosków dowodowych obu stron, m.in. dotyczących przesłuchania konsultantów i producentów na temat intencji i przesłania filmu oraz autorki kostiumów. Zarządził, że niemieccy świadkowie zostaną przesłuchani przez polski sąd za pomocą telekonferencji. Pełnomocnicy powodów chcieli, aby odbyło się to w formie pomocy prawnej przed niemieckim sądem. Krakowski sąd uznał, że należy kierować się zasadą bezpośredniości postępowania. Część wniosków dowodowych sąd odrzucił, część rozpozna w późniejszym terminie. 

Do sprawy przystąpiła także Prokuratura Okręgowa w Krakowie "z uwagi na ważny interes społeczny".

Podczas pierwszej rozprawy sąd przesłuchał powoda. Jak wynikało z przesłuchania, 92-letni Radłowski jest kapitanem Wojska Polskiego, byłym więźniem obozu Auschwitz-Birkenau, żołnierzem AK i uczestnikiem Powstania Warszawskiego, który po kapitulacji trafił do stalagu, a po wyzwoleniu obozu został żołnierzem WP we Włoszech, a później w II Korpusie Polskim wchodzącym w skład Armii Brytyjskiej. W grudniu 1945 r. przedostał się do Polski i zamieszkał w Krakowie. W 1951 r. został aresztowany i skazany za szpiegostwo na 12 lat więzienia. Opuścił je na mocy amnestii w 1956 r. po czterech i pół roku spędzonych w więzieniu. "Byłem dotknięty, oburzony, uznałem to za fałsz i świadomą robotę niemiecką, w tym celu, żeby chociaż część odpowiedzialności za Holokaust przenieść na Polaków, że Polacy też są winni" - mówił o swych odczuciach po obejrzeniu filmu. Sąd obejrzał również pierwszy odcinek serialu. 

Film "Nasze matki, nasi ojcowie" w trzech częściach TVP1 wyemitowała w czerwcu 2013 r. Film wywołał dyskusję w Polsce i Niemczech, dotyczącą sposobu przedstawienia w serialu Polaków oraz problemu odpowiedzialności Niemców za zbrodnie II wojny światowej. Po emisji filmu w publicznej telewizji ZDF w marcu w niemieckich mediach rozpoczęła się burzliwa debata o odpowiedzialności "zwykłych Niemców" za zbrodnie II wojny. W Polsce produkcję krytykowano za ukazywanie partyzantów z AK jako antysemitów i relatywizowanie odpowiedzialności Niemców.

Pod koniec czerwca 2013 r. warszawska prokuratura rejonowa odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie publicznego znieważenia narodu polskiego w związku z emisją filmu w TVP. Prokuratura wskazywała, że takie przestępstwo można popełnić jedynie umyślnie, zaś z informacji TVP wynikało, że jej zamiarem było umożliwienie widzom wyrobienia sobie opinii o filmie, który był oceniany jako kontrowersyjny. Po złożeniu zażalenia przez Redutę Dobrego Imienia podjęto postępowanie, jednak później je umorzono. 

Proces monitoruje, a także prowadzi szeroką akcję informacyjną w tej sprawie Reduta Dobrego Imienia - Polska Liga przeciw Zniesławieniom (RDI).

Termin następnej rozprawy nie został jeszcze wyznaczony.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy