Reklama

Rodzina Majdanów przeżyła chwile grozy w szwedzkich lasach

Na początku lipca Małgorzata Rozenek-Majdan wraz z mężem Radosławem, trojgiem dzieci i czterema psami wyruszyła w podróż kamperem po Szwecji. Przygód nie brakowało/ Zabłądzili w lasach koło Sztokholmu i utknęli na polnych drogach, na które poprowadziła ich nawigacja. 500 metrów pokonywali przez dwie godziny.

Na początku lipca Małgorzata Rozenek-Majdan wraz z mężem Radosławem, trojgiem dzieci i czterema psami wyruszyła w podróż kamperem po Szwecji. Przygód nie brakowało/ Zabłądzili w lasach koło Sztokholmu i utknęli na polnych drogach, na które poprowadziła ich nawigacja. 500 metrów pokonywali przez dwie godziny.
Małgorzata Rozenek-Majdan z rodziną w szwedzkim lesie /@m_rozenek /Instagram

"Kierowani nawigacją, postanowiliśmy 'na dziko' jechać do jakiegoś (...) rezerwatu, żeby zaparkować gdzieś 'na dziko'. Bo takie było nasze marzenie, żeby na tych wakacjach spróbować być 'na dziko'. Ja byłam pilotem. Problem jest taki, że ta nawigacja pokierowała nas na drogę oznaczoną zupełnie jak droga, w takie miejsce, które okazało się nie drogą, a trasą widokową" - Małgorzata relacjonuje na InstaStories okoliczności, które sprawiły, że znalazła się z rodziną w tarapatach.

"Jak już wjechaliśmy w to miejsce, to utknęliśmy w tym sensie, że po prostu nie było się jak cofnąć. Mogliśmy tylko jechać do przodu. (...) Wyobrażacie sobie, że manewrowanie 3,5-tonowym kamperem nie jest tak łatwe jak samochodem osobowym. Prawda jest też taka, że ja nie dałabym nawet rady samochodem osobowym, tam gdzie wjechaliśmy. 'Pysiula' [Radosław Majdan - przyp.red.] okazał się bohaterem i w końcu wyjechaliśmy, ale kosztowało nas to bardzo dużo zdrowia i przyznajemy się obcięcia kilku gałęzi. Było naprawdę ciężko" - opowiada Rozenek-Majdan.

Reklama

Ich narzędziami surwiwalowymi były nóż kuchenny, szlauch i trytytki (opaski zaciskowe). Majdanowie co rusz musieli podnosić gałęzie, aby kamper był w stanie przejechać wąską drogą. W tej przeprawie pomagali też synowie Rozenek-Majdan, 15-letni Stanisław i 11-letni Tadeusz. "Przejechanie 500 metrów zabrało nam dwie godziny. W pewnym momencie myśleliśmy, że będziemy musieli wzywać straż pożarną" - wspomina Małgorzata.

"Wyleczyliśmy się z parkowania 'na dziko', absolutnie. (...) Ale z drugiej strony to też była niesamowita przygoda. (...) Już nigdy w życiu nie będę narzekała na to, że na kempingu są ludzie" - podsumowuje perypetie, przez które przeszli.

Dzień pełen nieoczekiwanych wrażeń Majdanowie szczęśliwie zakończyli na kempingu. Widok zaparkowanych samochodów turystycznych wydał im się najpiękniejszym obrazkiem na świecie.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Radosław Majdan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy