Robert Makłowicz: Świat jest ładny, a ludzie - mimo wszystko - dobrzy
- Świat jest ładny, ludzie - mimo wszystko - dobrzy, a poznawanie innych kultur tylko nas wzbogaca - mówi Robert Makłowicz. Ekspert kulinarny poznawanie kultur porównuje do przeglądania się w lustrze. Niedługo na antenie Food Network zadebiutuje jego nowy program "Makłowicz w drodze".
Panie Robercie, nowa stacja, ale dalej robi pan to, co umie najlepiej i co lubi najbardziej.
Robert Makłowicz: - Rzeczywiście, nowa stacja, ale to będzie wyglądało bardzo podobnie. Zresztą, nie było próśb o zmianę.
Dlaczego warto obejrzeć program "Makłowicz w drodze"?
- Dlatego że świat jest ładny, ludzie - mimo wszystko - dobrzy, a poznawanie innych kultur tylko nas wzbogaca. Żyjemy w takim momencie historii, że najgłośniejsi są zwolennicy źle rozumianej swojskości. Ważne jest tylko to, co mamy w oku - tak, to jest oczywiście bardzo ważne, ale jakże mamy wiedzieć, co mamy w oku, jeśli nie wiemy, co jest gdzieś dalej. Żeby zrozumieć to, co mamy w oku, musimy zobaczyć to, co jest dalej, bo jeśli całe swoje życie przeglądamy się w jednym lustrze, to przecież nawet nie wiemy, jak nasze odbicie wygląda w innych lustrach. Skąd mamy mieć pewność, że to lustro nas nie okłamuje, nie wyszczupla, nie pogrubia. Żeby poznać własną kulturę i właściwie ją zrozumieć, trzeba poznać też inne. To jest najlepsza zachęta. Na szczęście jest wystarczająco dużo ludzi, którzy to wiedzą.
Pana życie pana praca to właściwie niekończąca się podróż kulinarna. Czy z tych podróży przywozi pan sobie do domu jakieś pamiątki?
- Tych pamiątek przywożę aż za dużo, bo przypraw i różnych utensyliów mam tyle, że nie jestem w stanie ich zużyć, więc je rozdaję. Często są to rzeczy stricte kulinarne, ale przywożę też książki czy muzykę, choć coraz mniej, bo coraz więcej rzeczy można kupić w Polsce, jeśli nie w sklepach, to przez internet. Świadomość kulinarna w Polsce niezwykle się zmienia, rozszerza i coraz więcej rzeczy po prostu jest.
Co rzeczywiście jada tytułowy Makłowicz w drodze? Jadąc na program ma pan swój prowiant, czy stołuje się pan w lokalnych knajpach, a może zdarza się skusić na fast food?
- Swój? Nie no, skąd. Jaki byłby sens jechania gdzieś i jedzenia przywiezionego ze sobą żarcia. Nonsens. Przecież kraj poznaje się również poprzez pryzmat kuchni - również, a może i przede wszystkim. Jemy normalnie, również to, co ugotuję, bo w ciągu dnia często nie ma czasu na jedzenie. Zaczynamy od śniadania, a kończymy wieczorną kolacją. Więc muszę zrobić to tak, żeby to było do zjedzenia przez ekipę.
Co najchętniej jada ekipa?
- Różni mają różne typy, więc nie da się wszystkim dogodzić. Też nie robię rzeczy, żeby dogodzić ekipie, tylko pokazuję prawdę o danym miejscu, więc nie przejmuję się tym, czy będzie im to smakowało, czy nie. W ten sposób pokazuję fragment miejscowej kultury.
A jakie jest pana popisowe danie? To, którym pana goście najbardziej się zachwycają.
- Nie ma jednego. W ogóle rzadko kiedy powtarzam to samo danie. Na świecie jest tyle wspaniałych rzeczy do ugotowania.
Czyli idąc do pana w gości, nigdy nie wiemy, co zjemy?
- Nie. Pytam się tylko czy jedzą mięso, czy go nie jedzą, czy jedzą ryby, czy nie, czy lubią ostre, czy nie i do tego dopasowuję menu. W Tajlandii chodziłem do szkoły kulinarnej, więc potrafię dość dobrze gotować po tajsku. Po hindusku też, tylko to są ostre rzeczy. Nie można robić tajskiego jedzenia specjalnie dla Polaków, to musi być oryginalne. Tak więc zasięgam języka, goście mi odpowiadają i wtedy dla nich gotuję.