Reklama

Robert Janowski: Chłopiec z plakatu?

Aż trudno w to uwierzyć, a jednak! Teleturniej "Jaka to melodia?" wystartował w 1997 roku. Tak jest, to już 18 lat... Od samego początku jego twarzą był Robert Janowski - muzyk, aktor, poeta, szczęśliwy tata i mąż oraz właściciel elektryzującego głosu. Do widza ma szczególne, niemal ojcowskie podejście.

Aż trudno w to uwierzyć, a jednak! Teleturniej "Jaka to melodia?" wystartował w 1997 roku. Tak jest, to już 18 lat... Od samego początku jego twarzą był Robert Janowski - muzyk, aktor, poeta, szczęśliwy tata i mąż oraz właściciel elektryzującego głosu. Do widza ma szczególne, niemal ojcowskie podejście.
Robert Janowski nie wstydzi się tego, że ma już ponad 50 lat. Czuje się dojrzałym, szczęśliwym facetem i chce to wyraźnie podkreślić /Kurnikowski /AKPA

Dużo jest w Polsce programów rozrywkowych, które pojawiają się i znikają po trzech, pięciu latach... Tymczasem "Jaka to melodia?" trwa już 19. rok. Zna pan tajemnicę sukcesu tego teleturnieju?

Robert Janowski: - Długo się nad tym zastanawiałem. Były dwa sezony, trzy. Ani się obejrzeliśmy i przyszło dziesięciolecie, a potem program skończył 18 lat. Choć nadal nie znam odpowiedzi na pana pytanie, moja diagnoza brzmi mniej więcej tak: to kolorowy teleturniej, oparty na muzyce. Trwa krótko, niewiele ponad 20 minut, toteż człowiek nie zdąży się znudzić. Ładne dziewczyny śpiewają bardzo ładne piosenki, zresztą aparat wokalny jest znakomity - czasem lepszy niż oryginalny. No i program jest apolityczny.

Reklama

Pańska diagnoza brzmi bardzo sensownie.

- Poza tym ludzie lubią odrobinę współzawodnictwa i sami chętnie się bawią. Angażują się emocjonalnie, trzymają kciuki za faworytów. W małych miejscowościach, z których pochodzą zawodnicy, udział w programie to święto. Ich pięć minut. Całość jest oparta na pozytywnym przekazie, nie ma tu kreacji, nikt nikogo nie udaje. Mówię także o prowadzącym (śmiech). I pomyśleć, że początkowo nie chciałem prowadzić "Jakiej to melodii?". Miałem mówić wyuczony tekst. Wydawało mi się to strasznie plastikowe. Taki chłopczyk z plakatu. Pomyślałem, że nie mogę być kolejną nieprawdziwą postacią telewizyjną, jeszcze jednym "zapowiadaczem".

Nie został nim pan...

- Nigdy nie korzystałem z promptera. Oczywiście jest scenariusz, ale wszystko, co mówię, to "Mickiewicz", jedna wielka improwizacja, oparta na spontaniczności. Dzięki temu nie grozi nam rutyna, każdy odcinek jest inny i zawsze coś ciekawego może się zdarzyć. Sukces programu to również sprawa przyzwyczajenia. Ludzie wiedzą, że po "Teleexpressie" była, jest i będzie "Jaka to melodia?". Przeprowadziłem kiedyś eksperyment myślowy: wyobraziłem sobie, że jestem jednym z widzów, siedzę na kanapie, włączam telewizor i... nie ma programu, na który czekałem. Jeśli kiedykolwiek rozważałem odejście, po takim "ćwiczeniu" zrozumiałem, że nie mogę tym ludziom tego zrobić. Oni jednak potrzebują kogoś, kto o nich pomyśli, kto ciepło do nich przemówi.

Sukces to nie tylko wielka popularność?

- O nie! Ma bardzo wiele twarzy. Bywa widoczny lub kameralny, czasem wiem o nim tylko ja i najbliżsi. Ludzie znajdują sens w życiu dzięki temu, że wystąpili w "Jaka to melodia?". I to jest ich potężna wygrana. Nawet jeśli tylko na tym miałaby polegać moja rola, jestem bardzo szczęśliwy. Poza tym, staram się być dla ludzi, bo taka jest rola prowadzącego: nie kreacja, lecz kreatywność, zwrócona w stronę tych, dla których jest program. Dla mnie to praca, dla nich - coś, co może odmienić ich los.

Pan także zmienia się jako prowadzący. Inny jest pana wizerunek.

- Mogę podać pierwsze dwie cyfry peselu i wszystko stanie się jasne. Jestem dojrzałym mężczyzną. A przecież jeszcze po trzydziestce nie wiedziałem, co chcę w życiu robić. Teraz mam 50 plus, tak się czuję i dobrze mi z tym. Lubię założyć koszulę z krawatem, marynarkę, choć są to rzeczy, których dawniej nie używałem, bo psychicznie do nich nie dojrzałem. Dzisiaj? Mam fantastyczną rodzinę. Łapię się często na tym, że jestem szczęśliwym facetem. Nauczyłem się doceniać fajne momenty, których w naszym codziennym zagonieniu łatwo nie dostrzec. Myślę też o babci i dziadku, siedzących w głębokich fotelach, słuchających przedwojennych płyt, zawieszonych przez parę minut w innym świecie.

Teleturniej ma osiem Telekamer (3 dla programu, 3 dla prowadzącego i dwie złote - przyp. red.). To dowód ogromnej popularności. Jednak musi być coś, co pana męczy. Trudno przecież o euforię, gdy powstaje kilka odcinków z rzędu. Nie wolałby pan wtedy uciec?

- Zwykle nagrywamy seriami: siedzę w studiu przez sześć dni, każdego dnia "robimy" po pięć, sześć odcinków. Tak, wolałbym wtedy uciec, ale po tych kilku dniach nadchodzi przerwa i znowu chcę wracać. A Telekamery? To znakomity pomysł, pozytywnie angażujący widzów i czytelników. Nie pracuję dla nagród, ale... lubię je dostawać! Moją najcenniejszą nagrodą są jednak wszystkie te małe i wielkie zmiany, o których już rozmawialiśmy - ci ludzie, którzy dzięki udziałowi w "Jaka to melodia?" odnaleźli w życiu sens.

Rozmawiał Maciej Misiorny.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Robert Janowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy