Reklama

Przemysław Babiarz: Moje mundiale

Szeroki uśmiech i wielka życzliwość dla rozmówców to jego znaki rozpoznawcze. Przemysław Babiarz właśnie kończy gospodarzyć w studiu mundialowym, a prowadzi je już po raz szósty!

Najstarszy finał mistrzostw świata, który przechowuje Pan w pamięci, to...

Przemysław Babiarz: - Gdybym dobrze w tej pamięci poszperał, to mógłbym powiedzieć coś o finale mundialu rozgrywanego w 1966 roku w Anglii (Anglia - RFN 4:2), mimo że byłem wtedy niespełna trzylatkiem. Cztery lata później mistrzostwa świata rozgrywano w Meksyku, lecz polska telewizja, niestety, nie pokazywała ich. Tyle że ja pochodzę z Przemyśla, gdzie odbierano... telewizję radziecką. Skorzystaliśmy wraz z ojcem i wujkiem. Pamiętam finał, w którym Brazylia ograła Włochów 4:1, a pierwszą bramkę zdobył Pele!

Reklama

Grał pan wtedy w nogę?

- Oczywiście, chociaż chodziłem do szkół o specjalności siatkarskiej. Polonia Przemyśl miała wówczas tylko sekcję żeńską, lecz grałem w siatkę we wszystkich możliwych reprezentacjach szkolnych. Gdy studiowałem teatrologię na UJ, doszła jeszcze koszykówka, ale największą pasją była lekkoatletyka. Zainteresowania miałem różne: sprinty, skok w dal, trójskok. Byłem w czołówce.

I w końcu wyskoczył pan do Gdańska, do Teatru Wybrzeże, a stamtąd do stolicy.

- Od 1994 roku pracowałem już przy wszystkich finałach piłkarskich mistrzostw świata. Zawsze prowadziłem studio w Warszawie. USA 1994, Francja 1998, Korea i Japonia 2002... Przygody były różne. Świetnie zapamiętałem turniej EURO 1996 rozgrywany w Wielkiej Brytanii. Zerwało się łącze podczas uroczystości otwarcia. I z kapitalnym red. Stefanem Szczepłkiem przesiedzieliśmy ponad godzinę, dyskutując o historii futbolu.

A pan tę historię ma w malutkim palcu...

- Wiele pamiętam, bo po pierwsze, to moje dzieciństwo, a po drugie, były to chwile dla nas niezapomniane. Np. mundial w RFN (1974). Miałem 11 lat i widziałem słynny mecz "na wodzie". Pamiętam też, że na początku spotkania z Argentyną (3:2) zepsuł nam się w domu telewizor. Wybiegliśmy z ojcem do wujka i cioci. Niby tylko 300 metrów, ale gdy dotarliśmy, było już 2:0 dla nas, bo Lato trafił w siódmej minucie, a Szarmach w ósmej. Mundial w Argentynie, 1978 rok. Gospodarze grali w finale z Holandią (3:1 po dogrywce), a ja byłem na obozie wędrownym. Nie zdążyliśmy dojść do schroniska na ten finał, meczu nie obejrzałem! Hiszpania 1982, wtedy zdawałem maturę. Mieliśmy stan wojenny. Z tego powodu egzaminy były opóźnione, szykowałem się do nich w zasadzie już w czasie mistrzostw. Pamiętne jest nasze 5:1 z Peru, 3:0 z Belgią i przegrany półfinał z Włochami bez Zbigniewa Bońka, który wcześniej dostał drugą żółtą kartkę. Później pokonaliśmy Francję w spotkaniu o 3. miejsce.

Jak pan, aktor z wykształcenia, postrzega piłkę nożną?

- To także teatr, niekiedy nawet jednego aktora. W futbolu zdarzają się takie scenariusze, że gdyby ktoś próbował je napisać do filmu czy przedstawienia, to uznano by je za nieprawdopodobne, a przez to kiczowate. Mam na myśli choćby finał Ligi Mistrzów z 1999 roku. Na Camp Nou (Barcelona) spotkały się Bayern Monachium i Manchester United. Niemcy prowadzili od szóstej minuty, tymczasem w doliczonym czasie gry, na sekundy przed końcem, rywale odpowiedzieli dwoma golami. No i 2:1, szok. Puchar pojechał do Manchesteru.

Kogo chciałby pan obejrzeć w finale tego mundialu?

- Brazylię i Argentynę. Byłby to trzeci w historii wewnętrzny finał Ameryki Południowej. W 1930 roku Urugwaj wygrał u siebie z Argentyną, a 20 lat później pokonał w Brazylii gospodarza imprezy. Nie był to typowy finał, bo system gry się zmieniał, ale właśnie to spotkanie decydowało o mistrzostwie.

Rozmawiał Wojciech Koerber.

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Super TV
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy