Reklama

Piotr Polk: Bawmy się dla kogoś

Piotr Polk, znakomity aktor, inspektor Możejko w "Ojcu Mateuszu", już w grudniu zagości na kartach 7. edycji kalendarza "Dżentelmeni". Będzie też płyta! 12 Polaków - tym razem wystylizowanych na lata 70. - znowu pomaga dzieciom.

Ucieszył się pan, gdy zaproponowano panu udział w tworzeniu kalendarza?

- Naturalnie! O samej akcji wiedziałem dużo wcześniej. Była przecież medialnie nagłaśniana! I przyznam szczerze: zazdrościłem kolegom. Nie tyle działalności dobroczynnej, bo w tej dziedzinie mam już doświadczenie, lecz tego, że to właśnie ta konkretna akcja. Z fajną klasą, na poziomie, znakomicie pomyślana. Dotyka problemu pomocy dzieciom, przy okazji zaś pokazuje aktorów. Nie na deskach teatrów czy w telewizji, lecz wykorzystując to, kim są naprawdę.

Reklama

Jaka jest więc rola dwunastu dżentelmenów?

- Każdy artysta biorący udział w podobnych akcjach, jest wykorzystywany jako pomost pomiędzy ludźmi, którzy mają szansę wspierać, a celem, który powinien być wspierany. Tytułowi dżentelmeni są nie tylko pomostem. My wspieramy i sami jesteśmy wspierani. Wykorzystuje się coś, co jest naszą cechą charakteru, nie zaś tylko częścią pracy, wyglądu czy umiejętności.

Dzięki kalendarzowi z roku na rok udaje się zebrać dla dzieci coraz większe kwoty. Jest zatem szansa, że "Dżentelmeni" jako idea przetrwają? Bo podobno stajemy się niewrażliwi...

- Naprawdę? Potrafimy się przecież do tej naszej narodowej wrażliwości wspaniale zmobilizować. Muszę tu oddać pokłon Olivierowi Janiakowi, bo to na nim skupia się odpowiedzialność za to, jak wyglądają kolejne edycje "Dżentelmenów". Olivier nie pozostaje przy jednym pomyśle, który kiedyś przyszedł mu do głowy. Przeciwnie - cały czas próbuje w tej samej idei znaleźć coś nowego. Wierząc w jego wrażliwość, jestem pewien, że nie zabraknie mu inwencji. Poza tym... jestem spokojny, bo wiem, że w przypadku tej akcji nie kwestia "jak" jest ważna, lecz - "po co". "Po co" pozostaje zawsze to samo, "jak" to rzecz wyboru Oliviera i wspierających go osób. Tych zaś jest wokół niego coraz więcej. Może dojdzie kiedyś do edycji, która skupiłaby wokół siebie uczestników wszystkich dotychczasowych akcji? Byłaby to wielka sprawa.

W tym roku jesteście panowie wystylizowani na lata 70. Podobały się wam te przebieranki?

- Oczywiście, było super. Dla aktorów przebieranki to rzecz naturalna, by nie powiedzieć: chleb powszedni. Zwykle ma to miejsce, gdy pracujemy w teatrze lub filmie. Tymczasem w tej sesji nie przebieramy się, by stać się kimś innym. To my przeniesieni do lat 70. - tacy, jacy byliśmy, nie tylko pod względem wizualnym. Odnosi się to także do piosenek, które interpretujemy.

No właśnie! Na płycie, dołączonej do kalendarza, śpiewa pan "Zielono mi" Agnieszki Osieckiej.

- Skonstruowano ją na zasadzie zbioru wielkich przebojów lat 70. Z całej plejady twórców tamtej dekady, na płycie znalazł się prawdziwy top. Każda z 12 piosenek znana jest nam bardzo dobrze - są tu utwory Kofty, Młynarskiego, Grechuty, Osieckiej. Od razu będziecie Państwo chcieli wtórować! Czy zrobiliśmy nasze wersje dobrze? Na tyle, na ile każdy z nas potrafił. Nie jesteśmy prawykonawcami, trudno nam się mierzyć z mistrzami. Przegralibyśmy... Nie to jest najważniejsze, kto jest lepszy. Ważne jest to, że jeżeli mamy się już bawić, to bawmy się dla kogoś.

A więc "Dżentelmenów" warto mieć, ponieważ...?

- Kalendarz jest czymś, co mówi o upływającym czasie. Ale mieć na ścianie kalendarz, który ten czas zatrzymuje, to coś naprawdę wyjątkowego.

Rozmawiał Maciej Misiorny

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Piotr Polk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy