Reklama

Olga Bołądź: Co w życiu jest ważne?

To był dla niej niezwykle ciekawy zawodowo rok. Zagrała dwie ważne role: zagubionej agentki i delikatnej lekarki.

Co pomyślałaś po przeczytaniu scenariusza do 5. serii "Lekarzy"?

Olga Bołądź: - Że to będzie niesamowita przygoda i ciekawe doświadczenie. Bardzo się cieszyłam, choć tak naprawdę jeszcze wtedy nie wiedziałam, na co. Zagrać młodą, ambitną lekarkę, w dodatku neurochirurg - to jest coś! A gdy pierwszy raz weszłam na plan i zobaczyłam sprzęt medyczny, oniemiałam. Pomyślałam: wow, ten sprzęt jest prawdziwy! Byłam pod wrażeniem profesjonalizmu ekipy, która wszystko przygotowała. Nie mogłam się też doczekać spotkania z Borysem Szycem, z którym mamy sporo wspólnych scen. Wcześniej spotkaliśmy się na planie "Czasu honoru", ale tam jego postać staje się moim śmiertelnym wrogiem.

Reklama

Granie neurochirurga jest chyba wymagające. Musiałaś opanować skomplikowane słownictwo, obsługę tych wszystkich narzędzi...

- Kilka tygodni przed rozpoczęciem zdjęć zaczęłam sobie wszystko układać w głowie. Ponieważ do filmu Patryka Vegi "Służby specjalne" musiałam obciąć włosy na krótko, wymyśliłam że dr Anna Zaniewska ma być taka, jak Audrey Tautou: drobna, delikatna, odrobinę zabawna, z nieśmiałym uśmiechem. Wyszukałam sobie kilkadziesiąt zdjęć Audrey, powiesiłam na ścianach w moim mieszkaniu i codziennie na nią patrzyłam. Zastanawiałam się nad tym, gdzie ukrywa się ten cały urok, chciałam go trochę ukraść dla Anki Zaniewskiej. To było szaleństwo.

To była chyba miła odmiana, zagrać delikatną kobietę, szczególnie po roli twardej policjantki Białko, w którą wcieliłaś się w "Służbach specjalnych"?

- Tak. Do roli Białko musiałam zmienić się fizycznie. Ostro trenowałam, byłam na diecie, obcięłam włosy prawie na zero, cały czas chodziłam w sportowym stroju i w ciężkich butach.

Zaakceptowałaś swój nowy wygląd?

- Nie od razu. Na początku było ciężko. Nie podobałam się sobie. Ale z czasem przywykłam.

Magdalena Różczka przyznała kiedyś, że spędziła wiele godzin w prawdziwej sali operacyjnej, bo chciała zobaczyć, jak to wygląda naprawdę. A ty?

- W prawdziwym świecie to wygląda jeszcze lepiej! Udało mi się spędzić trochę czasu w warszawskim szpitalu przy ul. Banacha ze wspaniałym lekarzem Markiem Prokopienko. Medycyna w Polsce jest wysoko rozwinięta. Podczas pierwszej operacji, którą widziałam, o mały włos nie zemdlałam. Wszystko przez to, że ze strachu nic wcześniej nie jadłam. Gdy wyszłam zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza, jedna z pań anestezjologów dała mi baton. Pomogło. Potem już nie myślałam o sobie. Byłam coraz bardziej ciekawa tego, co się dzieje przy pacjencie. Zmroziła mnie precyzja, z jaką działają lekarze, fakt, że o naszym życiu decyduje ułamek milimetra. Takie doświadczenie uczy, co w życiu jest naprawdę ważne.

Czy to znaczy, że nie boisz się widoku krwi? Musiałaś kiedyś komuś pomóc?

- Wciąż mam przy sobie plastry, bo mój synek, jak chyba większość małych chłopców, ciągle coś sobie robi, a to się skaleczy, a to zadrapie. Normalna rzecz. A jeśli chodzi o poważniejsze sprawy... Przypominam sobie taką jedną: starszy mężczyzna zasłabł na ulicy. Zareagowałam, podeszłam, trzeba było wezwać pogotowie. Ludzie mówili: to na pewno pijak. Pomyślałam: A jak nie? A jeśli to cukrzyca albo inna poważna choroba? Nie można obojętnie przechodzić obok takich sytuacji!

Rozmawiała Marta Pyrko

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

TV14
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy