Nie powiedziałam ostatniego słowa
- Im więcej się wokół dzieje - wszyscy gadają, pies szczeka, tętni życie - tym lepiej mi się pracuje - mówi Agnieszka Pilaszewska. Teraz aktorka i scenarzystka debiutuje jako pisarka.
Pani książka umili nam oczekiwanie na czwartą serię "Przepisu na życie", która wróci dopiero wiosną...
- Myślałam, że książka ukaże się już po emisji serialu, ale rzeczywiście w tej sytuacji ma szansę umilić ten czas wszystkim, którzy pamiętają bohaterów "Przepisu na życie".
To będzie dokładnie to, co widzieliśmy na ekranie, czy pojawią się też nieco inne wątki?
- Zwykle jest tak, że najpierw pisze się książkę, a kiedy interesują się nią twórcy filmowi, przerabia się ją na scenariusz. Zastosowałam odwrotną kombinację - najpierw napisałam scenariusz, a potem powieść. Byłam bardzo ciekawa, czy podołam i jaki to będzie miało przebieg. Nie spodziewałam się, że pisanie książki da mi tak dużą satysfakcję. Pisanie scenariusza serialu to żelazne zasady, bo serial opowiada się obrazem, książka to słowo, które uruchamia wyobraźnię. Pociągnęło mnie parę razy w różnych kierunkach, stworzyłam opisy i szczegóły, których w serialu nie było.
Czerpie pani pomysły z życia? Bohaterowie serialu mają cechy ludzi, których Pani zna?
- Nawet w filmowych cyborgach doszukujemy się cech znajomych, podejrzanych czy zaobserwowanych. Ale świat "Przepisu na życie" to świat wymyślony. Prawdziwe życie często jest banalne, nudne albo okrutne, mój serial miał być bajką, która go uprzyjemni. Nie interesowało mnie odwzorowywanie rzeczywistości, pouczanie czy moralizowanie. To wszystko. Spisywanie życia byłoby marnowaniem pieniędzy stacji i czasu widzów.
Śledziła pani oglądalność?
- Powiem za Tadrachową, którą gram w Teatrze Współczesnym w "Moralności Pani Dulskiej": "Takie czasy dzisiaj, takie czasy...". Tego się nie da uniknąć. I owszem, byłam ciekawa, czy widzowie zainteresują się serialem, polubią bohaterów.
Czy to właśnie dzięki sympatii widzów tak rozwinęła się rola Mai Ostaszewskiej?
- Z całym szacunkiem dla widzów - to byłaby nikczemna manipulacja. Postać Beaty Darmięty i jej przypadki zostały zaplanowane dużo wcześniej, niż widzowie mogli ją obejrzeć na ekranie, tak, jak losy wszystkich bohaterów. To nie jest przedsięwzięcie interaktywne. Ale nie ma serialu bez aktora, aktor to medium. Maja Ostaszewska jest medium genialnym, potrafi zagrać wszystko! Serial miał wielkie szczęście do obsady, jestem zachwycona, że tak wspaniali moi koledzy zgodzili się w nim zagrać.
Pisząc pierwszą serię nie wiedziała pani, kto zagra główne role, prawda?
- O, jako debiutantka nawet nie próbowałam sobie tego wyobrazić! Może kiedyś będę mogła stworzyć cały scenariusz z myślą o konkretnym aktorze...
Trzeci sezon kończy się wypadkiem Jerzego, ale on przeżyje?
- Nie wiadomo (śmiech)!
Ale to prawda, że kręciliście część zdjęć w Toskanii. Skąd pomysł na to miejsce?
- To miała być Toskania, ale ze względów produkcyjnych, zdjęcia zostały przeniesione do Umbrii, zwanej zielonym sercem Włoch. Uwielbiam tej kraj, właśnie skończyłam pracę nad scenariuszem, w którym akcja częściowo rozgrywa się na Sycylii i nie jestem szczęśliwa, bo było mi dobrze, mimo że byłam tam jedynie w wyobraźni.
To fascynujące, że po tylu latach pracy aktorskiej, niespodziewanie odnajduje się pani w innym zawodzie!
- Mnie też to fascynuje. Zadebiutować w nowym zawodzie można w każdym wieku. Nie powiedziałam w tej kwestii ostatniego słowa, mam parę pomysłów w zanadrzu (śmiech).
Podobno napisała pani musical.
- Właśnie trafił w ręce producentów i sama jestem ciekawa, co dalej z nim będzie.
Czytałam też o nowym pani serialu, tym razem o samotnym ojcu.
- Tak, ma powstać, na razie niewiele mogę o tym powiedzieć. Bardzo dużo się dzieje w mojej głowie! (śmiech). Trochę mi żal, że tak późno zaczęłam, boję się, że nie zdążę ze wszystkimi moimi projektami, z drugiej strony chcę wierzyć, że wszystko ma swoje miejsce i czas. I cieszę się, że książka "Przepis na życie" trafi do księgarń.
Rozmawiała Anna Janiak