Na szczycie świata
Jako podkomisarz Johnson ma dar przyłapywania przestępców na kłamstwie. - Prywatnie o takie rzeczy nie muszę się martwić. Mąż mnie nie oszukuje, dzieci kochają, cały świat się do mnie śmieje - przyznaje Kyra Sedgwick.
Lubi pani szczere, choć nie zawsze dyskretne pytania? Jak na kobietę 48-letnią, wygląda pani rewelacyjnie. Jakim cudem?
Kyra Sedgwick: - To dlatego, że kocham i jestem kochana. Niewiele moich koleżanek ma tyle szczęścia, co ja. Od dawna jestem żoną tego samego faceta - Kevina Bacona. Chemia między nami jest idealna, nawet na planie. Mąż przecież reżyserował jeden z odcinków serialu 'Podkomisarz Brenda Johnson'.
I to podobno dla niego zdecydowała się pani po siódmym sezonie... zrezygnować z roli?
- Na czas pracy nad serialem przeprowadziłam się z 'naszego' Nowego Jorku do Los Angeles. Kevina widywałam rzadko. Brakowało mi też szumu naszego ukochanego miasta... To jednak nie było powodem odejścia.
Co więc za tym stoi? W Polsce właśnie rusza szósta, przedostania seria. Podobno to podczas jej kręcenia powiedziała pani jasno i wyraźnie: Odchodzę.
- Szósta seria była rzeczywiście przełomowa. Szło nam wspaniale, dostawałam nagrodę za nagrodą: Złoty Glob, Emmy, People's Choice, wiele innych. Telewidzowie mnie uwielbiali - niektórzy za bardzo, wręcz fanatycznie. Ludzie marzyli, by się te nasze policyjne przygody nigdy nie skończyły.
- Moja bohaterka zajmowała się szczególnie trudnymi przypadkami zabójstw, była szkolona w CIA, wreszcie została 'zamykaczem'. To od niej zależało, kiedy śledztwo w danej sprawie powinno zostać zamknięte. Wtedy pomyślałam sobie: 'I co?Będziemy to ciągnąć bez końca, aż wreszcie zaczniemy naszych widzów nudzić?' Czas na finał. Dopóki sprawiamy ludziom radość - zamykamy!
Wracając zaś do spraw sercowych... Mam podejrzenie, że radzi sobie pani tak dobrze w sferze życia prywatnego, bo pani mama była psychologiem rodzinnym.
- Trochę tak. Szczęście to jednak potrawa wieloskładnikowa. Oboje z mężem byliśmy jako aktorzy na szczycie świata. Ja sama mam przecież gwiazdę na Bulwarze Sław w Los Angeles. Mogło nam odbić. Zamiast tego zrozumieliśmy, że wcale nie chcemy być doskonali i zawsze wielbieni. Bez tego okropnego, hollywoodzkiego egoizmu życie jest piękniejsze, a bycie razem łatwiejsze.
4 września obchodzicie 25. rocznicę ślubu. Jakie ma pani marzenia?
- Spełniłam wszystkie (śmiech). Nasze dzieci - syn Travis i córka Sosie - próbują swych sił w aktorstwie. Udzielam im lekcji. Nie wiem, czy jestem dobrą nauczycielką. Chwalą mnie jednak za cierpliwość. No, ale życie to nie tylko praca. Kocham podróże i jazz. Polubiłam gotowanie.
- A pamiętam, gdy w 1989 roku grałam dziewczynę Toma Cruise'a w dramacie 'Urodzony 4 lipca', oznajmiłam w jakimś wywiadzie: 'Stanie w kuchni jest poniżej godności nowoczesnej kobiety'. Myliłam się! Na szczęście z wiekiem przychodzi mądrość.
Rozmawiał Maciej Misiorny.