Mocno stąpam po ziemi
Zaczynała od... potężnej lekcji pokory, dziś twardo stąpa po ziemi. Ma za sobą plotki o swoim małżeństwie, a przed sobą... - Rozpoczynam pracę nad nową płytą! - uśmiecha się Helena Vondračkova.
Polacy pokochali ją w 1977 roku, kiedy zaśpiewała "Malowany dzban". Do dziś na koncertach proszą o tę piosenkę. - Dzisiaj szukam nowych piosenek, melodii, inspiracji - mówi.
Rozmawiamy w jednym z warszawskich hoteli, za oknem mając panoramę Warszawy. Helena Vondračkova dobrze mówi po polsku, bywa tu dość często i szczerze lubi nasz kraj.
- Przyjechałam na nagranie "Jaka to melodia?". Lubię ten program, atmosferę, którą tworzą w nim młodzi ludzie, ich profesjonalizm - zachwala.
Z zachwytem mówi też o urokach Opery Leśnej w Sopocie. - Do dziś wspominam mój występ w 2008 roku. Sopot jest niepowtarzalny! - uśmiecha się. - Tam też śpiewała Pani kiedyś "Malowany dzban"... - wtrącam. - Mam piękne wspomnienie festiwalu z 1977 roku w Sopocie, gdzie zostałam nagrodzona za tę piosenkę, ale ileż można o niej mówić? To już nudne - kończy temat.
Mówi z lekką chrypką, za co przeprasza, tłumacząc, że właśnie wróciła z Florydy. - Przez różnicę temperatur trochę się przeziębiłam - tłumaczy.
Do USA pojechała z mężem, by odpocząć. Zrelaksowana, opalona, uśmiechnięta wygląda olśniewająco. Jest też w znakomitej formie artystycznej. Właśnie promuje płytę "On Broadway" - CD i DVD z zapisem koncertu z przebojami musicalowymi.
- Bardzo lubię ten gatunek. W 1992 roku po raz pierwszy wystąpiłam na scenie teatralnej w czeskiej wersji "Nędzników", potem były "Koty", "Hello Dolly" na Słowacji... Dlatego kiedy teraz zaproponowano mi nagranie koncertu z przebojami z musicali, ani chwili się nie wahałam. Zaprosiłam do udziału wielu artystów, jest wśród nich Jiří Korn, z którym śpiewam piosenkę z "Dirty Dancing" wraz z układem choreograficznym - mówi.
Pytam, czy lepiej czuje się w studiu nagraniowym, czy na scenie. Nie odpowiada od razu, zastanawia się: - Ogólnie lubię moją pracę. Jednak koncert na żywo, kiedy człowiek ma kontakt z ludźmi to wyjątkowo ciekawe, bardzo intensywne wydarzenie - mówi z namysłem.
Piosenkarka podkreśla, że ma teraz ręce pełne roboty. Oprócz pracy nad nową płytą, szykuje się do udziału recitalu, do którego zaprosiła wiele młodych talentów. Tych, po programach typu talent-show, ostatnio nie brakuje ani w Polsce, ani w Czechach.
Pytam, co sądzi o takim szybkim dojściu do sławy.
- Moja droga do kariery, do show-biznesu była trudna, biedna, z lekcją pokory. Zaczynałam od małości, wszystko musiałam zdobyć sama. Dzięki temu teraz mocno stąpam po ziemi, nie odlatuję, nie mam absurdalnych wymagań. Takie nagłe "pięć minut" może młodym szkodzić, bo zbyt szybko odrywają się od ziemi... Choć z drugiej strony, ludzie, którzy chcą coś pokazać, mają na to szansę i to trzeba docenić - podkreśla.
Jej azylem jest dom na przedmieściach Pragi, gdzie mieszka z ukochanym mężem. Kiedy w 2003 roku poślubiła młodszego o siedem lat przedsiębiorcę, Martina Michala, czeska prasa nie dawała im spokoju. Plotkowano o nich i wróżono im rychłe rozstanie. Dziś złośliwych komentarzy jest mniej.
- Teraz jest lepiej, bo po kilku wygranych przeze mnie i męża procesach bardziej uważają na to, co piszą - mówi szorstko i dodaje: - Złośliwe komentarze na mój temat sprawiają, że jest mi przykro, ale kiedy zaczyna ich być za dużo, mogą przynosić realne straty. Na przykład, kiedy sponsorzy zaczynają się wycofywać z organizacji koncertów. Dlatego jeśli trzeba, zdecydowanie walczę o swoje dobre imię.
Zdecydowanie chętniej mówi o zwierzętach - psie i kocie, które dzielnie asystują jej w pracach ogrodowych. Helena własnoręcznie dba o swoje kwiaty.
- Wystarczą ręce po łokcie urobione w ziemi i zapominam o całym świecie - śmieje się. Sąsiedzi ją lubią, zawsze chętnie służą pomocą, a teraz... wyzwała ich na pojedynek. - To zawody tenisowe Helena's Cup, które organizuję dla przyjaciół - wyjaśnia. - Bo tenis to jeszcze jedna moja wielka pasja!
Anna Janiak