Reklama

Miłość zza morza

Wszystko wskazuje na to, że Mirka, którą gra w serialu "Nad rozlewiskiem..." rozpoczyna nowy rozdział swego życia. Znacznie lepszy od poprzedniego. Od jakiegoś czasu wiele zmieniło się też u aktorki. W jednym i drugim przypadku sprawiło to gorące uczucie, które, jak wiadomo, czyni cuda.

Pani fani się cieszą. W obecnie emitowanej, czwartej serii opowieści znad rozlewiska Mirka będzie pojawiać się coraz częściej.

Sylwia Arnesen: - Co mnie niezmiernie cieszy, za każdym razem powrót na plan oznacza spotkanie ze wspaniałą ekipą i piękną przyrodą. Nad rozlewiskiem wszystko jest wyjątkowe i działa na mnie kojąco.

Pani bohaterka była dotąd zdecydowanie czarnym charakterem.

- Ktoś taki musiał się trafić, żeby obraz był pikantniejszy, ciekawszy. I faktycznie Mirka, osoba konkretna i niezależna, a przy tym podstępna egoistka, nie liczyła się z nikim i z niczym, realizując swoje pomysły na przekór innym. Na szczęście po wypadku w życiu Mirki rozpoczął się nowy rozdział. Jej postać nabierze jaśniejszych kolorów.

Reklama

Duży wpływ na tę przemianę ma Maciej który pokochał Mirkę. Czy ona odwzajemni jego uczucie?

- Zobaczymy. Myślę, że jej sposób bycia do tej pory był spowodowany samotnością, brakiem zaplecza emocjonalnego ze strony kogoś, na kim mogłaby się wesprzeć i działać w duecie. Maciej więc spadł jej jak prezent z nieba!

Mirka znalazła miłość nad rozlewiskiem, pani zaś... za morzem!

- Ściślej mówiąc: zza morza. Magnus, mój mąż, jest Norwegiem, ale poznaliśmy się w Polsce. Studiował reżyserię w łódzkiej filmówce, którą ja też kończyłam, tak więc, można powiedzieć, że połączyła nas szkoła.

Zmieniła pani nazwisko, a to dla aktorki posunięcie ryzykowne.

- Na pewno, ale nie chciałam sobie zamykać możliwości zaistnienia na norweskim rynku. Dla nich moje nazwisko panieńskie - Juszczak - było nie do wymówienia! Dość szybko udało mi się dostać rolę w znanym norweskim serialu pt. 'DAG', gdzie przyjęli mnie jak swoją - bo i nazwisko znane, i wygląd skandynawski! Nie dostrzegają tam we mnie nic słowiańskiego.

Radzi sobie pani z norweskim?

- Coraz lepiej. Śmieszne jest to, że mąż mówi do mnie po polsku, a ja do niego po norwesku!

Gdzie pani obecnie więcej gra, w Polsce, czy w Norwegii?

- Mniej więcej po równo. Ostatnio zagrałam gościnnie w 'Komisarzu Aleksie', wcześniej, w Polsce, kręciliśmy film 'Warszawa', którego reżyserem był Igor Devolt, Norweg, też po łódzkiej szkole. Poza mną polską obsadę stanowił Andrzej Chyra, a graliśmy to po angielsku.

Podróże przez Bałtyk nie męczą?

- Latam samolotem. Droga z mojego domu w Oslo do Warszawy zajmuje około 5 godzin. A z Warszawy do Wrocławia, gdzie mieszka moja mama, trwa czasem znacznie dłużej. Z tego wniosek, że odległość to jednak pojęcie względne.

Rozmawiała Jolanta Machaj.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: NAD
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy