Mikołaj Krawczyk: Rola życia? Bycie tatą
Olivier w "Barwach szczęścia", Łukasz w "Przyjaciółkach" i Ksawery w "Strażakach". Mikołaj Krawczyk opowiada o muzycznej pasji i o tym, jak spełnia się w roli taty cudownych chłopców.
Nie męczy cię popularność i brak anonimowości?
Mikołaj Krawczyk: - W moim środowisku rozpoznawalność jest normą, to pochodna aktorstwa i prędzej czy później większość z nas jej doświadcza. Byłbym jednak hipokrytą, gdybym powiedział, że popularność nie jest przyjemna, choć ma ona również drugą, mniej radosną stronę. Często przeszkadza w zachowaniu prywatności. Dzisiaj mało kogo interesuje ścieżka zawodowa, liczy się sensacja i skandal.
Jak sobie radzisz z takim, a nie innym nastawieniem kolorowej prasy?
- Na studiach nikt nas nie przygotowywał na niespodzianki ze strony mediów. Zresztą żadne teoretyczne zajęcia nie dałyby gotowej recepty na to, jak zachować się w konkretnej sytuacji. Dopiero zmierzenie się z nią twarzą w twarz daje pewną wiedzę. Nie zamierzam jednak rezygnować z aktorstwa tylko dlatego, że ktoś napisał o mnie nieprawdziwe informacje. Dla mnie profesja, którą wykonuję, to absolutny priorytet, chociaż nie traktuję jej w kategorii jakiejś szczególnej misji czy posłannictwa.
Dlaczego?
- To zawód przede wszystkim użytkowy, wręcz rzemieślniczy, wymagający ciągłych, czasochłonnych prób. Mimo że cierpliwość nie zawsze jest moją mocną stroną, uwielbiam intensywny okres przygotowań do roli, zastanawianie się, co dana postać myśli, w jaki sposób postępuje, jaka jest jej filozofia życiowa. Oczywiście serial rządzi się własnymi prawami i pracując w nim, mamy mniej czasu na przygotowanie się, niż grając w filmie czy teatrze, ale to też jest niezły, dający niezbędne doświadczenie trening.
Dlatego zaraz po studiach zdecydowałeś się na "Pierwszą miłość"?
- W czasach, kiedy studiowałem, występowanie w reklamach i serialach nie było zbyt dobrze widziane, wręcz dyskredytowało to aktorów. Szkoła aktorska jest jednak tylko pewnym etapem, a ja musiałem myśleć perspektywicznie, zadbać o swoją przyszłość. Nie da się ukryć, że serialowe produkcje to nasz chleb powszedni.
Teraz oglądamy cię w "Barwach szczęścia", "Przyjaciółkach", zagrałeś też w drugim sezonie "Strażaków". Nie za dużo na raz?
- Aktorstwo jest moim wyuczonym zawodem, w nim najbardziej i najlepiej się spełniam. Lubię pracować z ludźmi, twórczo się z nimi spierać, robić burzę mózgów na planie. Niekiedy wizja reżysera kłóci się z moimi wyobrażeniami na temat bohatera, którego gram, ale to on ogarnia całość, a ja znam swoje miejsce w szeregu. Z drugiej strony jestem bardzo krytyczny w stosunku do siebie i nie lubię oglądać się na ekranie. Zazwyczaj uważam, że mogłem pewne rzeczy zrobić lepiej, inaczej.
Aktorstwo nie jest twoim jedynym zajęciem. Od dwóch lat udzielasz się także jako wokalista i gitarzysta.
- Od małego pociągała mnie muzyka, a Rockoholik, który założyłem i w którym występuję, jest spełnieniem moich kolejnych zawodowych marzeń. Gramy współczesnego amerykańskiego rocka. Dużą wagę przywiązujemy do brzmienia oraz polskich tekstów, które również piszę - ten talent odziedziczyłem po dziadku, który był dziennikarzem. Chcemy dotrzeć do polskiego odbiorcy, stąd pomysł, by pojawić się na kilku muzycznych festiwalach. Nie sztuką jest granie w piwnicy, lecz pokazanie się szerszej widowni.
Jesteś również ojcem bliźniaków. Jak odnajdujesz się w tej roli?
- Gdybyś zapytał, jaka jest moja wymarzona rola, teraz z pełną odpowiedzialnością odpowiedziałbym, że rola ojca. Mam dwóch synów, którzy są moimi przyjaciółmi na dobre i na złe. Nasze relacje i więź są nierozerwalne, a podobieństwo patrzenia na świat zaskakujące. Najpiękniejsze jest to, że w tej roli - ojca, nie muszę niczego grać i nie przeszkadza mi brak prób i brak dubli. To moja życiowa rola, choć niełatwa, ale jakże przyjemna i niedająca się porównać z niczym innym.
Rozmawiał Artur Krasicki.