Reklama

Mielcarz wraca do "The Voice of Poland"

Piękna Ligia z "Quo vadis", Magdalena Mielcarz, wraca na stare śmieci. Prowadziła już przecież 1. edycję "The Voice of Poland", za partnera mając Huberta Urbańskiego. Teraz będzie w trio z Tomaszem Kammelem i Maciejem Musiałem.

Odnosi pani wrażenie, że wraca do domu, który dobrze zna?

Magdalena Mielcarz: - Trochę tak. Miejsce jest rzeczywiście znajome, bezpieczne, kręcimy w tym samym studiu, znam ekipę. Z drugiej strony sporo tu nowości, nieco inny format. Napędza mnie to.

Jak mam to rozumieć?

- Teraz jako prowadzący od początku jesteśmy zaangażowani w to, co się dzieje z uczestnikami. To my z nimi rozmawiamy, my im kibicujemy. Mnie samej bardzo na nich zależy. Ktoś mi się podoba, chciałabym, by poszedł dalej, myślę o nim, trzymam kciuki. Dzięki temu, że robię wywiady, nasze relacje dodatkowo się zacieśnieniają. Ja w ogóle jestem wielką fanką "The Voice of Poland".

Reklama

Dlaczego?

- Bo to program, który opiera się na talencie, a nie na tym, że ktoś strzeli uchem w drzwi i jest sensacja.

Obserwowałem panią przy pracy. Przepytuje pani uczestników z iście dziennikarskim zacięciem!

- Wracam do korzeni: to przecież jeden z moich zawodów wyuczonych. Tu mam szansę uprawiać dziennikarstwo od strony, która interesuje mnie najbardziej: zbliżając się do człowieka, nie zaś do suchych faktów. Ja w ogóle uwielbiam podpatrywać ludzi. Jedni są hop do przodu, inni zamknięci i skryci. Ogromnie mnie to ciekawi.

Przemawiają do pani raczej ci z wątpliwościami, czy ci zdający się mówić: jestem tu, by zwyciężyć?

- Lubię, gdy ktoś, kto nie wierzy w siebie, okazuje się najlepszy. Była taka sytuacja: chłopak, najskromniejszy z całej grupy, miał wielkiego stracha. Nie wiedział, jak mu pójdzie. Tymczasem odwróciły się cztery fotele! Sprawiał po tym wszystkim wrażenie zahipnotyzowanego, chyba myślał, że to sen, że nie dzieje się naprawdę. Mamy też paru "samograjów", urodzone gwiazdy. Potrafią być uroczy! Ta ich pewność siebie bywa zresztą maską, pod którą starannie ukryli tremę. W końcu ile razy w życiu zdarzyło im się występować przed Edytą Górniak, Justyną Steczkowską, Markiem Piekarczykiem, Baronem i Tomsonem jednocześnie?

Dla pani to kolejny dzień pracy. Do studia przychodzą całe rodziny, jest nawet pies. Jak to przetrwać?

- Żeby nie paść, muszę się w środku dnia zresetować, ucinając sobie krótką, 15-minutową drzemkę. Spadku formy nie da się tu jednak mieć długo. Wystarczy spojrzeć na kogoś, dla kogo bycie w "The Voice..." jest wszystkim, i energia wraca.

Przygotowuje pani singiel "Silver dream".

- Kończymy miksowanie, będzie jak świeże bułeczki - gotowy na początek emisji. Rzecz jest o tyle ciekawa, że biorę udział w programie muzycznym, a przypadkiem mnie samą interesuje wejście w ten świat. Nie mam jednak potrzeby bycia na świeczniku.

Co więc jest ważne?

- Satysfakcję sprawia mi to, że robię swoje, dłubię w materiale, nie nastawiając się na nic. Jeśli singiel przy okazji komuś się spodoba, bardzo mnie to ucieszy. "Silver dream" nie będzie muzyką mainstreamową, lecz raczej offową, sprzyjającą wyciszeniu, z nurtu, który sama uwielbiam - chill out.

Muzyka to pasja, czy coś, czemu poświęca się pani przy okazji?

- Tworzę ją trochę na boku, ale z pasją. Serce bije mi mocniej za każdym razem, gdy wchodzę do studia. W tej kwestii nie da się oszukiwać, to zew natury. I proszę, co za zbieg okoliczności - to, że w "The Voice..." jestem otoczona wokalistami, jest dla mnie wielką radością, przywilejem, bo sama czegoś się od nich uczę.

A czego pani szuka w muzyce?

- Zwykle czegoś, co mnie poruszy. Chcę, żeby było tak, że jak zamknę oczy, mogę poczuć, że znalazłam się w innym, magicznym świecie. Oto idealna sytuacja: siedzę w domu, zamykam oczy, włączam płytę i... rzeczywistość znika. Nie jestem już w Warszawie czy Łodzi, przenoszę się zupełnie gdzie indziej. O, jak fajnie odbyć taką trzyminutową podróż, a potem wrócić na ziemię! Szukam tego jako słuchacz, zależy mi również na tym, żeby coś takiego dać innym.

Wróćmy jeszcze do "The Voice...". Jakie warunki trzeba spełnić, żeby mieć choćby cień szansy na sukces?

- Ważny jest pomysł na siebie. To już nie są czasy, kiedy ludzie z wytwórni przychodzą i mówią: słuchaj, ty masz mieć blond włosy i mini, a ty dredy i szaleńczo nimi potrząsać. Nie. Wszyscy w "The Voice..." świetnie śpiewają. Teraz najważniejsza sprawa to koncepcja, która będzie spójna muzycznie i wizerunkowo. Ktoś, kto wie, jaką muzykę chce śpiewać, kto będzie się tego trzymać i nie da się przerobić - ma szansę. Druga rada: należy obrać ścieżkę ściśle muzyczną, nie iść pobocznymi drogami, gwiazdorstwem. Na pewno dalej się wtedy zajdzie! Trzecia rzecz to cierpliwość. Jeśli wierzysz, że coś sobą prezentujesz, czekaj. Nie od razu przecież Rzym zbudowano.

Rozmawiał Maciej Misiorny.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy