Metamorfoza Magdy Gessler
Szalenie pracowita, kreatywna, z pasją - to najbardziej rozpoznawalna restauratorka w naszym kraju. Niedawno Magda Gessler schudła kilkanaście kilo!
Cóż za metamorfoza! Jak pani tego dokonała?
Magda Gessler: - Od lekarza medycyny holistycznej Krzysztofa Gojdzia dostałam propozycję kilku zabiegów odchudzających. Serdecznie podziękowałam i nie skorzystałam, ponieważ nie mam czasu (śmiech). Postanowiłam zadbać o siebie w inny, znany mi sposób i... przeszłam na białą dietę.
Nic mi to nie mówi.
- Zrezygnowałam z czerwonego mięsa, czerwonego wina, choć od czasu do czasu pozwalam sobie na kieliszek szampana, który dodaje animuszu. Jem głównie białe warzywa, przygotowane bez wody ani tłuszczu. W mojej kuchni często goszczą seler, pietruszka, szparagi i skorzonera (wężymord). Nie jem ciast ani słodyczy, których i tak nie lubię... Za to piję soki z cytrusów oraz czarną gorzką kawę, z której nie potrafię zrezygnować. Nie odmawiam sobie dobrze uwędzonej szynki i białego sera. Świetnie się czuję i mam zdecydowanie więcej energii, której bardzo potrzebuję.
Patrząc na pani "zajętości", śmiem twierdzić, że doba jest zdecydowanie za krótka.
- Prowadzę trzy programy telewizyjne, w lipcu wydaję drugą edycję mojego przewodnika po najlepszych restauracjach i hotelach w Polsce, a w najbliższych planach mam jeszcze wystawę malarstwa.
Jak pani znajduje na to czas?
- Wszystkie działania dodają mi energii. Świetnie się czuję, kiedy pracuję, gdy jestem wśród ludzi, którzy podzielają moje pasje. Oczywiście zdarza mi się myśleć, że może lepiej byłoby mieć więcej wolnego, ale w moim wieku jest to uciekanie przed czasem. Nie daję sobie prawa do narzekania ani do zmęczenia, choć czasem potrzebuję kwadransa na zregenerowanie sił.
I te napoleońskie drzemki wystarczają?
- O dziwo... tak!
Czy pani jeszcze marzy?
- Pewnie, że tak. Marzę o dobrej przyszłości moich dzieci. Tadeusz miał 13 lat, a Lara siedem, kiedy całkowicie poświęciłam się pracy. Mam świadomość, że tego czasu nie da się cofnąć. Z drugiej strony wcale nie chciałam żyć "stacjonarnie". Brak swobody przy mojej zbuntowanej duszy bardzo mi przeszkadzał. Marzę więc, żeby moje dzieci stworzyły rodziny, w których będę mogła zagościć.
Myśli pani, że byłaby dobrą babcią?
- Jestem tego pewna!
Dużo mówi się o Larze, a mało o Tadeuszu...
- Tadeusz jest wielką indywidualnością, intelektualistą w kuchni. Jest człowiekiem sprawiedliwym, wymagającym wobec siebie i innych, a do tego wszystkiego gotuje lepiej niż ja!
Rozumiem, że został genetycznie uwarunkowany na prowadzenie restauracyjnego biznesu?
- To prawda. Wyrastał w wielokulturowej Europie. Tak samo jest mu bliska Hiszpania, jak Niemcy i Polska. Prowadzi restaurację, maluje, fotografuje... Czasem przypomina mi Woody’ego Allena. Żyje w fantastycznym związku i właśnie przymierza się do bardzo ambitnego projektu.
Jaką jest pani teściową?
- Staram się nią nie być. Uważam, że każdy dokonuje własnych wyborów. Czasem trudno się z nimi zgodzić, ale nigdy nie ingerowałam w wybory swoich dzieci. To raczej one zmieniają mój świat.
W jaki sposób?
- Rozmawiamy, gdy tylko możemy. Ich punkt widzenia na wiele spraw jest dla mnie bardzo cenny. "Kuchenne rewolucje" dają motywację do życia, z kolei "MasterChef" motywuje do zachowania dyscypliny. Przy moim indywidualizmie i anarchistycznej postawie, podporządkowanie się ścisłym regułom wydawało mi się niemożliwe. Tak twardy rygor jest nokautem dla mojej artystycznej duszy (śmiech).
Trochę pokory nie zaszkodzi...
- Z Ewą Leją, producentem "MasterChefa", pracuje się świetnie. Potrafi mnie zdyscyplinować.
Zaraża pani optymizmem i życiową energią. Czego życzyłaby pani kobietom?
- Życzę im, żeby stawiały sobie wyzwania, miały pasję życia i czerpały z tego radość. Co nie znaczy, że mają wierzyć w to, że jest to życie łatwe... Nie jest! Czasem zazdroszczę stabilnym, wielopokoleniowym rodzinom, bo ma to swoje zalety, a mnie nie było dane. Po śmierci pierwszego męża moje życie przewróciło się do góry nogami. I mam wrażenie, że po dziś dzień wszystko stoi na głowie.
Rozmawiała: Ola Siudowska