Mariusz Max Kolonko: Odkrywanie Ameryki
Koledzy mówili o nim Szalony Max. On nie zwracał na to uwagi i robił swoje.
Kto nie pamięta tych słów: "Z Nowego Jorku mówił dla państwa Mariusz Max Kolonko". Pamiętają je chyba wszyscy, podobnie jak wypowiadającego je dziennikarza z charakterystycznym akcentem.
Od początku robił rzeczy, które dla innych dziennikarzy i reporterów były nieosiągalne. Bo mało komu udało się przygotować relację z amerykańskiej bazy wojskowej Guantanamo na Kubie, centrum kosmicznego NASA na Florydzie, nie mówiąc już o zwiedzaniu bunkra atomowego.
Jest pierwszym reporterem z Polski i jednym z nielicznych na świecie, który trzymał ręce na atomowych przyciskach. Do tego to właśnie jemu właściciel fabryki Oscarów zezwolił na własnoręczne odlanie statuetki dla Andrzeja Wajdy.
- W życiu gra się atutami. Jednym z moich jest to, że jestem jednym z nielicznych dziennikarzy, którzy mają ustaloną renomę za granicą. Robię telewizję w Ameryce. Tutaj nauczyłem się wszystkiego - wyznaje.
Po amerykańsku jest pewny siebie, wie czego chce, jasno i głośno wyraża swoje opinie. Do tego niewątpliwie odniósł sukces. I prawdopodobnie właśnie dlatego przez jednych jest uwielbiany, a inni nie darzą go sympatią. - Nie lubimy ludzi niesztampowych, wybijających się. Kolonko robił świetne materiały, wzruszające - mówi Nina Terentiew.
Już kiedy studiował dziennikarstwo na UW, rozpoczął pracę w radiowej "Trójce". Prowadził w niej "Zapraszamy do Trójki". - Moim życiem było wtedy radio i telewizja. Nie chodziłem na randki. Praktycznie mieszkałem w radiu, (...) nie miałem miejsca w akademiku - wspomina.
W 1998 roku postanowił wyjechać do USA. - Czułem, że w Polsce osiągnąłem już wszystko. Byłem po studiach, prowadziłem audycję, co było marzeniem każdego dziennikarza. Kiedy otrzymałem do podpisania kartkę z oświadczeniem, że odchodzę na własną prośbę, patrzyłem na nią myśląc: "Max, czy ty dobrze robisz?" - wspomina dzisiaj.
Ale spróbował, bo wierzył, że to bilet do nowego życia. I już kiedy wysiadł z samolotu na lotnisku Kennedy'ego, poczuł się swojsko, choć w kieszeni miał tylko 200 dolarów. Postanowił jednak spełnić swój "american dream". Marzył o karierze dziennikarskiej. Pragnął kupić kamerę i zostać korespondentem, jednak doskonale wiedział, że najpierw musi na to bardzo ciężko pracować.
Zaczął, jak wielu Polaków w USA, od pracy na budowie. Wkrótce udało mu się założyć firmę budowlaną, która zajmowała się remontem wieżowców. - To tak jakby imigrant z Albanii dostał kontrakt na budowę Złotych Tarasów. Moja firma przez 5 lat wyremontowała 54 wieżowce na Manhattanie - opowiada.
Epizod budowlany był tylko sposobem na to, aby zdobyć pieniądze i przekroczyć próg biznesu telewizyjnego. I stało się! Założył firmę producencką Media 2000 Comunications i już w 1992 roku został korespondentem "Panoramy", dla której pracował przez 8 lat. Później rozpoczął współpracę z "Wiadomościami".
Rok tragedii World Trade Center to był jego czas. Bo właśnie wtedy, dzięki swoim przejmującym relacjom z Nowego Jorku, pan Kolonko znalazł się na dziennikarskim szczycie. Zabrakło mu zaledwie jednego punktu, by zdobyć prestiżowy tytuł Dziennikarza Roku. Później pojawił się także w TV4 ze swoim programem "Mariusz Max Kolonko. Odkrywanie Ameryki". Ostatnio rozpoczął też współpracę z Superstacją.
Dziennikarstwo pochłania cały jego czas, więc na życie prywatne już go brakuje. W domu, jak sam mówi, można zobaczyć tylko gitary, sztangi i komputery. Nieliczni znają go z innej strony. Wiedzą, że jest romantykiem, który wierzy w miłość i w... gwiazdy. Pociąga go tradycyjny amerykański dom. Taki z filmów: z żoną, dwójką dzieci i owczarkiem niemieckim - psem, o jakim zawsze marzył. Wierzy, że kiedyś spełni również i to marzenie.
LP