Marieta Żukowska: Z kobietami świetnie się dogaduję
W ostatnich odcinkach przed wakacjami nad jej bohaterką w serialu "Barwy szczęścia" zebrały się czarne chmury. Do czego to doprowadzi? Marieta Żukowska opowiada o swej serialowej bohaterce, bawieniu się modą i swojej pięcioletniej córce Poli.
Bożenka, którą gra pani w "Barwach szczęścia", co chwilę wpada w różne kłopoty. Grając taką postać, trudno o nudę.
- Twórcy serialu rzeczywiście często mnie zaskakują swoimi pomysłami, a ja staram się sprostać tym historiom i grać, jak najlepiej potrafię. Ale najważniejsi są ludzie, z którymi pracuję na planie, czyli pani Stanisława Celińska, Kazimierz Mazur i Lechu Żurek. To wyjątkowi artyści, wielcy aktorzy, praca z nimi to przyjemność.
Stanisława Celińska zrezygnowała już właściwie z grania, ale w "Barwach..." została.
- Mówimy na nią "pani profesor", bo lubi zmieniać po swojemu nasze sceny. Słuchamy się jej wszyscy, bez wyjątku.
Przed wakacjami Bożenka stała się ofiarą molestowania seksualnego. Odpowiada za to jej szef, czyli Kowaluk.
- To jest odbicie tego, co się działo i wciąż jest aktualne na świecie, w Polsce. Należy więc głośno o tym mówić. Wiele kobiet boryka się z tym problemem w samotności, często ze strachu, że dodatkowo spotka je krytyka środowiska. Dlatego poruszenie tego tematu w popularnym serialu jest takie ważne, bo pokazuje, że podobnych historii jest więcej i nie jest się samemu.
W tym wątku towarzyszy pani na planie Modest Ruciński...
- To wspaniały aktor! Gra się z nim brylantowo. To wielka przyjemność spotkać takiego utalentowanego partnera na planie.
Czy zdradzi pani, co czeka Bożenkę w nowych odcinkach, które zobaczymy po wakacjach?
- Będzie bardzo dużo się działo! Szykuje się wiele zaskakujących zwrotów w życiu mojej bohaterki. Ale nic więcej nie powiem, żeby nie psuć widzom zabawy.
Jest pani jedną z najlepiej ubranych aktorek nad Wisłą. Czym dla pani jest moda?
- Najważniejszy jest według mnie... luz. Faktycznie nie mam problemu z podejmowaniem decyzji, w co się ubrać. Jakoś łatwo mi to przychodzi. Uważam, że modzie nie można dać się zwariować. Wyznaję zasadę, że w tych samych butach, torebkach, sukienkach można wiele razy wychodzić nawet na ważne wyjścia, wystarczy inaczej je dobrać. Najważniejsze, żebym dobrze się czuła w danym stroju. Jeśli tak jest, to cały dzień mam udany. Bo ubranie dodaje mi siły, jest moją zbroją.
Czy pani córeczka Pola, która ma 5 lat, lubi przyglądać się, kiedy mama szykuje się do "wyjścia"?
- Ależ tak! Bardzo to lubi. Co więcej, zawsze mi doradza i ocenia, w czym według niej wyglądam ładnie, a w czym nie. A ja, oczywiście, liczę się z jej zdaniem. (śmiech)
Rozmawiała Marzena Juraczko