Reklama

Marek Frąckowiak: Najlepszy dżokej wśród aktorów

Wybrał spokojne życie z dala od zgiełku miasta.

Jego życie z pewnością potoczyłoby się inaczej, gdyby zamiast iść na studia aktorskie, skończył prawo. - Patrząc na to z perspektywy czasu, nie żałuję swojego wyboru - zwierza się Marek Frąckowiak (63 l.).

Ale niewiele brakowało, a zostałby strażnikiem prawa. - Dostałem się i na wydział aktorski, i na prawo. Nie potrafiłem podjąć ostatecznej decyzji. Życie wszystko zweryfikowało, bo przez pierwsze półrocze nie chodziłem na zajęcia, opuszczałem wykłady, zaliczenia. Potem przysłali mi pismo, że jestem relegowany. Ale prawo jest do dzisiaj moim hobby - opowiada aktor.

Reklama

Już na studiach w łódzkiej szkole filmowej zapowiadał się na wielką gwiazdę ekranu. Po ich ukończeniu był zasypywany propozycjami od polskich producentów. - To mnie zepsuło, a gdy się zorientowałem, że coś się zachwiało w karierze, było już za późno - wzdycha. - Telefon nie dzwonił tak często jak wcześniej, dlatego w 1990 roku wyjechałem do Londynu, gdzie pracowałem m. in. jako barman - dodaje.

Po powrocie ktoś mu przypiął łatkę "aktora konfliktowego". On sam przyznaje, że zdarza mu się wybuchnąć, ale... przecież jest zodiakalnym Lwem! A z wiekiem coraz więcej w nim łagodności, spokoju i tolerancji.

Zauważyli to także filmowi producenci, którzy z biegiem lat zaczęli dostrzegać w panu Marku kandydata do ról pozytywnych. I dziś aktor najczęściej gra role ciepłych, rodzinnych opiekunów domowego ogniska. Zresztą, od kiedy wybudował dom koło Konstancina, sam stał się domatorem. - Nigdzie nie czuję się tak dobrze jak u siebie "na wsi". To idealne miejsce do życia. Szczególnie teraz, gdy mam plus 50 lat, doceniam luksus jakim jest cisza, zieleń i dobrzy sąsiedzi - śmieje się aktor.

Z żoną, aktorką Ewą Złotowską (66 l.), zawsze marzyli o tym, by zamieszkać na wsi. Ale gdzieś blisko Warszawy, bo jednocześnie chcieli pracować w swoim zawodzie. Po wielu latach poszukiwań znaleźli 5 tysięcy metrów kw. na końcu Bielawy. Z perspektywy czasu aktor uważa to za najlepszą inwestycję w życiu. Bo dziś z żoną mogą grzać się w cieple domowego kominka, w pięknej, klasycznej willi, nawiązującej do typowego stylu konstancińskiego z dziewiętnastego wieku. - Czujemy się tak, jakbyśmy zawsze tutaj mieszkali - wyznaje aktor.

Na swojej posesji pan Marek może oddawać się wielkiej pasji, którą są zwierzęta. Oboje z żoną poświęcają im się bez reszty. Mają teraz pięć psów, cztery koty, konie i inne zwierzaki. Aktor mówi o nich czule: to są członkowie naszej rodziny. Z miłości do zwierząt wynika też kolejne hobby: jazda konna. Zresztą mówi się o nim, że to najlepszy dżokej wśród aktorów (i najlepszy aktor wśród dżokejów).

Pan Marek chętnie bierze udział w zawodach jeździeckich dla aktorów. - Podobno nieźle trzymam się w siodle, nawet wykonuję skoki przez przeszkody... W dzieciństwie chciałem być ułanem. Teraz marzy mi się życie bogatego emeryta, który ma własną stadninę koni - opowiada.

Ale to nie koniec jego marzeń. Aktor jest zafascynowany kulturą orientalną. Marzy mu się w długa podróż po Chinach. - Gdy jestem zły, żona przyrządza dla mnie chińszczyznę. Wtedy moje nerwy idą precz - opowiada aktor.

Według chińskiego horoskopu pan Marek jest... Tygrysem. On sam jednak się z tego śmieje. - Tak naprawdę jestem małym, puszystym kotkiem, który bardzo lubi wylegiwać się zwinięty w kłębek na miękkiej poduszce, opychać się łakociami. I lubię być drapany za uchem! - zaznacza kokieteryjnie.

OT

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: życia | Marek Frąckowiak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy