Marcin Kwaśny: Uwiodła mnie ta historia
Do tej pory grałem typków spod ciemnej gwiazdy, więc cieszę się, że nastąpiła jakaś równowaga - mówi o swoim bohaterze w "Klanie" i roli rotmistrza w filmie "Pilecki" Marcin Kwaśny.
Polubił Pan swojego bohatera w "Klanie"?
Marcin Kwaśny: - Tak, gdyż to fajny gość, który prócz poczucia humoru potrafi mądrze rozwiązywać konflikty. Był wystawiony na ciężką próbę przez narzeczoną, która wpadła na dość szalony pomysł, aby pogrążyć prześladującego ją szefa. Muszę przyznać, że pomysłowość scenarzystów jest niewyczerpana!
Na planie serialu najwięcej dni zdjęciowych ma pan z Kają Paschalską. Dobrze się rozumiecie?
- Oczywiście! Niekiedy dochodzi też do zabawnych sytuacji. Pamiętam scenę z żywym skorpionem zamkniętym w przeźroczystym terrarium. Reżyser chciał, aby skorpion w trakcie zdjęć chodził, więc przed ujęciem potrząsałem pudełkiem, żeby go pobudzić. Pajęczak miał chyba zbyt niską dniówkę, bo odmówił współpracy (śmiech). Dopiero, gdy podsunąłem terrarium Kai, wyraźnie się ożywił i zaczął biegać jak oszalały.
"Klan" od wielu lat jest jednym z najchętniej oglądanych seriali. Na czym według pana polega jego popularność?
- Myślę, że jego głównym atutem jest to, iż dotyka problemów zwykłych ludzi. Producent Paweł Karpiński dba, aby serial w jakiś sposób pomagał im je rozwiązywać, szuka też wciąż aktualnych tematów, które przemyca do serialu - jak choćby poruszany w moim wątku problem stalkingu.
A pan spotyka się z dowodami sympatii w związku z rolą kuratora sądowego?
- Tak, i to nie tylko wśród starszych widzów. Wiele osób jest bardzo zaskoczonych, że tak niemiły i wredny Rafał Kocój, jakiego zagrałem w "Szpilkach na Giewoncie", może być dobrym i ułożonym Rafałem Woźniackim z "Klanu" (śmiech).
Praca w serialu nie jest pana głównym zajęciem.
- To prawda, choć staram się mieć czas na wszystko: zasiadam w radzie nadzorczej swojej spółdzielni, zostałem wybrany do zarządu warszawskiego oddziału Związku Aktorów Scen Polskich i prowadzę fundację "Między Słowami", która obecnie produkuje film "Wyklęty" o żołnierzach wyklętych. Gram również w dwóch warszawskich teatrach, Kwadracie i Polskim, ostatnio pojawiłem się też w "Ojcu Mateuszu", "Prawie Agaty" i "Piątym stadionie". Od razu zaznaczę, że znajduję jeszcze czas dla swojej żony (śmiech).
A pana najbliższe plany zawodowe?
- Na stałe gram w Teatrze Kwadrat, a ostatnio gościnnie w Teatrze Polskim w spektaklu "Król Lear" w reżyserii Jaquesa Lassalla z Andrzejem Sewerynem w roli tytułowej. Właśnie skończyłem zdjęcia do filmu o rotmistrzu Witoldzie Pileckim, który dobrowolnie trafił do Auschwitz. Udało się stamtąd uciec i napisać wstrząsający raport o zagładzie. Cieszę się, że dane mi było go zagrać, uwiodła mnie ta historia. W sierpniu mają ruszyć zdjęcia do filmu "Wyklęty", gdzie gram jedną z głównych ról. Temat żołnierzy wyklętych przez długi czas był zamiatany pod dywan. Większość z nich zginęła, a pamięć o nich została zakłamana przez reżimowych historyków. To okrutna i brutalna historia, ale przez to prawdziwa. Producentem jest moja fundacja "Między Słowami", która wciąż zbiera fundusze na potrzebny Polakom film.
W natłoku obowiązków znajduje pan czas dla siebie?
- Wolnego czasu właściwie mi brak, ale kiedy się zdarza, jeżdżę na rowerze lub chodzę na siłownię. Najlepiej relaksuje mnie bieg z psem po Puszczy Białowieskiej, lecz temu oddaję się tylko wtedy, gdy jestem na Podlasiu z wizytą u teściów. Ostatnio wykupiłem też wakacyjną wycieczkę, nie chcę jednak zdradzać dokąd. To ma być miła niespodzianka dla mojej żony.
Rozmawiał Artur Krasicki.