Magdalena Boczarska: To było wyzwanie
Ekstremalne zdjęcia w torpedowni i kąpiel w lodowatym morzu. Magdalena Boczarska zdradza kulisy pracy na planie serialu "Zbrodnia".
Powiedziała pani, że chciałaby zagrać w takim serialu "dla dorosłych, gdzie nie boją się pójść po bandzie". Czy "Zbrodnia" jest spełnieniem tego marzenia?
Magdalena Boczarska: - Trochę jest, ale mam nadzieję, że to dopiero początek.
Główne wątki serialu to zbrodnia i namiętność. Który z tych elementów dotyczy pani postaci?
- Moja bohaterka (Agnieszka Lubczyńska - przyp. red.) jest synonimem namiętności i nie ma nic wspólnego ze zbrodnią. To uosobienie ciepła i kobiecości. Gram mamę, której uczucie do dzieci jest tu bardzo wyeksponowane. Pojawia się również wątek relacji Agnieszki z mężem Cezarym oraz z głównym bohaterem serialu - Tomkiem. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki są pokazane te wszystkie wątki. Sprawiają, że widz, oglądając serial, pozostaje z dużą dozą niedosytu.
Dla roli jest pani w stanie zrobić wszystko, albo prawie wszystko. Kiedyś grała pani nawet ze złamanym żebrem. Czy teraz też nie brakowało wyzwań?
- Z Małgosią Rożniatowską, która gra przyjaciółkę mojej bohaterki, śmiejemy się, że jesteśmy aktorkami ekstremalnymi.
To znaczy?
- To była naprawdę bardzo ciężka praca, a tempo zdjęć ogromne. Kręciliśmy w niesamowitej lokalizacji, na Helu, gdzie mam wrażenie pogoda rządzi się swoimi prawami. Scena na plaży powstawała w temperaturze 8 stopni Celsjusza! Było naprawdę ciężko. Cała ekipa miała na sobie ciepłe rzeczy, słońce zastępowały lampy, a ja w kostiumie kąpielowym musiałam mieć na twarzy zadowolenie i błogość.
Rozumiem, że niska temperatura na planie była dla pani najtrudniejsza?
- Tak. Większość rzeczy nie robi na mnie wrażenia, takie jak ból czy smród, które nam towarzyszyły podczas kręcenia zdjęć w torpedowni. Natomiast jeżeli chodzi o barierę zimna, to stanowi ona dla mnie największą trudność. Wejście do Bałtyku, spędzenie w nim trochę czasu i zagranie ekstremalnych scen było dla mnie ogromnym wyzwaniem.
Wspomniała pani o torpedowni. Co tam się działo?
- To jest pustostan, zamieszkany przez ptaki, a ja musiałam się prawie położyć na ptasich odchodach. Ekipa była w specjalnych maskach, a ten przywilej, z oczywistych względów, mi się nie należał, więc zdjęcia wymagały ode mnie dużego poświęcenia.
Jak pracowało się pani na planie z dwoma mężczyznami, pytam o Radosława Pazurę, który gra Lubczyńskiego, i Wojciecha Zielińskiego, czyli komisarza Nowińskiego?
- Jestem do tego przyzwyczajona, w trójkątach grać jest najlepiej! (śmiech) Tak samo było w filmie "Różyczka". Dwóch partnerów to najlepszy układ dla aktorki. W momencie, kiedy jest się z nimi w jakiejś konfiguracji, wtedy jest co grać.
Momenty będą?
- Poprzestańmy na tym, że namiętność będzie się przewijać przez cały serial.
Co dla pani jest wyznacznikiem sukcesu w zawodzie? W Hollywood wszyscy marzą o Oscarze. Nawet w Polsce są aktorzy, którzy pragną zdobyć statuetkę Akademii Filmowej...
- Mam ten przywilej, że posiadam parę istotnych nagród zarówno polskich, jak i zagranicznych. Może nic szczególnego one nie dają, ale lepiej je mieć, niż nie mieć. Każdy aktor jest trochę próżny i potrzebuje docenienia. Nagroda pokazuje, że to, co robimy, ma sens. Wiadomo też, że są takie absolutne szczyty i Oscar do nich należy, więc gdybym powiedziała, że o nim nie marzę, nie byłoby to prawdą. Na pewno bym nim nie pogardziła.
Ma pani też nagrody z festiwali w Indiach. Odbiór jednej z tych nagród w Goa zajął pani tylko dwa dni, łącznie z podróżą z Polski i z powrotem! Bohater "Czterdziestu dni dookoła świata" mógłby pani pozazdrościć.
- Myślę, że Phileas Fogg nie wyrobiłby się w takim tempie jak ja (śmiech)!
Rozmawiała: Marzena Juraczko.
Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!