Reklama

Maciej Zimiński: To on wymyślił "Teleranek"

Gdy dziś w telewizji oglądamy niemal wyłącznie tzw. formaty, czyli programy stworzone według zagranicznych licencji, trudno uwierzyć, że kiedyś sami potrafiliśmy coś wymyślić. Zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. Były to audycje inteligentne i ciekawe. Poza tym miały wdzięk. Zmuszały do myślenia i potrafiły zachęcić ludzi do wspólnego działania.

Gdy dziś w telewizji oglądamy niemal wyłącznie tzw. formaty, czyli programy stworzone według zagranicznych licencji, trudno uwierzyć, że kiedyś sami potrafiliśmy coś wymyślić. Zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. Były to audycje inteligentne i ciekawe. Poza tym miały wdzięk. Zmuszały do myślenia i potrafiły zachęcić ludzi do wspólnego działania.
Maciej Zimiński w 1978 roku /TVP /PAP

Dzisiejsi: czterdziesto-, pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatkowie z nostalgią wspominają więc programy, dzięki którym ich dzieciństwo stawało się bardziej kolorowe. Zawdzięczają to Maciejowi Zimińskiemu. Miał on niezwykły dar jednoczenia i inspirowania najmłodszych. Stworzył "Piątek z Pankracym", "Teleranek", "Ekran z Bratkiem", którego był gospodarzem. Był pomysłodawcą akcji "Niewidzialna Ręka". Sprowadził do Polski serial "Zorro".

- Myślę, że inspirowaliśmy dzieciaki do działania, aktywności. Wychowywaliśmy, niczego nie narzucaliśmy, uczyliśmy poczucia odpowiedzialności i szacunku dla drugiej osoby - mówił. - Uczyliśmy słów, które mają magiczną moc: proszę, dziękuję, przepraszam - dodawał.

Wszyscy pamiętają kultowy "Teleranek". Już sama czołówka była świetna. Prezentowała biegnącego kogucika, który o godz. 9 wskakiwał na płot i piał. Najpierw był czarny, od 1974 r. kolorowy. Gdy 13 grudnia 1981 r., w dniu ogłoszenia stanu wojennego, zniknął na kilka miesięcy, dla dzieci był to dramat. Ostatecznie zszedł z ekranu w 2009 r. Nowe władze telewizji reaktywowały program w marcu 2016 r., ale to już nie było to...

Reklama

Maciej Zimiński urodził się na warszawskiej Woli, ale dzieciństwo spędził w Wilnie. Jego ojciec kierował tam oddziałem wydawnictwa Nasza Księgarnia. W czasie wojny uczył się na tajnych kompletach w prywatnych mieszkaniach na warszawskim Mokotowie. Zaraz po wojnie razem z kolegami z liceum im. Reytana reaktywował pierwszą powojenną drużynę harcerską - warszawską "Jedynkę". Skończył SGPiS i dziennikarstwo na UW.

Miał 22 lata, gdy został sekretarzem "Świata Młodych" - najpopularniejszego w tamtych czasach czasopisma dla dzieci. To na jego łamach namawiał dzieci i młodzież, by organizowali wyprawy przyrodnicze, odgruzowywali podwórka i budowali place zabaw. Wcześniej, jako harcmistrz, prowadził kolonie dla zuchów i pracował w wydawnictwie Nasza Księgarnia.

- Tylko ślepy los sprawił, że jako pierwszy w "Świecie Młodych" napisałem tekst o "Niewidzialnej Ręce". Ale to było dzieło zbiorowe. Pomysł zrodził się w gronie przyjaciół: Janusza Domagalika, Jerzego Kacprzaka, Zbigniewa Pawłowskiego, Włodzimierza Grzelaka, Jadwigi Dąbrowskiej i Zofii Chećko. Później w telewizji, gdzie trafiłem po 13 latach, tylko to kontynuowałem - wspominał.

Jednak najlepszy projekt się nie uda, jeśli nie trafi do odbiorców. Tak się składało, że wszystkie idee Zimińskiego dzieciaki kupowały w ciemno. Akcja, by pomagać starszym i schorowanym ludziom, ale nie pokazać swojej twarzy, przekonała tysiące. "Niewidzialni" uczynili miliony dobrych uczynków. Pozostawienie biletu wizytowego "Niewidzialnej Ręki" było jednym z najbardziej ekscytujących wydarzeń.

- Nie zapomnę listu od pewnej babci, która napisała, że nigdy nie przypuszczała, że ktoś z Warszawy przyjedzie narąbać jej drewna i ładnie ułoży je przed domem. A kiedyś na Opolszczyźnie harcerze umeblowali mieszkanie repatriantce ze Wschodu, która wróciła do kraju z córką - wspominał. 

- Wpadliśmy też na pomysł ogólnopolskiej akcji "Bitwa o ogień". W kwietniu dzieciaki porządkowały strychy w poszukiwaniu skarbów. Naprawdę chodziło o to, aby zmniejszyć liczbę pożarów, ale przy okazji naprawdę znajdowano bardzo cenne przedmioty. Była też "Walka o życie", gdzie dzieciaki uczyły się zasad bezpiecznego poruszania się po drogach. Pierwszego czerwca odbywały się egzaminy na kartę rowerową. Pewnego roku zgłosiło się 85 tysięcy nastolatków - mówił.

Z podobnym oddźwiękiem spotykały się prośby psa Pankracego. Kiedy Pankracy zasugerował, że dobrze by było sprawić Pani Babci Sąsiadce (nigdy nie pokazała się na ekranie) prezent na Gwiazdkę, do redakcji zaczęły przychodzić paczki z rysunkami, figurkami z plasteliny, zabawkami na choinkę. Któregoś dnia przyszło pudło z wełnianymi rękawiczkami, skarpetami, futrzanymi czapkami. Dar przekazano do domu opieki.

Z Pankracym wiąże się niejedna anegdota. - Byliśmy w domu opieki. Pani siedząca w pierwszym rzędzie poprosiła, byśmy chwilę poczekali. Pójdzie do swojego pokoju po kota, bo chce, żeby też zobaczył. Najbardziej wzrusza natomiast fakt, że pan Maciej nigdy nie rozstał się z Pankracym (składał się ze sznurka, gąbki, trzech żyłek wędkarskich, zaprojektowała go Lidia Wopaleńska). Gdy robiono remanenty w magazynach telewizji, zabrał go do domu. Misia Uszatka i przyjaciela Misia - Zajączka też. - Pankracego kochałem jak swojego jamnika - mówił.

Po śmierci żony Joanny w 2012 roku mieszkał sam na warszawskim Mokotowie. Mieszkanie pachniało... książkami. W przedpokoju na specjalnie zamontowanych półkach, które sięgały do sufitu , były ich tysiące. W gościnnym pokoju cieszyły oko w dużej bibliotece. - Już nie bardzo mogę czytać, lecz widok tylu wspaniałych lektur sprawia mi olbrzymią radość. Telewizji raczej nie oglądam, głównie dlatego, że brak w niej dobrych wiadomości. Ale nie narzekam. Mam za sobą ciekawe życie, mam dwóch wspaniałych synów, miałem kochającą żonę - mówił na początku 2013 r. Zmarł kilka miesięcy później - 6 października.

Do końca życia zachował radość. - W życiu trzeba mieć pasję, czyni nas bardziej wartościowymi i sprawia, że czujemy się potrzebni. Takiego podejścia nauczył mnie ojciec. Odszedł wcześnie. Mama zmarła jeszcze wcześniej, miałem 8 lat. Tato posiadał rzadko spotykaną umiejętność rozmowy z dzieciakami. Kiedy jeździliśmy na letnisko, nie mógł się od nich opędzić. Pewnie zostało mi to po nim. Gdy chodziłem do liceum, pisałem wiersze dla młodszej siostry, bo widziałem, że sprawia to jej wielką przyjemność. No i cieszy mnie, że pewne wymyślone przeze mnie powiedzenia, przeszły do mowy potocznej. W "Piątku z Pankracym", gdzie pisałem scenariusze, pierwszy raz padło określenie "przytulanka". Dziś często słyszę to miłe dla ucha słowo...

A. Krasicki

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy