Lubię go, bo nie jest nieskazitelny
- Rolę Alana dedykuję pamięci mojego pradziadka, który służył w Anglii w Dywizjonie 302 - mówi Bartosz Gelner o swej roli w serialu "Czas honoru". Młody aktor ma pracy w bród. Cały czas oglądamy go m.in. w "Barwach szczęścia", gdzie gra Bartka.
Zagrał m.in. w głośnym filmie "Sala samobójców". W sierpniu zaczyna zaś pracę na planie dramatu "Płynące wieżowce" Tomasza Wasilewskiego. W serialu "Czas honoru" występuje jako cichociemny Alan Krawczyk.
Jako cichociemny Alan Krawczyk pojawia się pan w 4. serii "Czasu honoru". Kim jest ten chłopak?
- Synem Polaka i Angielki. Poznajemy go w polskiej bazie wojskowej we Włoszech. To ochotnik, który dołącza do grona znanych już bohaterów, lądując z nimi w okupowanym kraju.
Długo trzeba było Pana namawiać do przyjęcia tej roli?
- Ani chwili. Uważam, że "Czas honoru" jest jednym z naszych najlepszych seriali. Poza tym to kino akcji. Na planie trzeba było nieźle się napocić, co lubię. Do gustu przypadły mi zajęcia z instruktorem broni. Nie miałem z nią dotąd styczności, gdyż jestem z rocznika, którego nie objął już obowiązek służby wojskowej. Manewry z pistoletami dawały mi sporo frajdy!
Ze spadochronem też Pan skakał?
- Niestety, nie. Skoki były imitowane na lotnisku wojskowym, gdzie rozstawiono materace i wielkie dmuchawy, powodujące pęd powietrza. W ten sposób zagraliśmy tylko, że skaczemy. Z przyjemnością wspominam pracę na planie. Rolę Alana dedykuję pamięci mojego pradziadka, Józefa Szczepaniaka, którego historia ma wiele punktów stycznych z życiorysami postaci "Czasu honoru".
Też był żołnierzem?
- Tak, w stopniu majora. Służył w angielskim Dywizjonie 302, jako oficer odpowiedzialny za bombowce. Po wojnie wrócił do Polski, do rodziny. Co było dalej, wiemy. Trudne czasy, ciężko dziś to sobie wyobrazić.
Poza "Czasem honoru", oglądamy Pana w serialu współczesnym "Barwy szczęścia", jako Bartka. Skala problemów już nie ta, ale chłopak też nie ma lekko.
- To w sumie dobry człowiek, tyle że o słabym charakterze. Stąd jego wzloty i upadki. Lubię go, bo nie jest taki nieskazitelny, przez co stanowi plastyczny materiał do grania.
Na plan przyjeżdża Pan nadal aż z Krakowa?
- Już nie. Przeprowadzam się na stałe do Warszawy. Skończyłem studia w krakowskiej PWST, obroniłem dwa dyplomy, została mi tylko do napisania praca magisterska. Mam na to pół roku.
Czas na wakacje?
- Jak najbardziej, choć w połączeniu z pracą. W lipcu jesteśmy jeszcze na planie "Barw szczęścia", a w sierpniu startuję w filmie fabularnym Tomasza Wasilewskiego "Płynące wieżowce". Razem z Martą Nieradkiewicz i Mateuszem Banasiukiem zagramy główne role. Wracając zaś do czasu wolnego - będą to już ostatnie studenckie wakacje w moim życiu, więc chciałbym wykorzystać je, i to maksymalnie. Mam w planach kilka wypadów do miejsc, gdzie można wypocząć i dobrze się zabawić!
Rozmawiała Jolanta Majewska-Machaj